Rząd ogranicza finansowanie programu 'Rodzina na swoim'

SXC, WS
SXC, WS
Za rok rząd chce przykręcić kurek z preferencyjnymi kredytami mieszkaniowymi, a w 2012 roku całkowicie zlikwidować cieszący się ogromną popularnością program "Rodzina na swoim". Kto chce się na niego załapać, musi się spieszyć.

Piotr i Patrycja Dąbrowscy z Kędzierzyna-Koźla są wśród 66 tysięcy polskich rodzin, które od 2007 roku skorzystały z dofinansowanych przez państwo kredytów mieszkaniowych. Założenie programu jest proste: rodziny nie posiadające własnego lokum, a chcące kupić mieszkanie bądź dom mogą starać się o preferencyjny kredyt, w którego spłacie pomaga państwo. Wsparcie polega na finansowaniu przez Bank Gospodarstwa Krajowego mniej więcej połowy odsetek przez pierwsze osiem lat spłaty.

Piotr i Patrycja w sierpniu ubiegłego roku w ramach "Rodziny na swoim" kupili 63-metrowe mieszkanie za 190 tys. zł. Miesięcznie spłacają ok. tysiąca złotych raty i tak będzie do roku 2017.
- Wtedy będziemy musieli oddawać bankowi co miesiąc prawie 1800 zł, ale przecież będą to już inne pieniądze niż obecnie - mówi pani Patrycja. - Gdyby dziś przyszło nam płacić prawie dwa tysiące, pewnie własne mieszkanie nadal byłoby tylko marzeniem.

Dostają, ale i wydają"

Dąbrowscy co miesiąc dostają ponad 700 zł w prezencie od państwa i mają świadomość, że tak naprawdę kwota ta wzbogaca ich domowy budżet. - Ale na takich jak my korzysta cała gospodarka - przekonuje Piotr Dąbrowski. - A szczególnie na takich jak moja żona - dodaje z uśmiechem.

Patrycja i Piotr wyliczyli, że od zakupu mieszkania co miesiąc wkładają w nie średnio 900 zł, czyli kwotę przekraczającą wsparcie w spłacie odsetek, jakie otrzymują od państwa. - Wymieniliśmy armaturę w łazience, część instalacji wodnej, wykafelkowaliśmy podłogę w przedpokoju, na ściany w jednym pokoju położyliśmy nowe gładzie, kupiliśmy szafę Komandora i inne meble - wylicza Patrycja Dąbrowska.

- Tak, to ja byłam motorem większości tych prac, ponieważ nasze mieszkanie było w dobrym stanie, ale nie wszystko wyglądało tak, jak bym chciała. Dlatego z finansową pomocą moich rodziców wykonaliśmy wiele prac, żeby po swojemu urządzić nasze gniazdko. Nawet się nie spostrzegliśmy, jak wpompowaliśmy tu ponad 10 tys. zł - wylicza Patrycja Dąbrowska.

Teraz państwo Dąbrowscy wypoczywają na krótkich wakacjach w Grecji, ale żona Piotra już planuje modernizację kuchni i nie ukrywa, że chciałaby ją przeprowadzić jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Monika Kowalczyk z Opola też przyznaje, że niemal zatraciła się finansowo w urządzaniu własnego "M". - Mam mieszkanie od dwóch lat i ciągle coś do niego dokupuję, bo nie mogę się nacieszyć, że nareszcie jestem u siebie! - przyznaje. - Wcześniej przez siedem lat wynajmowaliśmy z mężem dwa pokoje, a w cudze, wiadomo, inwestowałby tylko głupiec.

Na swoje tylko za swoje

Program "Rodzina na swoim" istnieje od 2007 roku, ale przez pierwszy rok nie cieszył się nadmierną popularnością.
- To był okres gospodarczej prosperity i na zakup nieruchomości stosunkowo łatwo było dostać jeszcze bardziej korzystny kredyt we frankach czy euro - przypomina ekonomista Marek Zuber z firmy Dexus Partners, były szef doradców gospodarczych premiera Kazimierza Marcinkiewicza.

Gdy nastał kryzys i źródło kredytów walutowych niemal doszczętnie wyschło, "Rodzina na swoim" zyskała na popularności. - To jedna z niewielu w ostatnich latach naprawdę udanych prób pomocy obywatelom przez państwo. Te kredyty pomogły dziesiątkom tysięcy rodzin ustabilizować swoje życie, ale nie bez znaczenia są też korzyści dla całej gospodarki - mówi dr Zuber. - Pomysł likwidacji "Rodziny na swoim" to poważny błąd. Takie działanie powinno być ostatecznością.

Rząd Donalda Tuska jest jednak innego zdania i planuje już w połowie przyszłego roku ograniczyć wsparcie tylko do transakcji na rynku pierwotnym, czyli dofinansowywać jedynie zakup nowo budowanych nieruchomości. A z końcem 2012 roku zupełnie zaprzestać udzielania rodzinom wsparcia przy zakupie domów i mieszkań.

Pozorna oszczędność

- Słyszeliśmy o tym, dlatego już zbieramy pieniądze na wkład własny, żeby jeszcze się załapać - przyznają Marzena i Piotr z Opola. Ona niedawno skończyła ekonomię i szuka pracy, on już pracuje w firmie informatycznej. W marcu planują ślub. Marcin był w kilku bankach i już wie, że z jego zarobkami na poziomie 2400 zł miesięcznie żadnego kredytu nie dostanie. Razem, gdy Marzena podejmie pracę, będą mieli szansę.

- Bardzo chcielibyśmy zdążyć, zanim te kredyty znikną lub zostaną ograniczone - mówią narzeczeni. - Składamy pieniądze na wkład własny, bo bez tego się nie obejdzie, i liczymy, że dostaniemy kredyt przed połową przyszłego roku. To dla nas jedyna szansa, bo nowego mieszkania, z pomocą państwa czy bez, i tak sobie nie kupimy.
Plany likwidacji preferencyjnych kredytów budzą sprzeciw nie tylko tych, którzy mogliby na tym stracić, ale także ekonomistów.

- Doprawdy trudno doszukać się w tym konsekwencji. Z jednej strony rząd pokazuje liberalną twarz i chce zabrać dopłaty do zakupu nieruchomości, a z drugiej podnosi podatki, co z linią liberalną nie ma doprawdy nic wspólnego - zauważa dr Witold Potwora, prorektor opolskiej Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji. - Jeśli rząd chce szukać oszczędności, niech szuka ich w dublującej się administracji, ograniczeniu marnotrawstwa pieniędzy, bo to pozwoli budżetowi zyskać miliardy. Likwidacja "Rodziny na swoim" da efekt wielokrotnie mniejszy.

Ostatni światowy kryzys Polska przeszła, nie zanurzając się w odmętach recesji, co zadziwiło świat. Ogromną rolę w tym sukcesie odegrał rosnący popyt wewnętrzny, czyli niepohamowana potrzeba robienia przez Polaków zakupów.
- I dlatego uważam moją Patrycję-inwestorkę za bohaterkę narodową - mówi z uśmiechem Piotr Dąbrowski.
To wprawdzie przesada, ale niewielka.

- Oczywiście, że popyt wewnętrzny był kluczowy dla stylu, w jakim przeszliśmy przez kryzys. A roli kilkudziesięciu tysięcy żon, które po zakupie własnego "M" naciskały na mężów, by wyremontowali to, zreperowali tamto i wymienili jeszcze co innego, nie da się tu przecenić - przyznaje Witold Potwora.

Wtóruje mu Marek Zuber, przypominający, że w ekonomii kluczowym działaniem jest rachunek ciągniony.
- Proste przeliczenie, że skoro w tym roku państwo wyda na wsparcie zakupu nieruchomości 270 mln zł, więc tyle potencjalnie budżet może zaoszczędzić po likwidacji programu - to błąd. - Ludzie, którzy nie kupią mieszkań, nie zainwestują w ich modernizację i urządzanie, a w rezultacie nie zarobią sklepy z materiałami budowlanymi czy wyposażeniem wnętrz. Nie zarobi też budżet, bo nie wpłynie do niego VAT z tych transakcji.

Dlatego powtarzam: likwidacja akurat tego programu powinna być ostatecznością. A na razie zamiast ostatecznych decyzji rząd może poszukać wielu innych, bardziej efektywnych i mniej szkodliwych gospodarczo cięć w wydatkach.
Zdaniem Marka Zubera bardzo istotne jest jeszcze jedno: oprocentowanie kredytów w ramach "Rodziny na swoim" w pierwszych ośmiu objętych wsparciem latach jest niemal identyczne jak oprocentowanie kredytów hipotecznych w euro.

- Jeśli zniknie ten program, a jednocześnie Komisja Nadzoru Finansowego zrealizuje plany zdecydowanego ograniczenia liczby kredytów udzielanych w euro, może to spowodować poważny kryzys na całym rynku nieruchomości. Na transakcje na nim stać będzie tylko nielicznych - przestrzega Marek Zuber.

Program dobry, ale nie idealny

Chociaż korzyści z istnienia preferencyjnych kredytów są niezaprzeczalne, część przepisów aż prosi się o zmianę, gdyż wprost prowadzi do wypaczenia idei "Rodziny na swoim". Trudno nazwać inaczej udzielanie takich kredytów osobom powyżej 70. roku życia, a w skali kraju wcale nie brakowało takich przypadków. Z danych Banku Gospodarstwa Krajowego wynika, że kredyt taki biorą też nastolatki. To możliwe, ponieważ z "Rodziny na swoim" mogą skorzystać także single.

Podstawowym warunkiem jest bowiem brak własnej nieruchomości. Inne kwestie, jak wiek czy stan cywilny, faktycznie nie mają znaczenia. Poza nieposiadaniem nieruchomości liczy się jeszcze tylko powierzchnia i cena nieruchomości, którą zamierzamy kupić. Powierzchnia mieszkania nie może przekroczyć 75 metrów kwadratowych, a domu 140 metrów, natomiast maksymalna cena metra kwadratowego na Opolszczyźnie może wynieść 6003,20 zł.

- Chcemy uściślić zasady dostępu do kredytów i ograniczyć krąg kredytobiorców do osób poniżej 35. roku życia - zapowiedział już w ubiegłym roku minister Michał Boni. Inni przedstawiciele rządu mówili też o skierowaniu oferty faktycznie wyłącznie do rodzin, a nie np. singli, ale na słowach się skończyło.

Teraz rząd opowiada się za stopniową likwidacją całego programu. Stosowna ustawa ma trafić do Sejmu jesienią i zakłada od połowy 2011 r. ograniczenie wsparcia jedynie do zakupu nowych nieruchomości. Ostatni kredyt wedle rządowych planów ma zostać udzielony 31 grudnia 2012 roku, ale decyzja, czy tak się stanie, leży w rękach posłów.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska