W Niemczech artysta to ktoś podejrzany

Redakcja
Jacek Maria Rybczyński, malarz, urodził się w 1939 w Poznaniu, studiował w tamtejszej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych i w Katowicach (filia ASP w Krakowie). W 1969 został adiunktem na ASP w Warszawie, w 1975 - docentem w PWSSP w Poznaniu, zaś w 1988 - profesorem na polskim Uniwersytecie w Londynie. Współpracował  z akademią Polonia AArtium w Monachium, pracował na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Jana Gutenberga w Moguncji. Członek Związku Polskich Artystów Plastyków i Niemieckiego Związku Artystów Plastyków. Autor licznych wystaw w kraju i za granicą.
Jacek Maria Rybczyński, malarz, urodził się w 1939 w Poznaniu, studiował w tamtejszej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych i w Katowicach (filia ASP w Krakowie). W 1969 został adiunktem na ASP w Warszawie, w 1975 - docentem w PWSSP w Poznaniu, zaś w 1988 - profesorem na polskim Uniwersytecie w Londynie. Współpracował z akademią Polonia AArtium w Monachium, pracował na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Jana Gutenberga w Moguncji. Członek Związku Polskich Artystów Plastyków i Niemieckiego Związku Artystów Plastyków. Autor licznych wystaw w kraju i za granicą.
Z prof. Jackiem Marią Rybczyńskim rozmawia Danuta Nowicka

- Od czasu przewrotu politycznego plastycy w Polsce nieustannie narzekają na sytuację materialną i malejący prestiż. Pracował pan najpierw w kraju, a od 86 roku mieszka pan i działa w Niemczech. Czy z pańskich obserwacji wynika, że plastykom na Zachodzie powodzi się lepiej?
- Na odwrót. Status artysty w społeczeństwie polskim mimo wszystko jest zdecydowanie wyższy niż w Niemczech, gdzie wielu ludzi odbywa jeden lub dwa kursy plastyczne, zakłada czerwony szal i podaje się za artystę. To powoduje bałagan w środowisku. Drugi problem to pracownie. PRL-owskim poślizgiem w Polsce obowiązują wciąż korzystniejsze zasady ich przyznawania i finansowania, podczas gdy w Niemczech do wyjątków należą sytuacje, gdy artyści posiadają własne pomieszczenia do pracy lub stać ich na wynajem obcych. Są oczywiście ogłaszane konkursy, stypendia i plenery, za udział w których otrzymuje się jakąś kwotę, ale mimo wszystko niełatwo jest żyć ze sztuki. Mimo to dają o sobie znać pewne stereotypy: wiele koleżanek i kolegów Polsce uważa, że jest akurat odwrotnie.
- U nas wielu plastyków musiało zmienić zawód, żeby przeżyć. Przede wszystkim zajęło się nauczaniem.
- W Niemczech także, miejsc dla nauczycieli jest jednak mało, w związku z czym niektórzy zostali taksówkarzami albo, o czym miałem okazję sam się przekonać, na zlecenie wożą pasażerów z lotniska np. we Frankfurcie. Są też tacy, co prowadzą małe galerie lub drukarnie.
- Jaki jest stosunek społeczeństwa do artystów?
- Mówi się wprost, że artysta nie powinien się przedstawiać, ze względu na zakorzenione negatywne stereotypy. W powszechnym odczuciu to postać podejrzana, narkoman, alkoholik albo hochsztapler. Z tym, że w różnych landach rzecz wygląda trochę inaczej. Tak się złożyło, że od początku mieszkam w Nadrenii-Palatynacie, gdzie dba się szczególnie o muzykę i teatr. Dopiero w ostatnich dziesięciu, piętnastu latach plastyka wywalczyła sobie nieco lepszą pozycję.
- Polscy artyści radzą sobie na obczyźnie?
- Rosjanie, Estończycy trzymają się razem, my - niestety nie i sądzę, że będzie to jeszcze długo trwało. Przypomina się opowieść o piekiełku: jeśli ktoś tylko próbuje się z niego wydostać, inni potrącają mu stołek. A prasa nagłaśnia to, co złe z naszym udziałem, zaś wszelkie przejawy dobrego minimalizuje krótkimi tekstami na którejś tam stronie.
- Jak pan sobie radzi, panie profesorze? Tym bardziej, że żona też jest malarką...
- Nasza sytuacja jest nietypowa, ponieważ przez przeszło dwadzieścia lat pracowałem na uczelni, obecnej Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu (tej pracy nie porzuciłem do dzisiaj) i przyjechałem do Niemiec z pewnym dorobkiem artystycznym i pedagogicznym. W 87 roku otrzymałem pomieszczenia w zabytkowym obiekcie, XIX-wiecznej cegielni, a że do Polski nie mogłem jeździć, niemieccy przyjaciele przywieźli mój warsztat, umożliwiając tym samym natychmiastowy start. Przez jakiś czas uczyłem także na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Gutenberga w Moguncji, a teraz, kiedy zbliżam się do okresu ochronnego, prowadzę warsztaty graficzne przy Muzeum Gutenberga i we własnej pracowni przy Volkshochschule. Od czasu zapanowania w Polsce demokracji kontynuuję to, co zacząłem przed wyjazdem. W zakupionym zabytkowym obiekcie w Sudetach, w Starej Morawie koło Stronia Śląskiego, organizujemy wystawy plastyczne, koncerty, spotkania literackie, z mojej i przyjaciół inicjatywy powstały dwa stowarzyszenia. Jedno z nich działa w Niemczech i ma za zadanie zacierać antagonizmy i pozyskiwać przyjaciół dla spraw niemiecko-polskich. Przed dwoma laty założyliśmy Stowarzyszenie Muzeum Wapiennik.
