Urszula Ciołeszyńska - lwica od zadań specjalnych

Redakcja
Moja tajemna broń kulinarna to ciasto francuskie z jabłkami i gałką lodów -  mówi Urszula Ciołeszyńska.
Moja tajemna broń kulinarna to ciasto francuskie z jabłkami i gałką lodów - mówi Urszula Ciołeszyńska. fot. Krzysztof Świderski
Urszula Ciołeszyńska z Opola: - Wykonuję pracę, którą kocham - zresztą sama ją sobie wymyślam i organizuję, zwykle od zera - to wielkie szczęście.

Mówią o niej lwica, bo współtworzyła 12 lat temu opolski Lions Club International. Fundacja LCI jest jedną z największych pozarządowych organizacji charytatywnych.

Urszula Ciołeszyńska w pierwszej połowie lat 90. pracowała w administracji rządowej, potem była dyrektorem regionalnym na Śląsk w międzynarodowej korporacji bankowo-finansowej.

Zrezygnowała z dyrektorskiego etatu i założyła własną firmę, specjalizująca się w opracowywaniu dokumentacji niezbędnych do ubiegania się o dotacje UE. Trzy dni temu zarejestrowała Fundację Promocji Innowacji Gospodarczych, która będzie działać na rzecz opolskich firm specjalizujących się w wykorzystywaniu energii odnawialnych. Spotykamy się w biurze zorganizowanym na piętrze jej domu.

- To dobrze mieć pracę w domu?
- Dobrze, pod warunkiem, że po wejściu na piętro, do biura - zamykam się i nie wracam do domu, dopóki nie skończę tego, co miałam w danym dniu zrobić. Przy biurze mam obszerny taras - w życiu się tam nie relaksowałam, bo to nie mam czasu, a to przecież pomieszczenie służbowe.

- Jest za to kominek i przytulna wnęka z kompletem wypoczynkowym...
- W każdej pracy powinno być takie ciepłe miejsce. Tu można zaprosić gości, poczęstować dobrą kawą. Ale w firmowym kąciku kuchennym stoi tylko ekspres do kawy, nawet chwilowo mleka nie mam.
- Odbiera pani telefon za telefonem - każdy w sprawie służbowej. Jak można żyć w takim tempie? Czy pani kiedykolwiek odpoczywa?
- Czy ja muszę odpoczywać? Wykonuję pracę, którą kocham - zresztą sama ją sobie wymyślam i organizuję, zwykle od zera - to wielkie szczęście. A szczęście nie męczy.

- Wchodzi pani czasem do domowej kuchni?
- Tak, jestem specem od dań prostych, najlepiej sałatek i surówek, podawanych z sosem na bazie majonezu lub winegret. Nie poświęcam się kulinarnej wysublimowanej sztuce. Lepienie pierogów? To nie ja!

- Kto ulepi wigilijne uszka?
- Wyspecjalizowana firma. W kuchni też trzeba być mistrzem, a jeśli nie - trzeba korzystać z mistrzowskich usług.

- Każda kobieta, nawet ta przedsiębiorcza, lubi pochwalić się jakimś smakołykiem własnej receptury. Choćby minimalny talent kulinarny świadczy przecież o naszej kobiecości.
- Też mam swoją tajemną broń: ciasto francuskie nadziewane jabłkiem i podawane na ciepło z gałką lodów waniliowych...
- Niech zgadnę: płaty mrożonego ciasta nadziewa się musem jabłkowym, takim gotowym do kupienia w supermarkecie...
- A gdzie tam! Obiera się jabłka, najlepiej szarą renetę, dzieli na połówki, kładzie na kwadraty z ciasta, faktycznie gotowego i mrożonego. Jabłko posypuję cynamonem, grubo smaruję konfiturą... Zawijam ciasto w koperty i piekę je przez pół godziny.

