W PRL nieformalnym szefem regionu był I sekretarz partii, co dla wszystkich było jasne. Zwyczaj traktowania liderów partyjnych jako wszechmocnych przetrwał do dzisiaj. Do biur poselskich trafiają ludzie z najdziwniejszymi sprawami. Dziś biuro poselskie zastępuje dawne komitety.
- Pan w średnim wieku był spokojny, zadbany, ale wielce zatroskany - opowiada poseł PiS Sławomir Kłosowski. - Frasowała go agresywność tonacji hymnu państwowego oraz to, jego zdaniem, niepotrzebne machanie szablą w tekście. Przyniósł więc własną wersję, której muzyka była łagodna, a słowa opiewały piękno kraju oraz ludzi go zamieszkujących. Odśpiewał mi ją w biurze. Nie wiedziałem
- wstać czy siedzieć? Poradziłem mu więc, by uruchomił procedurę legislacyjną, czyli zebrał sto tysięcy podpisów pod wnioskiem o zmianę hymnu i więcej go nie widziałem.
Do lidera PO, posła Leszka Korzeniowskiego przyszedł z kolei człowiek z fachowym CV, zaświadczeniami zaliczonych kursów oraz propozycją: - Chcę być dyrektorem generalnym Urzędu Marszałkowskiego. W rewanżu za załatwienie posady wstąpię do waszej partii.
Korzeniowski mówi, że z miejsca wyrzucił go za drzwi. - Chyba nawet powiedziałem mu coś mało parlamentarnym językiem - wspomina.
Biura poselskie jak magnes przyciągają ludzi przemęczonych upałami. Jeden z posłów pamięta człowieka, który zarzekał się, że przewidział zamach na Jana Pawła II, dzięki temu, że widzi czakramy. Poseł z szacunku dla wyborcy skontaktował go więc z opolskim oddziałem ABW, bo a nuż jego zdolności przydadzą się w rozwikłaniu spraw służących ochronie państwa. Ludzie z ABW nie skorzystali jednak z propozycji.
- Do mnie przychodzili czasem ludzie, którzy mieli długi w bankach - wspomina wieloletni "baron" i poseł SLD, Jerzy Szteliga: - Myśleli tak: skoro media przepytują polityków co jakiś czas - co pan zrobił dla regionu, to czemu polityk nie miałby zrobić czegoś konkretnie dla mnie? Pamiętam też gościa, który postanowił przejść na judaizm, wiec chciał zrezygnować z obywatelstwa polskiego. Był przekonany, że gdyby je zachował, spotkałby się z nietolerancją.
Do posła PO Tadeusza Jarmuziewicza na początku jego posłowania przychodzili ludzie bardzo oryginalni: - Emeryt z kasetą VHS, na której uwiecznił swój taniec w skórach na rurze, potem człowiek z opasłą dokumentacją dowodzącą tego, że Polacy mają najlepszy kontakt z kosmitami. Także bezdomna, której załatwiłem mieszkanie, a ona zapytała przytomnie, czemu za prąd nie płacę?
- Wielu ludzi traktuje polityków, jeśli już nie jak tych, którzy potrafią załatwić każdą sprawę, to przynajmniej niczym spowiedników - mówi Kłosowski. - Spotkania z ludźmi to część naszej pracy parlamentarnej
- dopowiada Korzeniowski. - Na pewno żaden z polityków nie poważy się na lekceważenie ludzi, którzy przychodzą do nas ze swoimi problemami.
Czasem tylko trudno zachować powagę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?