- Z licznych powiązań wynika, że ciągnie pana do kraju. Domyślam się, że opuszczając go przed laty nie miał pan wyboru...
- W 86 roku decydującym bodźcem była sytuacja polityczna. Od pierwszych dni powstania Solidarności włączyłem się w działalność związkową. Przyznaję jednak, że decydując się na wyjazd, nie miałem świadomości tego, co zastanę, ani pojęcia jak to wszystko funkcjonuje w systemie zachodnim.
- Nie przeszkadzały panu zaszłości historyczne? Polacy nigdy nie kochali Niemców...
- Wydaje mi się, że nie można zapominać o antagonizujących nasze narody prawdach historycznych, ale nie można też zapominać o przyszłości. Młodsze generacje już o tym wiedzą i mają świadomość, że razem jesteśmy w Europie. Konflikty już się zacierają.
- Czy wystawę podobną do otwartej w Opolu miałby pan szansę zaprezentować w Niemczech?
- Wielokrotnie tak było, przy aplauzie publiczności. Moim atutem jest to, że jestem postrzegany jako artysta słowiański. W tym roku moje prace były głównym punktem programu artystycznego w ramach odbywającego się w Moguncji tygodnia, poświęconego ofiarom faszyzmu i II wojny światowej. Wystawę w Landstagu otwierał prezydent Nadrenii-Palatynatu.
- Dość dawno miałam okazję zetknąć się w oko w oko z plastyką niemiecką. Pozostało wrażenie, że jest to sztuka o wiele bardziej od naszej uładzona, mniej spontaniczna i mniej odważna.
- Z tym się nie zgodzę. Kiedyś zaaranżowałem wyjazd plenerowy, który miał zapoczątkować kontakty studentów polskich i niemieckich. Przywieźliśmy dużą wystawę grafik. Publiczność była zaskoczona, ponieważ nie mogła się w niej doszukać znanych stereotypów. Natomiast bardzo różni się sposób studiowania w obu krajach. Niemców pracujących w szkle zaskoczyło na wyjeździe niezwykle poważne traktowanie możliwości tworzenia w Polsce, przychylność otoczenia. Formy, które projektowali do godziny dwunastej, pierwszej w nocy, o szóstej, siódmej rano były już gotowe.
- Zawartość pana wystawy w opolskim Muzeum Diecezjalnym poniekąd rozmija się z tytułem - "Ołtarze graficzne". Sakralna jest forma, treść pozostaje świecka.
- Niewątpliwie. W tych umownych ołtarzach z wykorzystaniem grafik na papierze i płótnie sięgam do rozmaitych symbolik.
- W równym stopniu co grafika, liczy się architektura obiektu, oprawa z drewna, metalu, tkaniny i innych jeszcze materiałów.
- Staram się jednak, by wszystko podporządkować formie. Mam nadzieję, że wyczuwalne jest jej poszukiwanie i specyficzne skupienie.
- To typowe przykłady realizacji, na jakich ostatnio się pan koncentruje?
- W Opolu pokazuję przekrój prac z różnych okresów. Większość powstała w ciągu ostatnich pięciu, najwyżej dziesięciu lat. Przyznam się, że marzę o wystawie retrospektywnej; ta jest jej małą cząstką.
- To dla pana ważne, że wystawa odbywa się w Polsce?
- Od lat zabiegałem o nią. Tak się złożyło, że inicjatywa zrodziła się w Monachium. Byłem zaskoczony, że ks. Czesław Nowak, który kiedyś mieszkał i pracował w Moguncji i zajmował się nie tylko życiem kościelnym, ale i propagował literaturę i sztukę polską i któremu pomagałem wydawać pismo polskie "Exodus", zwrócił się właśnie do mnie. Zapytał, czy byłbym zainteresowany wystawą indywidualną. Oczywiście potwierdziłem. Trudno nie się cieszyć, kiedy przyjeżdża się do rodzinnego domu, choć wielu ludzi, którzy wyjechali do Niemiec, nie chce się przyznać do takich sentymentów.
- Jakie korzyści wynikają z mieszkania w Niemczech?
- Przede wszystkim czerpię wiele radości z przebywania w nadreńskim pejzażu, rozbarwionym zimą, wiosną, latem i jesienią i bardzo "smakowitym". Także - z obcowania ze starą kulturą. Jest to przecież teren byłego Cesarstwa Rzymskiego i co chwila coś się odnajduje, nieraz zupełnie przypadkowo. W Moguncji powstała nowa, wspaniała galeria - ołtarz bogini Izis, który znaleziono w samym centrum miasta na głębokości zaledwie dziesięciu metrów, co opóźniło budowę wieżowców co najmniej o rok. Izis wiązano zawsze z ogniem i aromatami, więc na ekspozycji wdycha się opary dymu zapachowego. Zachęcam do zwiedzania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska