Wybuch gazu w Katowicach. Na miejscu było 12 strażaków z Brzegu

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
archiwum/mario
Brzescy ratownicy spędzili w Katowicach niemal dobę. Do jednostki wrócili wczoraj o drugiej w nocy.

- Nie braliśmy bezpośredniego udziału w akcji, bo stanowiliśmy rezerwę dla miejscowej grupy ratownictwa technicznego - mówi młodszy brygadier Dariusz Maciążek, dowódca jednostki ratowniczo-gaśniczej, który dowodził strażakami z Brzegu.

Po powrocie ratownicy podkreślali, że akcja była prowadzona w niezwykle trudnych warunkach.

- Konstrukcja była ekstremalnie niestabilna i dlatego liczba ratowników wchodzących do kamienicy została ograniczona do minimum - opowiada Dariusz Maciążek. - Do tego stopnia, że każdy, kto wchodził do środka, był indywidualnie zapisywany. Tak, by w razie nieszczęścia wiadomo było, kto znajdował się wewnątrz. Ana rogach stali ludzie z teodolitami i megafonami w rękach, gotowi ogłaszać ewakuację, gdyby tylko dostrzegli ruch ścian.

W takich warunkach, dopóki nie odnaleziono ciał poszukiwanej trójki lokatorów, nie było mowy o użyciu ciężkiego sprzętu, a samo przebijanie się przez gruz było poprzedzane odwiertami i sprawdzaniem kolejnych pustych przestrzeni za pomocą kamer.

Pod gruzami kamienicy zginęło małżeństwo dziennikarzy i ich dziecko. Ofiary tragedii to Dariusz Kmiecik, reporter "Faktów" TVN, jego żona Brygida Frosztęga-Kmiecik, dziennikarka TVP Katowice, i ich dwuletni syn Remigiusz.

Nasi strażacy zostali wysłani do Katowic, bo brzeska jednostka jest wyspecjalizowana w ratownictwie technicznym i znajduje się w centralnym odwodzie operacyjnym Komendy Głównej PSP.

To oznacza, że w każdej chwili 12 dyżurujących na zmianie strażaków może być wysłanych w dowolne miejsce kraju, gdzie potrzeba użyć sprzętu po wypadkach drogowych, kolejowych czy katastrofach budowlanych. Ratownicy z Brzegu podnoszą cysterny i tiry, wyciągają ludzi przywalonych przez gruz, zabezpieczają też domy wysadzone w powietrze przez wybuch butli z gazem.

Gaz bywa niebezpieczny, ale wszystko zależy od ludzi, którzy go używają

Rozmowa z brygadierem Adamem Janiukiem, zastępcą naczelnika wydziału operacyjnego Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Opolu.

Wyczuwamy w domu zapach gazu. Co wtedy robimy?
Zacznijmy od tego, że wyczuwamy ten gaz zdecydowanie wcześniej, niż jego stężenie w powietrzu osiąga dolną granicę wybuchowości. Dlatego odkręcenie kurka w kuchence i zapalenie świeczki w pomieszczeniu nie spowoduje, że od razu dojdzie do wybuchu. To nawannianie gazu jest dużym plusem i jeżeli mieszkańcy wyczują zapach, mogą odpowiednio szybko zareagować. W takich wypadkach powinniśmy zakręcić zawory, które znajdują się przy każdym urządzeniu odbiorczym i przewietrzyć pomieszczenia, opuścić dom i zawiadomić pogotowie gazowe czy też straż pożarną. Często mamy takie wezwania i dysponujemy odpowiednim sprzętem do wykrywania gazu. Zanim jednak przyjedzie pogotowie gazowe lub straż, wżadnym wypadku nie można używać jakichkolwiek urządzeń elektrycznych: np. nie można włączać czy wyłączać światła. Niestety, jeśli gaz ulatnia się w nocy, czyli wtedy gdy zwykle śpimy, to nie zareagujemy na zapach.

Najbardziej prawdopodobną przyczyną zawalenia się kamienicy w Katowicach był właśnie wybuch gazu, do którego doszło w nocy...
Przyczyny będzie badała policja i prokuratura, ale wiemy z doświadczenia, że często do niebezpiecznych sytuacji dochodzi z powodu dokonywania zmian w instalacji na własną rękę. Np. nielegalnego podłączania się za pomocą dętki, z której robi się przewód. Bywa też tak, że wybuch spowodowany jest nieostrożnością, np. ktoś zostawia odkręcony kurek albo zapomni o pozostawionym na kuchence garnku z mlekiem, które następnie wykipi i ugasi płomień. Nowe kuchenki mają odpowiednie zabezpieczenia, ale w eksploatacji ciągle są też urządzenia starego typu, w których gaz nie zostaje automatycznie odcięty.

W przypadku, gdy strażacy stwierdzą nieszczelną instalację, mogą zabronić jej używania?
Możemy tylko wydać zalecenie, że dana instalacja nie powinna być używana, a decyzje należą do pogotowia gazowego i zarządcy domu.

W naszym regionie częściej dochodzi do wybuchów butli na propan-butan.
Bezpieczeństwo ich użytkowników też zależy od prawidłowej eksploatacji. Niedługo rozpocznie się zima, a gdy butle są dowożone podczas mrozu, to gaz jest schłodzony do bardzo niskich temperatur. Po wstawieniu do mieszkania dochodzi do jego ogrzania i zawór butli może wtedy zostać wyrwany. Takie rzeczy wciąż się zdarzają, z ostatnich lat pamiętam takie zdarzenia pod Grodkowem czy w Namysłowie. Gaz bywa niebezpieczny, ale jeżeli wiemy, jak się z nim obchodzić, używamy atestowanych urządzeń, nie dokonujemy przeróbek i dbamy o przeglądy instalacji, nic nie powinno nam grozić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska