Szkoła podzieliła wieś

Michał Lewandowski
Do Szkoły Podstawowej w Starym Lesie (gmina Głuchołazy) chodzi obecnie 40 uczniów. Rodzice 29 dzieci zdecydowali się posyłać swoje pociechy do oddalonej o 8 kilometrów szkoły w Hajdukach Nyskich.

Paradoksalnie jest to ta sama grupa osób, która w maju tego roku rozpoczęła w starolaskiej podstawówce strajk okupacyjny, by obronić ją przed likwidacją.
Powodem była ekonomia. Burmistrz Głuchołaz, Jan Szawdylas, wyliczał, że gmina musiała dopłacać do szkoły w Starym Lesie ponad 180 tysięcy złotych, na co nie było jej stać.
- Najlepszym wyjściem byłoby powołanie szkoły społecznej - powiedział wówczas "NTO" Tadeusz Migała, przewodniczący Rady Miejskiej w Głuchołazach. - Wyliczenia specjalistów z naszego wydziału oświaty jasno pokazują, że rodzice nie musieliby do niej dopłacać. Pomoglibyśmy im, przenosząc tam przedszkole i świetlicę. Koszty utrzymania budynku nie są duże. Najwięcej pieniędzy pochłaniają płace nauczycieli.

Wśród gminnych władz panowała opinia, że to właśnie nauczyciele nastawiają rodziców przeciw szkole społecznej, bo w takich placówkach nie obowiązuje Karta nauczyciela i straciliby oni wiele przywilejów.
- Powołanie szkoły społecznej to pomysł utopijny, bo obiekt jest za duży i nie stać byłoby nas na jego utrzymanie - twierdziła z kolei Teresa Zając, szefowa komitetu strajkowego. - Nie chcemy posyłać dzieci do szkoły, w której na wszystkim trzeba oszczędzać.
Gmina była jednak nieugięta. Szkołę publiczną w Starym Lesie zlikwidowano.

- 5 lipca, kiedy było już wiadomo, że strajk nic nie pomoże, powołaliśmy Stowarzyszenie Rozwoju Wsi Stary Las, które przejęło szkołę - informuje Leszek Janus, sołtys i szef stowarzyszenia. - Utrzymujemy ją teraz sami. Kosztuje nas to miesięcznie około 18 tysięcy. Na płace z pochodnymi wydajemy 12,5 tysiąca. Zatrudniamy dwóch palaczy i dwie sprzątaczki na połówkach etatu oraz siedmiu nauczycieli i księdza. Przedtem pracowało tu 12 nauczycieli, 4 palaczy i dwie sprzątaczki na pełnym etacie.
Nauczycieli pracujących w szkole stowarzyszeniowej nie obejmują przywileje związane z Kartą nauczyciela. Dlatego pełny etat liczy się dla nich od 24 godzin tygodniowo, a nie od 18, jak w szkołach publicznych.
- Problemem jest to, że część rodziców posłała swoje dzieci do szkoły w Hajdukach i dlatego dostajemy mniejszą subwencję oświatową - mówi Leszek Janus. - Gdybyśmy mieli te pieniądze, to moglibyśmy spokojnie funkcjonować przez najbliższe kilka lat.

Mieszkańcy nie płacą za naukę swoich dzieci. Pomagają jednak szkole jak mogą. Sami pomalowali klasy i korytarze, zakupili lodówkę, patelnię, kuchnię gazową. Planują urządzić w placówce świetlicę wiejską, by móc zarabiać na jej wypożyczaniu na imprezy oraz by w utrzymaniu budynku pomógł urząd miejski.
- Jeżeli okaże się, że dzieci z Hajduk nie wrócą, to z czasem wydatki mogą nas przerosnąć - tłumaczy sołtys. - A jeżeli w budynku będzie przedszkole gminne i świetlica wiejska, to część kosztów pokryje gmina.
- Czemu nasze dzieci miałyby wrócić do Starego Lasu? - dziwi się Teresa Zając, była szefowa komitetu strajkowego i jedna z matek, która swoje pociechy posłała do szkoły w Hajdukach Nyskich. - Nasza decyzja była przemyślana. Nikt nic nie robił wyłącznie na przekór. Na pozór dzieci w Starym Lesie uczą się tak samo jak gdzie indziej. Ale wczoraj jedna osoba mówiła mi, że tam jeszcze nie włączono ogrzewania. Szkoła w tej wsi nie spełnia wszystkich kryteriów szkoły publicznej. Chodzi przede wszystkim o oszczędności. Na przykład o klasy łączone. A dlaczego nasze dzieci nie mogą się uczyć normalnie, tak jak wszystkie inne, tylko mają być ograniczane warunkami finansowymi? Dla mnie to była główna przyczyna podjęcia decyzji o nieposyłaniu dzieci do szkoły stowarzyszeniowej. Nasze pociechy są zadowolone ze szkoły w Hajdukach, tak przynajmniej twierdzi większość rodziców. Co prawda przez pierwszy miesiąc płaciliśmy za dojazdy, ale teraz mamy sponsora.
Jedno z dzieci z Hajduk wróciło już jednak do Starego Lasu.

- Nasza szkoła jest taka sama jak każda inna, tylko organem prowadzącym nie jest gmina, lecz stowarzyszenie - tłumaczy Beata Węgrzyn, dyrektor placówki w Starym Lesie. - Nieprawdą jest, że nie grzejemy klas. W poniedziałek mieliśmy jednodniową przerwę, bowiem uszczelnialiśmy piec, żeby nie pochłaniał tyle opału. Realizujemy taki sam program jak inne szkoły, jesteśmy pod stałą kontrolą kuratora oświaty, pomaga nam głuchołaski wydział oświaty i zdrowia. Współpracuję też z dyrektorami innych szkół, w tym również stowarzyszeniowych, w Burgrabicach i Jarnołtówku. Rzeczywiście mamy klasy łączone, bo zgodnie z ustawą, mając mniej niż siedmioro dzieci w klasie, możemy je łączyć. Wynika to jednak między innymi z tego, że część uczniów odeszła do Hajduk i jest ich mniej. Nie ma to jednak żadnego wpływu na jakość nauczania.
W Starym Lesie nie podjął pracy żaden z nauczycieli zatrudnionych tam przed przejęciem szkoły przez stowarzyszenie mieszkańców.
- Nas nie obowiązuje Karta nauczyciela - przypomina Beata Węgrzyn. - Płacimy według wypracowanego pensum. Jeżeli ktoś ma pełny etat, dostaje 1650 złotych brutto. Nauczyciele są bardzo zadowoleni. Pracujemy już dwa miesiące i ciągle otrzymujemy bardzo dużo podań o zatrudnienie od nauczycieli z naszej gminy, a także z gmin sąsiednich. Ludzie chcą pracować. Nikomu nie dzieje się żadna krzywda, ani dzieciom, ani nauczycielom, ani pracownikom obsługi.

Chcąc pogodzić wioskę, sołtys Leszek Janus zaprosił do Starego Lasu przedstawicieli Federacji Inicjatyw Oświatowych z Warszawy, którzy spotkali się zarówno z mieszkańcami popierającymi szkołę stowarzyszeniową, jak i jej przeciwnymi. Tłumaczyli, że szkoły stowarzyszeniowe w żadnym wypadku nie są gorsze, a wręcz przeciwnie - cementują środowiska i są tańsze w utrzymaniu, choć poziom nauczania często bywa lepszy niż w placówkach publicznych.
- E... Chyba jednak Amerykanie dogadają się prędzej z talibami niż my w naszej wiosce - podsumował po dwóch dniach dyskusji Leszek Janus.
Zdaniem Aliny Kozińskiej - prezes warszawskiego Centrum Inicjatyw Społecznych - jest jednak szansa na to, aby szkoła przestała dzielić mieszkańców: - Rodzice muszą zacząć myśleć w kategoriach dobra własnych dzieci - powiedziała NTO. - Dzieciom jest lepiej, kiedy mają szkołę we własnej wsi, nie muszą dojeżdżać, spieszyć się do autobusu, marznąć na przystanku. Wierzę, że w tym lokalnym konflikcie wygra dobro wsi, które jest także w tym, aby wszystkie dzieci chodziły do miejscowej szkoły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska