U nas pracownik jest nikim

Jan Kurasiewicz Autor jest przewodniczącym Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność".
Opolanie wolą pracować za granicą nie tylko ze względu na wyższe zarobki, ale także dlatego, że tam są traktowani jak ludzie, a nie wyrobnicy.

Bezrobocie będzie coraz mniejszym problemem na Opolszczyźnie. Mamy bowiem wzrost gospodarczy, coraz częściej napotykamy ogłoszenia, że pracodawcy szukają pracowników. Problem jednak w tym, że u nas - ale także w całej Polsce - pracodawcy płacą pracownikom głodowe pensje. Dzieje się tak nawet wtedy, kiedy firmę byłoby stać na poprawienie ich bytu. Nie ma możliwości, aby młody człowiek był w stanie sam stanąć w życiu na nogi, wziąć kredyt na mieszanie, ożenić się, zaplanować dziecko, jeśli nie dostanie na rękę przynajmniej 2 tysięcy złotych. Takie pieniądze - przecież bardzo niskie w porównaniu ze średnią unijną - ciągle jeszcze płaci bardzo niewiele firm. Dlatego młodzi uciekają i będą uciekać. Nie chodzi o szpan i luksusy - oni jadą na Zachód po godność, po normalne życie.

Polski pracownik ma dużo gorszą pozycję w swojej firmie niż jego kolega z Zachodu. Doszło do tego, że obojętnie, na jakim stanowisku, ludzie boją się zapytać o podwyżkę, bo - wiadomo - z pracą jest ciężko. Dochodzi więc do licznych wynaturzeń, patologii. Tysiące ludzi wysyłanych jest z firm na tzw. samozatrudnienie. Jeszcze więcej pracowników dostaje oficjalnie najniższą płacę, a do ręki, w kopercie, drugie tyle. Pracodawca w ten sposób unika podatku, a pracownik ma z czego żyć. Jak jest młody, to nie myśli jeszcze o tym, że w wieku dojrzałym będzie dramat, bo przecież z czegoś trzeba żyć na emeryturze.

Jeść małą łyżką
Pracodawcy, prezesi firm, mają gotową odpowiedź na prośby związkowców o podwyższenie zarobków: nie da rady, bo zyski muszą iść na rozwój firmy. Problem w tym, że pasa każe się zaciskać tylko pracownikom, a nie dotyczy to menedżerów, zarządów firm. Na Opolszczyźnie (ale to też zjawisko ogólnopolskie) płace są rozwarstwione. Znam firmę, w której wielu pracowników zarabia najniższą krajową, a prezes bierze co miesiąc 90 tysięcy złotych. To jest wynaturzenie i nie chodzi tu o jakieś hasła z czasów komuny, że wszyscy mamy równe żołądki. Niedawno byłem w Danii, która jest krajem o bardzo wysokim poziomie życia. I byłem zaskoczony, bo nie było takich różnic w zarobkach szefów i ich pracowników. Dlatego uważam, że właściciele firm, akcjonariusze, powinni przyjąć zasadę, że w trudnych czasach zarządy też jedzą małą łyżeczką.

Niezwykle ważne jest też odpowiednie traktowanie pracownika, zapewnienie mu podmiotowości. U nas ciągle brakuje tej kultury, traktuje się ludzi przedmiotowo. Nie dość, że zarabiają grosze, to jeszcze mają codziennie dziękować, że pracują, bo przecież za bramą czekają inni chętni. Z relacji ludzi, którzy wyjechali do Anglii czy Irlandii wynika, że tam pracownicy są traktowani z godnością. Prawa pracownicze nie są fikcją, bo przedsiębiorcy wiedzą, że zadowolony pracownik to dobry pracownik. Nasi pracodawcy muszą jeszcze do tego dojrzeć mentalnie.

Związek nie jest wrogiem
Żyjemy w kraju, który na świecie jest kojarzony z walką o wolność i prawa pracownicze. To u nas zrodziła się "Solidarność", bodaj najbardziej znany związek zawodowy na świecie. Niestety, rzeczywistość funkcjonowania związków w Polsce jest mniej kolorowa. W bardzo wielu zakładach pracy, korporacjach, związki są traktowane jako zło konieczne. Albo jeszcze gorzej - są zwalczane. Mamy masę przypadków obrazujących wręcz perfidię pracodawców. Gdy tylko dowiedzą się, że ktoś w zakładzie próbuje założyć związek zawodowy, natychmiast go zwalniają.

Co jest szczególnie bolesne, to nierzadko są ludzie, którzy wyszli z "Solidarności", ale nie chcą pamiętać. Udało im się w życiu, dorobili się, awansowali i zapomnieli o wartościach, o które kiedyś walczyli. Oni często mówią, że związki zawodowe są niepotrzebne, że to jest relikt minionych czasów.
Nic bardziej bzdurnego. Na świecie związki zawodowe rozwijają się znakomicie. Twierdzę, że mają przed sobą wielką przyszłość szczególnie teraz, w dobie globalizacji, kiedy właściciele fabryk przenoszą je z państwa do państwa, a nawet z kontynentu na kontynent. W Wielkiej Brytanii, która jest krajem o nowoczesnej i wydajnej gospodarce, związki zawodowe pełnią o wiele szerszą rolę niż w Polsce. Tam pracownica wynajmie w związku nawet opiekunkę do dziecka.

Chcieć to móc
Dlaczego tak nie może być i u nas? Dlaczego pracownicy polskiej firmy, często należącej do międzynarodowego koncernu, nie mają takich samych praw, co ich koledzy z Zachodu? Bo nie potrafimy jeszcze o to skutecznie walczyć. Po to są Europejskie Rady Zawodowe, by sprawy pracownicze były w ten sam sposób rozwiązywane w różnych unijnych krajach. Czy u nas ktoś zwraca uwagę na istnienie Europejskiej karty społecznej? Mówimy: Eee... U nas nie przejdzie.

Mamy na Opolszczyźnie Wojewódzką Komisję Dialogu Społecznego, która jest regionalnym przedstawicielem komisji trójstronnej. To twór praktycznie martwy, a na pewno ignorowany przez władze i pracodawców. Nie ma żadnych efektów naszej pracy, a czasem mam wrażenie, że zrobiono nam tę komisję, żebyśmy się mieli czym zająć i nie mącili błogiego spokoju rządzących. Jak się u nas tak traktuje potrzeby pracowników, to potem się nie dziwmy, że oni nam uciekają na Zachód.

Region w zapaści
Na Opolszczyźnie mieszkam od 1969 roku, przyjechałem tu z Chorzowa do wojska. Uważam się za lokalnego patriotę, dlatego tym bardziej mnie boli, że tu się od lat nic nie zmienia. Mentalność zdecydowanej większości naszych władz jest taka: łapię funkcję politycznego nadania, zamykam się w gabinecie i staram się dotrwać niezauważenie do końca kadencji, żeby się broń Boże nikomu nie narazić. Odkuwam się w tym czasie finansowo, a po mnie niech się dzieje co chce...

Nasi politycy nie mają ikry. Boją się rządzić, podejmować odważne decyzje. Najlepszy przykład - we Wrocławiu to urzędnicy biegają za inwestora po różnych instytucjach i załatwiają za niego sprawy papierkowe. A u nas co najwyżej władza łaskawie zadeklaruje, że nie będzie przeszkadzać. Mówiąc krótko: tam rządzą pełną gębą, a u nas tylko administrują.
Jako szef opolskiej "Solidarności" dużo jeżdżę po kraju i widzę, jak Polska się zmienia. Całe miasta się modernizują, przy głównych ulicach rosną hale produkcyjne, centra logistyczne. Niestety, głównie poza Opolszczyzną. U nas jest kilka gmin, które świetnie działają, bo tam są dynamiczni burmistrzowie, tam polityka nie wchodzi z butami w życie lokalnych społeczności. Ale już władzom wojewódzkim brakuje takiego gospodarskiego spojrzenia. Przecież w Opolu władza nie potrafi nawet wydać tego, co ma na inwestycje - to już jest zapaść.

Niestety, również wielokulturowość, która mała być atutem również gospodarczym regionu, nie wpłynęła na naszą atrakcyjność inwestycyjną. Przecież obecność mniejszości niemieckiej niewiele tu załatwiła. Wielkie niemieckie firmy wybrały inne regiony do swoich inwestycji, bo inwestorzy przychodzą tam, gdzie ich witają z otwartymi ramionami. Lista firm, które na Opolszczyźnie padły w ostatnich latach jest długa, a przecież mamy wzrost gospodarczy i nie można wszystkich plajt tłumaczyć zmianą ustroju. Niestety, to Wrocław staje się miastem XXI wieku, tam wchodzą nowe technologie. Mówiąc prowokacyjnie: dziś Opolszczyzna skansenem stoi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska