Za dużo lekarzy, za mało pacjentów

Redakcja
Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że w Polsce mamy nadmiar łóżek szpitalnych, zwłaszcza pediatrycznych. Na liście do redukcji znalazła się Opolszczyzna.

Raport w tej sprawie opracowała na zlecenie Ministerstwa Zdrowia prywatna firma konsultingowa na podstawie informacji otrzymanych m.in. od konsultantów krajowych, z kas chorych i zoz-ów. Już teraz autorzy raportu zasugerowali ministerstwu, że należy zlikwidować 32 tys. łóżek, zwolnić 8 tys. lekarzy i 15 tys. pielęgniarek. Przy opracowywaniu niezbędnej sieci szpitali została bowiem przyjęta zasada, że miejsca w lecznicach mają być wykorzystane w 85 proc., a nie w 74, jak jest teraz.

Na Opolszczyźnie funkcjonuje 14 oddziałów pediatrycznych, posiadających łącznie 453 łóżka. Jeszcze w roku 1999 było ich ponad 500.
- Według tzw. wskaźników profilowych przygotowanych przez Ministerstwo Zdrowia w oparciu o wskaźniki europejskie, łóżek pediatrycznych powinno być w naszym województwie niewiele więcej niż 300 - wyjaśnia Stanisław Łągiewka, dyrektor Opolskiej Regionalnej Kasy Chorych. - Czyli nadal mamy ich o 150 za dużo. Jeśli chodzi o ich wykorzystanie, to Ministerstwo Zdrowia też ma rację. Ich średnie obłożenie wynosi zaledwie 57 proc.
Według danych z kasy - najniższe wykorzystanie łóżek dziecięcych jest w szpitalu w Oleśnie i wynosi ono 38 proc. oraz w Namysłowie - 39 proc. Powyżej 50 proc. wynosi obłożenie miejsc na pediatrii w Brzegu, Krapkowicach i Ozimku. Natomiast najlepsze ich wykorzystanie (ponad 80 proc.) jest w Wojewódzkim Centrum Medycznym w Opolu i szpitalu w Kędzierzynie-Koźlu.

- Przecież myśmy już zmniejszyli liczbę łóżek na pediatrii z 63 do 30 i dalej ich redukować nie możemy, gdyż przekroczymy granicę bezpieczeństwa - podkreśla Jerzy Kuźniak, dyrektor ZOZ-u w Oleśnie. - Ilość łóżek wcale nie świadczy o ich wykorzystaniu, gdyż nas obliguje kontrakt z kasą na świadczenia. To jest manipulacja statystyką. Myślę, że głównym celem Ministerstwa Zdrowia jest likwidacja szpitali, a chce ono to zrobić poprzez redukcję łóżek.
- Na oddziałach dziecięcych, jak pamiętam, nigdy nie było nawet 80 proc. obłożenia. Wynosiło ono 70, 60, a czasem tylko 40 lub 30 procent. Wynika to z sezonowości zachorowań, które nasilają się jesienią i zimą - uważa Elżbieta Sobczak, dyrektor ZOZ-u w Ozimku. - Poza tym rodzice oddają dzieci do szpitala dopiero w ostateczności. Te łóżka muszą jednak czekać w pełnej gotowości, gdyż w każdej chwili mogą być potrzebne. Jak się polikwiduje oddziały w terenie, to wtedy WCM w Opolu sam nie podoła. Przecież szpital to nie fabryka, gdzie ustala się plan produkcji. Natomiast 100-procentowe wykorzystanie łóżek odnotowują chyba tylko kliniki. Ale jak w budżecie państwa nie ma pieniędzy, to znowu chce się wszystko likwidować, obcinać.
Nie zanosi się też, aby wykorzystanie łóżek dziecięcych się poprawiło, co dla niektórych oddziałów pediatrycznych może oznaczać wyrok śmierci.

Dzieci rzadziej chorują, bo jest ich mniej.
- Myśmy wykupili na ten rok łącznie prawie 13 tys. hospitalizacji. Na podstawie minionych 7 miesięcy widać jednak, że wykonanie usług jest o wiele niższe od tego, co zakontraktowaliśmy. Do końca roku wprawdzie jeszcze trochę zostało, ale to już raczej nic nie zmieni - twierdzi dyrektor opolskiej kasy.
W ubiegłym roku zostały zlikwidowane dwa oddziały ginekologiczno-położnicze: w Ozimku i w Niemodlinie (w tym drugim przypadku nastąpiło to wraz z zamknięciem całego szpitala). Nadal jednak wykorzystanie łóżek na oddziałach o tym profilu wynosi średnio 57,5 proc. Kłopoty z tzw. obłożeniem mają m.in. Grodków, Olesno, Namysłów, Brzeg, Krapkowice. W Wojewódzkim Szpitalu Ginekologiczno-Położniczym w Opolu wynosi ono ok. 65 proc. Natomiast najbardziej oblegany jest oddział w Strzelcach Op., gdzie około 20 proc. pacjentek trafia spoza powiatu (z własnego wyboru), nawet z Górnego Śląska.
Niektóre oddziały ginekologiczne ratują się tym, że przyjmują pacjentki na pewne zabiegi, które - bez problemu - można wykonać w warunkach ambulatoryjnych. Wydłużają też w sposób sztuczny ich pobyt, żeby wyciągnąć od kasy jak najwięcej pieniędzy i uzasadnić swoje dalsze istnienie. Podobne "chwyty" stosują też niektóre oddziały pediatryczne.

Kontrolerzy z kasy chorych wykryli też podobne praktyki na jednym z oddziałów zakaźnych. Aż 80 procent hospitalizacji odbywało się z powodu biegunek, chociaż jak stwierdzono przynajmniej w jednej trzeciej przypadków leczenie tego schorzenia mogło się odbywać w domu pod kontrolą lekarza pierwszego kontaktu.
Poprawiło się za to wykorzystanie łóżek na oddziałach chirurgicznych (powyżej 70 proc.) i urazowo-ortopedycznych (prawie 75 proc.). Ponad 80-procentowe obłożenie jest także na oddziałach okulistycznych. Natomiast za mało jest łóżek onkologicznych (o co najmniej 50), kardiologicznych, przydałoby się też więcej neurologicznych, zwłaszcza do rehabilitacji neurologicznych. Na razie takie łóżka posiada tylko oddział szpitalny w Zawadzkiem, gdzie czas oczekiwania na przyjęcie jest bardzo długi.
Niektóre szpitale, chcąc utrzymać się na rynku usług medycznych, za wszelką cenę zawarły kontrakty, z których nie są w stanie teraz się wywiązać, gdyż przeceniły swoje siły. Pewne procedury nie są wykonywane, choć zostały zawarte w umowie. Na przykład kasa zakupiła wykonanie 300 zabiegów na oddziałach chirurgicznych u pacjentów z ostrym zapaleniem trzustki. Okazuje się, że takich przypadków zdarza się w województwie najwyżej 30 rocznie.
- Kasa chorych nie chce się angażować w organizację usług na danym terenie, gdyż należy to do władz samorządowych. Nie trzeba jednak likwidować szpitali ani oddziałów, tylko je przeprofilowywać. Utrzymywanie pewnych łóżek na siłę nie ma jednak sensu, gdyż pogrąża to finansowo całą placówkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska