Życie brutalniejsze niż film

Redakcja
Ze Sławomirem Sikorą, zabójcą skazanym na 25 lat więzienia, prawdziwym bohaterem głośnego filmu "Dług", starającym się o ułaskawienie, rozmawia Maciej T. Nowak.

Historia "Długu"

Historia "Długu"

Sławek Sikora poznał Grzegorza G. w klubie karate. Jesienią 1992 r. spotkali się przypadkowo w hotelu, gdzie Grzegorz był ochroniarzem. Sławek i jego przyjaciel Artur Bryliński ze zmiennym szczęściem prowadzili interesy. Mieli pomysł na dystrybucję amerykańskich kosmetyków, ale brakowało im pieniędzy. Grzegorz obiecał pomoc w załatwieniu kredytu. Nie wywiązał się. Zaproponował chłopakom udział w swoim biznesie: handel fałszywymi banknotami, kradzionymi dowodami osobistymi i samochodami itp. Odmówili.
Grzegorz G. i Mariusz K., wcześniej karani, żyli głównie z egzekucji długów. Handlowa znajomość przerodziła się w koszmar. Grzegorz G. zażądał od Artura zwrotu fikcyjnego długu - 1500 dolarów. Potem dług podzielił między Artura i Sławka. Groził im. Bił Artura. Zmusił go do wystawienia czeków bez pokrycia, do sfingowania kradzieży garniturów w firmie, dla której chłopak pracował. Obu mężczyznom zabrał dowody osobiste.
Następną ofiarą mógł być Tomasz K. - znajomy Sławka. Kiedyś zaproponował pomoc w sprzedaży fiata tempry, którym jeździli Grzegorz i Mariusz. To był błąd. G. żądał od Tomka pieniędzy za zmarnowany czas.
8 marca 1994 r. Artur, Sławek i Tomek zastawili pułapkę. Obezwładnili prześladowców. Wywieźli ich fiatem temprą. Po drodze Grzegorz groził, że ich zabije, jak go uwolnią. W lesie pod Maciejowicami Artur powiedział, że jest mu przykro, ale Grzegorz musi zginąć. Wbił mu nóż w serce. Potem uderzał kilka razy. Odciął głowy ofiar piłką. Nagie zwłoki zapakowali do worków. Głowy i korpusy wyrzucili osobno do Wisły.
- Ta sprawa jest makabrycznym studium, co zrobić może strach - mówiła sędzia, uzasadniając wyrok po 25 lat więzienia dla głównych oskarżonych.

- Znam osoby, które nie obejrzały filmu "Dług" do końca, gdyż nie wytrzymywały nerwowo. W połowie projekcji wychodziły z kina. Czy wasze życie rzeczywiście też było takim thrillerem?
- Film jest pewną konwencją reżysera, który bardziej skupił się na strachu. Na ekranie cała akcja trwa trzy miesiące, w rzeczywistości to było półtora roku. W filmie chcieliśmy handlować skuterami, a w życiu kosmetykami. Na ekranie było nas trzech, a w rzeczywistości skazano pięciu, w tym mojego przyjaciela i brata, którzy pomagali obezwładnić oprawców. W filmie jest pewna poetyka reżysera Krzysztofa Krauzego, a rzeczywistość, myślę, że była o wiele bardziej brutalna. Zapytałem kiedyś Krzysztofa, dlaczego nie wprowadził wątku z wieszaniem na drzewie i biciem bejsbolem. Odparł: "Sławek, wtedy to zrobiłoby się kino amerykańskie i ludzie by nie uwierzyli." Takie sceny były w "Psach". Wpadanie w spiralę strachu było dla widza wystarczająco traumatyczne.
- "Dług" pokazał sedno sprawy?
- Oczywiście. Przede wszystkim mówi o tym, że człowiek płaci haracze, że kolega z podwórka może go wziąć na krótką smycz. Kolega po kilku latach niewidzenia okazuje się już zupełnie kimś innym. Mi jest trudno oceniać film, z tego powodu, że ja to przeżywałem na sobie. Bardzo podobała mi się scena z końca, już po zabójstwie. Odsłoniłem w domu zasłony, a kamera pokazała uschnięte rośliny. Swoje dziewczyny odsuwaliśmy od całej tej sprawy i tak samo było w filmie. Krzysztof nagrał ok. 8 godzin rozmów ze mną, z Arturem też. Mieli konsultanta prawnika, który zajrzał do akt sprawy.
- W którym momencie całej sprawy zdecydowaliście się ją rozwiązać, zabijając prześladowców?
- Nikt z nas nie miał zamiaru zabicia Grzegorza i Mariusza, czyli jego ochroniarza. U mnie to wszystko pękło w momencie, gdy wracałem z Katowic od swojego dłużnika. Nie będę ukrywał, wystawiłem go Grzegorzowi, bo już nie wiedziałem, skąd brać pieniądze. Wracając stamtąd, Grzesiek pokazał mi zdjęcie mojej narzeczonej, zrobione z ukrycia. Wychodziła z firmy, nie miał prawa wiedzieć, gdzie pracuje, gdyż ją ukrywałem. Powiedział, że jak dalej nie będę z nim współdziałał, to on ją wywiezie do domu publicznego i przyśle mi kasetę pokazującą, jak będzie gwałcona. To powiedziałem kiedyś prokuratorowi. On odparł, że mówię brednie.
- Czy dzisiaj masz żal do sądu za wyrok 25 lat więzienia?
- Żalu nie mam. Miałem go na samym początku. Nie będę komentował tego wyroku. Mogę tylko powiedzieć, że Ryszarda Boguckiego, zabójcę Pershinga, który nigdy się nie przyznał do zbrodni, też skazano na 25 lat więzienia. Sąd nie skazał go na dożywocie, stwierdzając, że do tej pory nie był on karany. U mnie sąd nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących. Prokurator żądał 25 lat i tyle dostałem. W uzasadnieniu wyroku sędzia Maria Tarasiewicz stwierdziła, że jeżeli nikt nam nie chciał pomóc, to mogliśmy zadzwonić na telefon zaufania. Żeby się wyzbyć tej złości, potrzebowałem siedmiu lat. Po tym czasie powiedziałem: "Dobra, godzę się z w tym". Pretensji do wymiaru sprawiedliwości nie mam, mam ją do siebie.
- Wrócę do mojego poprzedniego pytania. Kiedy zdecydowaliście się zabić?
- W pewnym momencie płaciłem pieniądze z myślą, by zobaczyć, jaki Grzegorz jest silny. Przestał się pokazywać z Rosjanami, z którymi przyjeżdżał na początku. Chodził gorzej ubrany, ale dalej ciągnął kasę. Przegiął tym zdjęciem. Na swoją mapę zacząłem nanosić coraz więcej informacji i okazało się, że facet nie jest taki silny. Grzegorz zaczął się pokazywać ze swoim nowym ochroniarzem Mariuszem. W połowie lutego 1994 r. zaczęliśmy myśleć, by dać mu po łbie. Podjęliśmy decyzję, że go zlejemy.
- Skąd braliście kasę?
- Grzegorzowi chodziło cały czas o to, co odkryłem, żebym wziął się za wyłudzenia pieniędzy. Znałem się na bankach i na leasingach. Czułem to, siedziałem w handlu i chodziłem w białych kołnierzykach. W pewnym momencie powiedział, że zadowoli go 100 mln zł. I chyba jako jeden z pierwszych w kraju wyłudziłem te pieniądze przez czeki rozrachunkowe.
- Nie zgłaszałeś kłopotów policji?
