Towarzyszył nam Andrzej Sewielski z Prudnika, który jako jedyny przyjął nasze zaproszenie do zdobycia szczytu. Wyruszyliśmy spod "Ziemowita" pół godziny przed południem. - Akurat jestem na urlopie i wasza propozycja bardzo mi się spodobała - tłumaczył.
Pan Andrzej jest bardzo doświadczonym turystą rowerowym. Rocznie na dwóch kółkach pokonuje około 4 tysięcy kilometrów. Biskupią Kopę zdobył na rowerze już dwukrotnie. - Namawiałem do startu kilku kolegów. Zrezygnowali w ostatniej chwili. Trochę zniechęciły ich zapowiadane upały - dodaje.
Rzeczywiście ponadtrzydziestostopniowy upał dawał się we znaki już na podjeździe po asfalcie na miejsce startu. Potem skryliśmy się w lesie. Dwa przystanki zrobiliśmy nad zimnym potoczkiem. - Wrzucamy przerzutkę "pradziadową", czyli tę najniższą i najbardziej przydatną w górach i powolutku jedziemy - zachęcał pan Andrzej. Poruszaliśmy się z prędkością około 5 km na godzinę, cały czas pedałując pod górkę, po kamieniach, korzeniach i żwirze.
Żar przypomniał o sobie na ostatnim odcinku - kilkaset metrów spod polskiego schroniska na szczyt (889 m n.p.m.) prowadziliśmy rowery. Było tam już tak stromo, że jedynie amatorzy ekstremalnych sportów daliby radę podjechać. Za plecami słyszeliśmy szepty wspinających się turystów: - Odważni ludzie.
Na szczycie odetchnęliśmy z ulgą - daliśmy radę, wstydu nie było. Pokonanie całej trasy zajęło nam półtorej godziny. Z samego szczytu Opolszczyzna wygląda bardzo pięknie. Przy dobrej pogodzie widać stamtąd Jezioro Nyskie i Górę św. Anny. Doskonale też smakuje serwowane na szczycie czeskie piwo. - Spisaliście się świetnie - chwalił słoneczny patrol pan Andrzej. Zjazd był czystą formalnością. Po 20 minutach byliśmy w Pokrzywnej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?