Trudno o litość dla morderców spod Namysłowa. Oni dla swojej ofiary litości nie mieli

Marek Świercz
Jeden z oskarżonych przychodził na rozprawy z różańcem w dłoniach. Miał to być dowód nawrócenia i żalu za grzechy. Sąd zauważył tę spóźnioną skruchę, ale specjalnie się nią nie przejął.

Nie ma zbrodni doskonałej - taki jest morał wszystkich pokazywanych w telewizji kryminałów. Sprawca zawsze zostawi jakiś ślad, który naprowadzi policję na jego trop. Ta podstawowa zasada kryminalistyki - kontakt musi zostawić ślad - znana jest wszystkim. I zwykle skłania ludzi do przekonania, że zbrodnia nie popłaca. Ale są tacy, którzy wyciągają wnioski natury praktycznej: trzeba zrobić wszystko, by żadnych śladów nie zostawić. I to był właśnie taki przypadek, sprawcy zrobili wszystko, by nie można było ich zidentyfikować. A może - jak sugerowali relacjonujący proces dziennikarze - po prostu nie chcieli się pobrudzić?

Jedno jest pewne: to nie skrucha i przyznanie się do winy zaprowadziło zabójców na ławę oskarżonych. Wpadli przez… strach, że wpadną. To ta panika popchnęła jednego z nich do rzeczy makabrycznej: nocnej ekshumacji rozkładających się zwłok. To wtedy został zauważony przez przypadkowego świadka. Policja, która miała już pewne podejrzenia, musiała tylko podjąć ten trop.

Mała kasa, wielka nienawiść
Ile kosztuje ludzkie życie? - takie dramatyczne i retoryczne pytanie zadają nieraz gazety, relacjonując niezrozumiałe dla ludzi zbrodnie, w których ktoś kogoś zabija za parę groszy. Ale to źle postawione pytanie. Ludzie czasem mordują z chęci zysku, ale zwykle porywają się na cudze życie w wyniku silnych namiętności. A złość i nienawiść nie potrzebują wielkich pieniędzy. Tak było w przypadku tej historii.

Czytaj e-wydanie NTO. Kup Online

Tomasz i Artur mieszkali w Jastrzębiu pod Namysłowem, dobrze się znali, mieli na koncie jakieś wspólne drobne przekręty. W grę wchodziła między innymi kradzież wiertarek. Trefny towar został sprzedany, ale koledzy pokłócili się przy podziale doli. Nie chodziło o duże kwoty, ale o zasadę: Tomasz czuł się wystawiony do wiatru. I robił się coraz bardziej zły. Pewnego razu odwiedził go brat ze swoimi znajomymi, którzy właśnie wrócili z Francji, gdzie odsiedzieli karę więzienia za rozbój. Marek z Porajowa i Michał z Gryfina grali chojraków. Tomasz przy kieliszku opowiedział im o swoich porachunkach z Arturem W. Zadeklarowali pomoc: albo się rozliczy, jak należy, albo zginie.
Z zimną krwią
Zabójstwo zostało przygotowane wyjątkowo starannie. Pokój, w którym miał zginąć Artur, został wyłożony folią, Marek i Michał zaopatrzyli się też w ortalionowe płaszcze.

Plan był prosty. Tomasz ma zaprosić Artura na grilla i odbyć z nim rozmowę ostatniej szansy. Jeśli się nie dogadają, ma po prostu zaprosić go do mieszkania, gdzie będą już czekali jego kompani.

Tak też się stało. Artur przyjechał swoim bmw, Tomasz czekał na niego w ogrodzie. Chwilę rozmawiali, ale do porozumienia nie doszli, więc gospodarz zaprowadził gościa do domu. Artur został zaatakowany w kuchni. Marek i Michał zadali mu kilka ciosów młotkiem i metalowym zawiasem od bramy. Gdy upadł, zawinęli go w przygotowaną folię i bili dalej, aż skonał.

Gdy mordercy byli już pewni, że nie żyje, przenieśli zwłoki do bagażnika samochodu i wywieźli do lasu. Zatrzymali się kilka kilometrów dalej, gdzie już wcześniej przygotowali płytki grób i zakopali w nim ciało.

Potem Michał i Marek zajęli się samochodem. Rozebrali bmw na części, które sprzedali paserom. Na wszelki wypadek, by zlikwidować wszelkie możliwe ślady, zdecydowali się także skuć tynk w mieszkaniu. To miała być czysta, doskonała zbrodnia. Nie było ciała, wszyscy mieli myśleć, że Artur W. gdzieś wyjechał, nikomu nie mówiąc, dokąd i po co.

Wielki żal, wielki strach
W tę wersję nie chciała uwierzyć dziewczyna ofiary. Gdy konwencjonalne poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów, zdecydowała się skorzystać z pomocy jasnowidza. Zaniosła mu zdjęcie Artura i usłyszała, że jej chłopak nie żyje i został zakopany w lesie "dziewięć kilometrów od domu". Potem okazało się, że miał rację: taka odległość dzieliła mogiłę od rodzinnej miejscowości ofiary.
Ale opinia jasnowidza to żaden dowód, co najwyżej wskazówka. I to na dodatek zbyt ogólna, by coś z nią zrobić. Tym bardziej, że cały czas była mowa o zniknięciu, a nie zabójstwie.
Kto wie, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie słabe nerwy Tomasza, zleceniodawcy i organizatora zbrodni. Musiał długo o morderstwie rozmyślać, rozważając szanse policji. W końcu doszedł do wniosku, że musi zrobić coś, o czym wcześniej zapomniał: uniemożliwić identyfikację ciała na wypadek, gdyby kiedyś zostało odnalezione.

Stres, jaki przeżywał, musiał być nieprawdopodobny, skoro zdecydował się na ruch rodem z horroru. Pewnej nocy pojechał w miejsce, gdzie spoczywało ciało, wykopał je i widłami zmasakrował twarz ofiary. Powinien wiedzieć, że to nie pomoże, że współczesna kryminalistyka ma inne metody identyfikacji zwłok. Ale czy przerażony człowiek działa logicznie? Miał pecha: ktoś go zauważył.

Spóźniona skrucha
Prokuratura domagała się dla wszystkich trzech sprawców kary dożywocia. Także dla Tomasza. Nie brał udziału w zabójstwie, ale był jego motorem, wszystko zaplanował i przeprowadził.
- To była niewątpliwie okrutna zbrodnia - mówił przed Sądem Okręgowym w Opolu oskarżajacy ich prokurator. - Zbrodnia starannie zaplanowana i wykonana z zimną krwią.

Oskarżeni przyznali się do winy, okazali skruchę, prosili o łagodny wymiar kary. Tomasz prosił, by dać mu szansę powrotu do żony i dzieci. Marek opowiadał, że chce otoczyć swoich starych rodziców troskliwą opieką. Michał, trzymając w dłoniach różaniec, mówił o swojej córeczce, której jeszcze nie widział, bo przyszła na świat, gdy siedział w areszcie.

Sąd miał trudny wybór. Trudno było nie uznać argumentacji prokuratury. Z drugiej strony oskarżeni cieszyli się w swoim miejscu zamieszkania dobrą opinią i wyrazili przed sądem skruchę. A to są okoliczności, które należy wziąć pod uwagę przy ferowaniu wyroku. Dlatego wyrok był salomonowy: Tomasz Dulęba, Marek Chara i Michał Orłowski zostali skazani na 25 lat więzienia. Zwykle w takim przypadku można się starać o przedterminowe zwolnienie po 15 latach, ale sąd zdecydował, że będą to mogli zrobić po odsiedzeniu 20 lat. Podaliśmy pełne nazwiska skazanych, bo na ujawnienie ich tożsamości pozwolił sąd. To dodatkowa kara dla skazanych przestępców, orzekana przez polskie sądy stosunkowo rzadko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska