Szeptem do mikrofonu

Ika
Justyna Bartman przy pulpicie inspicjenckim.
Justyna Bartman przy pulpicie inspicjenckim.
Żaden spektakl w teatrze nie odbędzie się bez inspicjenta. On jest jak maszynista w pociągu - kieruje przedstawieniem.

Parę lat temu jedna z aktorek utknęła... w toalecie. Bliska rozpaczy inspicjentka kilkanaście razy wywoływała jej nazwisko. W gorączce czekali też na pojawienie się partnerki inni aktorzy. W kofcu trzeba było zaciemnić scenę i przez długie dwie minuty królowała na niej cisza i mrok.

Zna je na wylot, bo towarzyszy przy jego powstawaniu od pierwszej próby czytanej. Dba o przygotowanie elementów dekoracji i rekwizytów, pilnuje, by we właściwym momencie pojawiły się na scenie. Daje znak teatralnym maszynistom i oświetleniowcom.
Senny koszmar inspicjenta? Justyna Bartman, jedna z trzech inspicjentek w "Kochanowskim", nawet nie musi się zastanawiać: - Czasem mi się śni, że zaczynam przedstawienie, a w teatrze nie ma wszystkich aktorów.
Mniejsze "koszmarki" i to te z jawy, a nie snu - gdy wywołany z garderoby aktor nie pojawia się za kulisami.
W swoim egzemplarzu sztuki inspicjent ma zaznaczone wszystkie wejścia aktorów. Wywołuje ich przez mikrofon na pulpicie inspicjenckim ok. 3 minut wcześniej. Powinni mu się pokazać. Jeśli ktoś nie przychodzi, zaczynają się nerwy.
- Do mikrofonu trzeba mówić szeptem, żeby nie słyszała tego publiczność na widowni - mówi Justyna Bartman. - Zdarza się jednak, że nie słyszą nawet aktorzy.
PIERWSZE WRAŻENIA
Reżyser przekombinował
O "Dziadach" mówi Janusz R. Kowalczyk, krytyk teatralny z "Rzeczpospolitej":
- Widziałem przedstawienie krakowskiego Teatru Słowackiego na premierze, widziałem je po raz drugi na Konfrontacjach i pozostaję nieprzekonany - przede wszystkim na poziomie adaptacji. Przerywanie scen obrzędowych scenami wizyjnymi, kiedy Gustaw-Konrad coś sobie wyobraża, moim zdaniem burzy dramaturgię. Te sceny się ze sobą nie zazębiają i tworzą absolutny chaos. Na poziomie reżyserii przedstawienie wydaje mi się przekombinowane. Jest dużo pięknych scen wizyjnych, ale są one sztuką dla sztuki i nie tworzą spójnej całości. Dużo dobrych słów można powiedzieć o roli Marcina Kuźmińskiego, jako Senatora i Złego Pana, czy o roli Mariusza Wojciechowskiego, jako Guślarza i Księdza. Trudno natomiast powiedzieć, by Krzysztof Zawadzki jako Gustaw-Konrad im dorównał. Jeśli aktor, wypowiadając Wielką Improwizację, charczy, to ja się męczę i cierpię razem z nim. To nie jest dobrze obsadzona rola.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska