Otynia to 5-tysięczne miasteczko na Ukrainie, tuż za Stanisławowem. Przed wojną zamieszkane było w większości przez Polaków. W 1945 roku wszyscy musieli jednak stamtąd wyjechać.
- Musieliśmy zostawić nasze gospodarstwa. Dostaliśmy tylko tzw. karty majątkowe i załadowano nas do wagonów - opowiada Kazimierz Paliński, 83-latek.
- Przyjechaliśmy do Ligoty Książęcej, a tutaj z kolei swoje domy musieli opuścić Niemcy i wsiadać do wagonów. Takie to były pokręcone wojenne losy - dodaje 81-letni Michał Pańków.
Otynianie przywieźli do Ligoty nie tylko tobołki z dobytkiem, ale i... pół kościoła. Wszystko oprócz murów, a więc ołtarz, ambony, organy, obrazy...
- Wszystko zostało najpierw rozebrane i zapakowane w skrzynie - tłumaczy Kazimierz Paliński. - Każda rodzina miała do przewiezienia jedną skrzynię.
Otynianie ocalili w ten sposób kościelne skarby przed zbezczeszczeniem. Bo jak się okazało, Sowieci zamienili świątynię w magazyn nawozów. A z kolei kościół w Ligocie krasnoarmiejcy podpalili.
- Odbudowaliśmy go 1957 roku na wzór naszego kościoła w Otynii - opowiadają panowie Kazimierz i Michał.
Upłynęły już 62 lata, odkąd skończyła się wojna. Najstarszy przesiedleniec z Otynii, Józef Jaśminowski, ma 95 lat.
- Kiedy nas przesiedlano, władze zapewniały, że to tylko czasowe przenosiny, że wrócimy do domu - wspomina pan Kazimierz. - Dzisiaj, po 62 latach, tutaj jest już nasz dom.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?