- Dzięki za tajemny przepis! A teraz bardziej poważnie: ten złoty dyplom na ścianie to...?
- To podziękowanie za ostatni rok pracy na rzecz LCI, otrzymalam też tytuł Ambasadora Dobrej Woli. Doceniono moją pracę, zostałam doradcą prezydenta światowego naszej organizacji do spraw specjalnej inicjatywy na rzecz Polaków poza granicami ojczyzny, a moim celem było zaprosić do organizacji Polaków rozsypanych po całym świecie. Podróżowałam, poznawałam wyjątkowych i wspaniałych rodaków, udało mi się doprowadzić do powstania dwudziestu klubów Lions w różnych krajach, w szczególności w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie.

- Powiada pani: poznawałam wspaniałych rodaków. Czyli?
- W Islandii - Grażynę Okuniewską, ambitną i znaną Polkę. Na tyle popularną, że startowała w wyborach parlamentarnych i o mały włos, nie wygrała! Teraz jest na tzw. liście rezerwowej. Jeśli jej partyjny kolega nie będzie mógł pracować w parlamencie - Grażyna go zastąpi. Poznałam też Józefa Kropa, lekarza z Toronto, członka Amerykańskiej Akademii Medycyny Środowiskowej, autora wielu książek. Z innym lekarzem, Jerzym Maslankym, tworzymy w Polsce Fundację Prewencji Zdrowia. Innym wybitnym Polakiem jest Tomek Piwowarek, który tworzy całe banki danych na temat Polaków na emigracji. W Chicago nowo utworzona organizacja LC właśnie nazbierała funduszy na kupno profesjonalnej kamery dla młodej reżyserki filmowej, Hanny Polak z Katowic. Ten chicagowski klub współtworzył Janusz Piotrowski, wielokrotny mistrz Polski san shou, oraz Lucjan Niemiec. W Nowym Jorku modelka Asia Dyrkacz stworzyła właśnie klub, który będzie pomagać rodzinom osób uzależnionych. Takich mamy Polaków za granicą i cieszę się, że pozyskaliśmy ich dla celów charytatywnych!

- Grudzień i karnawał to okres wielu akcji charytatywnych.
- W ciągu 12 lat działalności Lions Club Opole zorganizował 13 imprez charytatywnych na rzecz niewidomych, dzieci specjalnej troski, dzieci z domów dziecka oraz dzieci autystycznych. Za każdym razem wspieramy inne konkretne grupy potrzebujących. Udało nam się już m.in. wspomóc Dom Małego Dziecka w Tarnowie Opolskim, gdzie wymieniliśmy okna, łóżka, materace. To było wiele lat temu, ale do dziś czuję we wspomnieniach na swym ciele ciepło tych szkrabów, które nas otoczyły i przytulały się, gdy przyjechaliśmy do Domu Małego Dziecka w odwiedziny. Wsparliśmy także ośrodek dla osób autystycznych w Kup i sfinansowaliśmy zakup książek dla osób niewidomych. W tym roku znów chcemy doposażyć pracownię rehabilitacyjną dla dzieci autystycznych. Ale świętym Mikołajem nie należy być raz w roku, lecz cały czas. Pomoc ma mieć wymiar systemowy.

- To znaczy?
- Kiedy po trąbie powietrznej, która przeszła w sierpniu nad Opolszczyzną, zapytaliśmy wojewodę Ryszarda Wilczyńskiego, jak LC może pomóc, wojewoda odpowiedział: "Doraźna pomoc już płynie. Zastanówcie się nad pomocą systemową". Dorota Simonides, Karol Cebula i ja siedliśmy i zrobiliśmy burzę mózgów. Pomyśleliśmy: skoro mamy w Strzelcach Opolskich firmę, która produkuje profesjonalne hale stalowe, zaproponujmy jej produkcję domku doraźnej pomocy, w którym będzie mogła zamieszkać rodzina, jeśli nagle straci swój dom. I godnie przetrwać. W tym domku doraźnej pomocy jest aneks kuchenny i sanitarny, dzieci mają się gdzie uczyć. Dzięki temu rodzina nie musi się tułać po obcych, krewnych czy też pomieszkiwać w przyczepie samochodowej. I pierwszy taki domek, model prototypowy, już stoi w Balcarzowicach. Myślę, że daliśmy początek systemowemu rozwiązaniu, a domek - jako produkt opolski - wkrótce będzie zamawiany przez władze gminne z naszego, ale i z innych województw.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska