Takie sceny oglądało się dotąd na filmach

Monk
Ludzie w mieście są wstrząśnięci zbrodnią, do której doszło w ostatnią niedzielę. W szkole, gdzie to się stało, lekcje odbywały się wczoraj normalnie.

Na dziedzińcu Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 wczoraj rano nie było już śladu po tragedii, której sprawca - 62-letni Kazimierz J. - z myśliwskiej broni postrzelił żonę, zastrzelił 37-letniego Marka L. i sam popełnił samobójstwo.
Nadal przypuszcza się, że motywem zbrodni mogła być zazdrość, choć nieuzasadniona. Według wstępnych ustaleń prokuratury nie ma podstaw do przypuszczeń, żeby Joannę J. i Marka L. łączyło cokolwiek poza zwykłym koleżeństwem.

Obok miejsca, gdzie to się stało, przechodziła ze spuszczoną głową młoda dziewczyna.
- Jestem w szoku, nie chcę o tym rozmawiać. Czy dzisiaj będziemy w stanie normalnie się uczyć, nie wiem.
Dyrektor Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 Wojciech Wolarczyk: - Próbuję wszystkim tłumaczyć, że to co się stało, nie ma nic wspólnego z naszą szkołą, to się stało na jej terenie, w czasie, gdy odbywały się zajęcia prywatnego policealnego studium ekonomicznego.
To samo mówił uczniom. W tym celu w szkole zorganizowano specjalny apel. Odbył się na parterze niedaleko schodów, gdzie postrzelona została kobieta.
- Na pewno większość z was wie, co się wczoraj stało - zaczął. - Ale wolę, żebyście się o tym wszystkim dowiedzieli ode mnie. A nie z gazet, dzienników, które podają różne, czasem sprzeczne informacje.
Opowiedział o wypadkach, które rozegrały się w szkole i na dziedzińcu. Krótko i bez szczegółów.
Nauczyciele rozmawiali wczoraj o tragedii z uczniami. Próbowali wyciszać emocje. Lekcje są prowadzone normalnie.
- Myśleliśmy, że w poniedziałek w ogóle nie będzie lekcji - mówi Aneta Świerc. - Największy szok przeżyliśmy, kiedy dowiedzieliśmy się, że to u nas się stało. Słyszało się o takich wypadkach gdzieś w Ameryce, ale u nas... i między dorosłymi - mówi Aleksandra Świerc. - A życie musi się toczyć dalej - dodaje Renata Kubas.

Jedna z nauczycielek, prowadząca zajęcia w studium, w którym uczyli się sprawca i ofiary tragedii, mówi, że Kazimierza J. prawie nie znała. Na zajęciach, na które zapisał się dwa dni wcześniej, nie zauważyła w jego zachowaniu nic niepokojącego. Wychodził kilka razy dzwonić z telefonu komórkowego. Ale nie było w tym nic dziwnego.
- Natomiast znałam ofiary: Joannę J. i Marka L. To byli bardzo mili, sympatyczni ludzie, mądrzy, przychodzili na zajęcia, żeby się uczyć. I absolutnie nigdy nie zauważyłam nic, co pozwoliłoby snuć przypuszczenia o tym, że cokolwiek mogło ich łączyć. Takie przypuszczenia to szukanie sensacji i dramat dla rodzin tych ludzi.

Ludzie w mieście są wstrząśnięci. - To straszne. W takim małym mieście, spokojnym, taka tragedia. Nie dociera to do mnie jeszcze, współczuję rodzinom tych ludzi - mówi 30-letnia Maria.
- Byłem tam wczoraj po południu tam, gdzie to się stało - mówi Wojciech, ok. 60 lat. - Jestem w szoku i nie chcę o tym mówić - mówi. To tragedia. Tego się nie komentuje.

Wczoraj wieczorem lekarz z Wojewódzkiego Centrum Medycznego, gdzie przewieziono w niedzielę ranną Joannę J., ocenił jej stan jako stabilny. Nie było bezpośredniego zagrożenia życia. Kobieta przeszła poważną operację lewej nogi, w której pocisk pogruchotał kość i uszkodził tętnicę. Czeka ją jeszcze kilka zabiegów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska