Slalom między nagrobkami

Lina Szejner

Słowa "później" nie warto zbyt często używać, najlepiej wykreślić je ze słownika.

W okolicy dnia Wszystkich Świętych w co bardziej ambitnych periodykach ukazują się artykuły, w których śmierć staje się głównym bohaterem. Ale wtedy nie ma czasu na lektury, bo potencjalni czytelnicy przygotowują się do corocznej podróży na groby bliskich.

Zdawałoby się, że potem, kiedy już wrócimy z cmentarza do domu, będzie czas na głębszą refleksję właśnie na temat życia, ale tak naprawdę wówczas także nie ma do tego nastroju. Dzień Zmarłych staje się świętem żywych. Nawet jeśli ktoś za rzadko odwiedzał rodziców, bo przecież ciągle miał za mało czasu, to gdy ich już nie ma, ludzie przyganiani wyrzutami sumienia, jadą setki kilometrów, licząc na to, że może zmarli gdzieś z góry to widzą. Potem jeszcze tylko trzeba dotrzeć z powrotem do domu w nieopisanym tłoku i można nie myśleć o cmentarzu aż do następnego roku. Często bywa tak, że właśnie zmarli rodzice w pozaziemski sposób dbają o podtrzymanie rodzinnych więzi. Raz w roku właśnie z tej okazji spotykają się ze sobą rozrzucone po Polsce, a nawet po świecie, rodzeństwa. Po przyjściu z cmentarza przemarznięci wypiją coś mocniejszego na rozgrzewkę i przywitanie, a po chwili naprawdę nie wiadomo, z jakiej okazji się spotkali.

Czasem tylko, stojąc nad grobem, wyrzucamy sobie to, co mogliśmy zrobić dla kogoś i odkładaliśmy na później. Jedna z moich koleżanek mówi, że do dziś nie może sobie darować, że odłożyła na później obiecaną mamie wycieczkę do Rzymu. Miały pojechać tam tylko we dwie. Wszystko było już dość precyzyjnie przygotowane - audiencja u papieża Polaka, zwiedzanie Bazyliki św. Piotra, chodzenie bez celu po Wiecznym Mieście. Ale wycieczka nie doszła do skutku w planowanym terminie. Powód nawet nie był zbyt istotny. Ot, po prostu coś tam wypadło. Wyjazd został odłożony do następnej wiosny, ale wtedy mamy już nie było. Kobieta za jakiś czas pojechała sama do Rzymu i nie czuła się tam dobrze. Przywiozła poświęcony różaniec, podkopała się pod pomnik i tam go włożyła, licząc na to, że mama widzi, zrozumie i wybaczy.
Kiedy pojechałam w tym roku na cmentarz, gdzie leżą moi bliscy, z trudem znalazłam ich groby, bo przez kilka miesięcy przybyły dziesiątki nowych. Klucząc między pomnikami, skonstatowałam z wewnętrznym drżeniem, że najmniej przybyło grobów ludzi naprawdę wiekowych. Na tablicach nagrobnych, obok nazwisk były daty narodzin i śmierci ludzi w sile wieku. Życie każdego z tych zmarłych zostało przerwane nagle i zapewne nieoczekiwanie. Wydawało im się, że mają przed sobą jeszcze kilka dziesiątków lat, w których zdążą zrealizować mniej lub bardziej ambitne plany, w których zdążą zafundować sobie odkładane na później przyjemności. Tymczasem to ich życie, tak starannie zaplanowane, było ustawione jak klocki domina, które zburzył jeden nieostrożny ruch. Wszystko, co odłożyli na później, zostało odłożone na zawsze.

Tylko ci, którym dane było przeżyć "smugę cienia" i wygrać walkę ze śmiertelną chorobą, wiedzą, jak cenić sobie trzeba każdą chwilę życia. Krzysztof Kolberger, który od kilku lat z nią walczy, mówi, że dziś stara się dawać innym i brać od nich, ile tylko potrafi. Przypominają mi się też w tym momencie słowa poety, który poucza: "Kto chce radości, niech się weseli, bo jutro skryte w niepewności".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska