Mowa o Bernardzie i Norbercie Mochom. Ten pierwszy przejął kuźnię po swoim ojcu w 1972. - I choć nie ma już koni, to nadal jesteśmy potrzebni - mówi pan Bernard. -Przede wszystkim naprawiamy maszyny rolnicze. Czasem ktoś przyjdzie, żeby naostrzyć siekierę. Zawsze jesteśmy gotowi - dodaje.
W ich palenisku ciągle żarzy się ogień. Kuźnię prowadzą w tradycyjny sposób. Obok paleniska są kowadła i wielkie młoty. Pan Bernard nie ma jednak wątpliwości, że to zawód zanikający, choć kiedyś cieszył się dużym poważaniem. W "dobrych" czasach kuliśmy po dziesięć koni dziennie. - To już nie wróci - dodaje.
Żeby zostać kowalem trzeba było mieć smykałkę do obróbki metali, być odpornym na końskie kopnięcia. Jego syn Bernard miał zostać następcą ojca w kuźni: - Od zawsze lubiłem to zajęcie, ale teraz mam wątpliwości - mówi. - Być może zacznę instalować piorunochrony, to bardziej przyszłościowy zawód - dodaje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?