- W 1993 r. doprowadzono mnie na komisariat w sprawie wyłudzeń. Zapytałem prowadzącej sprawę, co by zrobiła, gdyby to były haracze. Ona stwierdziła, że wezwie go i pouczy. Stwierdziłem: "Aha, nic z tym nie zrobią". Wracając do zabójstwa, to nigdy go nie planowaliśmy. Jeślibym planował takie rozwiązanie, to nie wciągnąłbym w to swoich bliskich, tylko zrobił to razem z Arturem. Mogłem wyjechać na Zachód, bo miałem taką możliwość. Wymyśliliśmy, że zawieziemy ich do lasu, tak jak oni nas kiedyś. Pojechaliśmy do tego lasu. Wszystko dobrze szło do momentu, w którym pobity i skopany Grzegorz zaczął straszyć Artura. Ten, siedząc nad nim z nożem, pchnął go.
- Nie wytrzymał.
- Nie ukrywam, że Mariusz był konsekwencją Grześka. Zabijał ich Artur. Ja brałem w tym udział, więc też jestem winny. To Artur odciął im głowy, bo ja psychicznie nie jestem na to przygotowany. Później, przez strach, upozorowaliśmy to na porachunki przestępcze. Nie baliśmy się policji, tylko że ktoś się o nich upomni. Sąd przyjął, że my to zapanowaliśmy z zimną krwią. Miały na to wskazywać worki foliowe w bagażniku. Kiedyś Grzesiek, jak dwukrotnie kopałem sobie grób, mówił do mnie, że zaraz mnie zakopie w tym worku.
- Co czułeś, jak się obudziłeś następnego dnia rano? Ulgę, że to się skończyło, czy strach, że zaraz możesz dostać "ćwiarę", czyli 25 lat?
- Nie myślałem o sądzie. Zacząłem się bać, że przyjadą ludzie Grzegorza, że ktoś się jednak o niego upomni.
- Zabicie prześladowców nie zakończyło więc spirali strachu?
- Dopiero ją podkręciło. Mówiłem sobie: "Rany boskie, co myśmy zrobili". Dopiero później zaczęliśmy się przygotowywać do zrobienia sobie alibi i obronienia się przed wymiarem sprawiedliwości. Nas policja nie szukała. Wezwano mnie tylko jako świadka. Sprawdzali jego znajomych. Po 24 godzinach przesłuchań przyznałem się, przed ostatnim policjantem. Dopiero wtedy postawiono mi zarzut zabójstwa. Nie ma we mnie złości do policjantów. Nie toczę bojów z wymiarem sprawiedliwości. Uważam, że dobrze się stało, bo żyć całe lata z tym piętnem, oglądać się za siebie to chyba najstraszniejsza rzecz.
- I żyć w strachu, że w końcu po mnie przyjdą?
- Masz rację. Wcześniej czy później człowiek wpada. Ludzie czasem przyznają się po latach do zbrodni, bo nie wytrzymują nerwowo.
- Jak teraz układają się twoje relacje z dziewczyną, bliskimi, rodziną?
- Z dziewczyną już nie utrzymuję kontaktu. Zostawiła mnie, gdy sąd nie dawał nam zgody na widzenia, choć wcześniej dostawaliśmy je od prokuratora. Sąd tłumaczył to obawą, że mogę ustawiać świadka. Ostatecznie nie zeznawała w sądzie wcale, a tylko odczytano to, co powiedziała w śledztwie.
- Czy myśleliście o samobójstwie?
- Jeden z biegłych w sądzie stwierdził, że on na miejscu Artura popełniłby samobójstwo. Ja mogłem wyjechać z kraju, ale co z tego, jeśli zostawiłbym bliskich. Oni robili zdjęcia 7-letniego siostrzeńca Artura. My nie mieliśmy pewności, że nie zapłacą za to nasze rodziny. Nigdy nie zrodziła się we mnie myśl o samobójstwie.
- Jak odnalazłeś się w więzieniu?
- Tam nam nikt nie wierzył, że to my mogliśmy dokonać tak okrutnego mordu. Nadali nam nawet ksywy "Studenci". Przez pierwszy okres bardzo trudno było przetrwać, bo wcześniej nie miałem kontaktu z marginesem społecznym. W miarę siedzenia człowiek zaczyna się adaptować i uczyć. Nie ma czasu myśleć o przestępstwie. Całą swą inwencję twórczą wysilałem na to, by przetrwać. Przez dwa miesiące grypsowałem, bo wsadzono mnie do celi z grypsującymi. Potem doszedłem do wniosku, że to jedna wielka bzdura. W książce "Mój dług" opisałem, jak przechodziłem różne choróbska: mendy, świerzb, grzybice. Na wolności w ogóle tego nie znałem. By zabić czas, uczyłem się języka, grałem w szachy.
- Kiedy wyszedłeś pierwszy raz na przepustkę?
- Po ośmiu latach i 20 dniach, na Wielkanoc 2002 r. To się pamięta zawsze.
- Jakie to wrażenie, gdy po tylu latach opuszcza się szare mury i zakratowane okna?
- Nie potrzebowałem w ogóle pieniędzy. Jechaliśmy z bratem i znajomymi samochodem z Włocławka do Warszawy. Nie chciałem z niego w ogóle wysiąść. Czułem pewną bezradność. Siedziałem w domu, nie wychodząc z niego. Najlepiej czułem się w pokoju, nie wychodząc na wolną przestrzeń. W ogóle nie wydałem pieniędzy. Wracając do zakładu, oddałem je kumplowi, który mnie odwiózł. Pierwszego dnia cieszyłem się, że wychodzę, a już trzeciego zacząłem myśleć o powrocie i opowiedzeniu kolegom, że byłem na przepustce. Bakcyla wolności zacząłem łapać na trzeciej przepustce. Zacząłem co pół godziny wychodzić do sklepu, gdzieś krążyć. Pojechałem do Gdańska. Dopiero trzecia przepustka była próbą usamodzielnienia się. Po ośmiu latach, nie będę ukrywał, że przyzwyczaiłem się do życia w więzieniu. Przepustka burzyła mój cały świat. Później człowiek już tylko wyje do księżyca, bo chce wyjść, ale musi wracać. Jak wracasz, to jesteś rozbierany na osobistej rewizji. To tak jak w wojsku, rekruci biorą prysznic, by zmyć ten cywilny kurz.
- Starasz się o ułaskawienie.
- Starałem się już trzy razy, po filmie "Dług", ale zawsze stawały mi na drodze sądy, wydając negatywne opinie. Wnioski nie docierały więc nawet do kancelarii prezydenta. Teraz, głównie dzięki stronie internetowej (www.dlug.org.pl), już ponad 21 tys. osób mnie poparło w staraniu o ułaskawienie. Docierałem do polityków. Swoje pięć minut poświęcił mi Jarosław Kaczyński i poparł moje starania. Zrobił to prezes partii (PiS-red.) popierającej karę śmierci.
- Co teraz zrobisz?
- Na przełomie sierpnia i września mogę złożyć wniosek o ułaskawienie do kancelarii prezydenta. Złożę 21,5 tys. podpisów osób mnie popierających, dołączę opinie z sądów. Mam poparcie profesorów prawa i szefa więziennictwa, dziennikarzy, Krzysztofa Krauzego, wspiera mnie też Andrzej Wajda. Akcji ułaskawieniowej nie zatrzymuję. Dalej zbieram podpisy.
- Zastanawiasz się, co będzie, jak prezydent nie podpisze?
- Wrócę do więzienia.
- Myślisz o przyszłości?
- Nie myślę, bo żyję między dwoma światami: ludzi wolnych i więzienia. Jak zacznę budować swoją przyszłość, to 7 października zapadnie klamka i wracam do więzienia. Do końca kary zostało mi 14 lat i 11 miesięcy. Nie układam sobie też życia w więzieniu, bo być może ułaskawienie chwyci i nie będę musiał tam wracać.
- Co z Arturem?
- Artur idzie swoim życiem. Grypsuje, wtopił się w to środowisko. Nie utrzymujemy z sobą normalnego kontaktu. Ma syndrom więźnia, zaakceptował sytuację, w jakiej się znalazł. Ma inną konstrukcję psychiczną i siadł. Jeśli mnie pan prezydent ułaskawi, to ja go nigdy nie zostawię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska