- I nie brakuje "gierojów", którzy powtarzają, że całe życie jeździli bez kasku, więc go nie potrzebują - przyznaje Marek Malec z Opola, instruktor Polskiego Związku Narciarskiego.
Średniej klasy narciarz, jadąc łatwa trasą, rozpędza się do 30-40 km/h. Przy takich prędkościach warto mieć osłonę, szczególnie gdy dojdzie do zderzenia z innym narciarzem.
- Mam znajomego, który pewnego dnia pojechał na narty w Alpy, gdzie ekipa... nie chciała z nim jeździć, póki nie włoży kasku. Zrobił to pierwszy raz w życiu, niechętnie. I podczas zjazdu miał "stłuczkę", po której w kasku pozostało wgłębienie.
Gdyby nie kask - ta dziura byłaby w jego czaszce - mówi Marek Malec. Instruktor PZN podkreśla, że kaski zapewniają nie tylko bezpieczeństwo, ale i wygodę: - Są lekkie, ciepłe, mają wentylację. Kiedyś uważano, że w kaskach jeżdżą tylko szpanerzy. Teraz - po prostu ludzie mądrzy.
W czeskich Jesenikach, gdzie bywam niemal co tydzień, coraz mniej jest dorosłych narciarzy z pomponiastymi czapkami na głowach. Kaski przyjmują się, choć wolniej, także na polskich stokach.
Najszybciej zakładają je rodzice małych narciarzy, aby dać przykład dzieciom. Zbigniew Florczak, neurochirurg z opolskiego WCM, podkreśla: - Tak jak latem trafiają do nas skoczkowie do wody z urazami kręgosłupa, tak zimą - narciarze, którzy uprawiali sport bez kasków.
Rok temu leczyliśmy narciarzy, którzy doznali urazów w Jesenikach, polskich górach, Alpach. Mieli urazy twarzoczaszki, ale i kręgosłupa szyjnego, wymagającego operacji, wielomiesięcznego leczenia oraz równie długiej rehabilitacji. Ja jeżdżę w kasku i innym dorosłym też zalecam.
"Żyj z głową. W kasku" - to hasło ogólnopolskiej akcji (m.in. PZN-u i GOPR-u). I wcale nie na wyrost: na początku stycznia na stoku Miroslav (Jeseniki) młodemu narciarzowi bez kasku wypięła się narta. Zrobił salto i uderzył głową w słup od wyciągu. Słup był wprawdzie zabezpieczony otuliną, ale narciarz i tak nie przeżył uderzenia.