Aktorstwo do mnie pasuje

Redakcja
Ze Stanisławą Celińską rozmawia Artur Sokołowski

- Jest pani szczęśliwa?
- Akurat w tym momencie czuję się całkiem nieźle. Mam na siebie sposoby, aby dobrze się czuć. Uważam, że szczęście człowiek może zafundować sobie sam. To od nas zależy, czy to drzewo będzie magiczne.
- Ale jest też jeszcze druga prawda, sam środek naszej duszy.
- Tak, i dlatego trzeba pamiętać o tym, by dostrzegać ludzi.
- Panuje ogólna opinia, że jest pani dobra dla ludzi. Na czym to polega?
- Tak sobie myślę, że nie tyle jestem dobra, co staram się taka być. Przyświeca mi w życiu pewna sentencja: "Należy być dobrym, bo wtedy nie trzeba niczego naprawiać". Trudno być dobrym, gdyż należy patrzeć, przyglądać się drugiemu człowiekowi i tak postępować, by to jemu było dobrze. To nie sztuka udowodnić sobie wspaniałomyślność, ale by czuli to inni.
- Co panią rozśmiesza?
- Potrafię się śmiać do rozpuku z filmów rysunkowych. Tu prym wiodą Kaczor Donald i Myszka Miki. Poza tym lubię się cieszyć z byle czego.
- Samotność bywa okrutna, czy chciałaby się pani z kimś związać?
- Może i bym chciała, ale niełatwo jest kogoś spotkać. Jestem w takiej głupiej sytuacji, że nie mogę się zgłosić do klubu samotnych serc, czy po prostu dać ogłoszenie matrymonialne.
- Teraz jest okazja.
- Może... No więc, czekam na mężczyznę swego życia.
- W takim razie proszę powiedzieć, jak wyraża pani uczucia?
- Musiałabym to trochę poćwiczyć, bo kocham mocno i chyba zaborczo. Niemniej jednak myślę, że udałoby mi się być partnerem. Dać drugiemu człowiekowi wolność, bo gdy się kogoś kocha, to się mu ją daje - jej brak to niewolnictwo.
- A jaki ten "on" musiałby być?
- No, nie wiem. Nie zniosłabym kogoś, kto chciałby mnie zdominować. Ja lubię mężczyzn malutkich, cichych i delikatnych.
- Malutkich?
- Musi być malutki, nie lubię wysokich! Ubóstwiam takich "małych żuczków".
- Kolor włosów?
- To już nie ma znaczenia. Co prawda, wolę ciemnych.
- Potrzebujący opieki?
- O tak! Koniecznie taki, którym mogłabym się zaopiekować. Bezradny, potrzebujący "mamy".
- Biznesmen, kulturysta?
- O nie! No chyba, że byłby delikatny, a interesy robił przy okazji. Przede wszystkim musi być takim małym, zagubionym chłopczykiem i wtedy będziemy żyli długo i szczęśliwie.
- O czym pani marzy?
- Głównie myślę o dzieciach i gdy one są zdrowe, wszystko jest w porządku. Marzy mi się podróż do Grecji, wyczuwam dobrą energię z tamtych stron. Chciałabym mieszkać na wsi, niestety, nie mam prawa jazdy i samochodu, i w związku z tym pojawia się mały problem.
- No, ale może "żuczek" będzie miał?
- Faktycznie! No, może nasz "żuczek" pomoże. Znalazłam już takie miejsce na ziemi, na Mazowszu. Najbardziej kocham wierzby rosochate. Jak pomyślę, że mogłabym wstać rano, rozchylić zasłonę i zobaczyć pole, to mi się słabo robi... Może nawet wtedy ten "żuczek" nie byłby już potrzebny?
- Lubi pani gotować?
- Tak, lubię prowadzić taki normalny tryb życia, nie aktorski. Przyznam, że przy tym tempie pracy coraz częściej brakuje mi tej stabilizacji.
- Wybrałaby pani zawód aktora jeszcze raz?
- Myślę, że tak. Pewnie dlatego, że on do mnie pasuje. Mam duży temperament i on musi gdzieś znaleźć ujście. Lubię tworzyć innych ludzi i uciekać od siebie. Bardzo mnie interesuje taki ostateczny kontakt z drugim człowiekiem, a to można osiągnąć tylko wcielając się w czyjąś postać.
- Wydaje się, że pod względem zawodowym przeżywa pani teraz znakomity okres. Widać panią w co drugim polskim filmie, w "Złotopolskich", no i oczywiście w teatrze.
- Zawsze marzyłam, żeby w moim życiu był taki płodozmian, żeby nie grać tylko jednego typu ról. Ta różnorodność postaci powoduje poruszanie nowych rejonów wyobraźni, a to aktora tylko wzbogaca.
- Czasem też niszczy.
- Aktor pracuje na swoim organizmie i w związku z tym przeżywa pewien rodzaj psychoterapii, katharsis, psychodramę... Są role, które wymagają dotykania najgłębszych sfer. I nie ma siły, żeby nie gwałcić własnej psychiki. Zawód aktora to drążenie w tych bolących miejscach. Często gramy przeciwko sobie, a to nie zawsze jest zdrowe i powoduje różnego rodzaju frustracje. Ten zawód ma w sobie coś, co czasem zabija, doprowadza do schizofrenii. Nie każdy potrafi zdejmować z siebie maskę. Zapada się w postać i zaraża, powodując wykolejenia. Stąd odwieczne pytanie we współczesnym teatrze, gdzie jest granica przeżywania prawdziwego, a gdzie jest ta, do której nikt nie ma dostępu.
- Czy jest więc sens wchodzenia w te wibracje?
- Tak, bo jeżeli ich nie osiągniemy, widz natychmiast to odczuje. Wszelkie oszustwo jest niewskazane. To ważne, by wiedzieć, na ile pokazać uczucia, a na ile je przeżywać. Na przykład u Szekspira wszystko jest krwią pisane i nie może być mowy o jakimkolwiek dystansie.
- Czego pani nie lubi?
- Chamstwa! Ono mnie paraliżuje. Wbrew pozorom, łatwo jest mnie dotknąć i zniszczyć. Mam cienką i niezbyt mocną skorupę na sobie.
- Kobiety uwielbiają sklepy, a pani?
- Ostatnio faktycznie zaczęłam myśleć o swojej garderobie, stwierdzając, że niczego nie mam i zaczęłam robić zakupy. Teraz to lubię, ale jakiś czas temu było to dla mnie katorgą. Uwielbiam natomiast przymierzać kostium, bo to zupełnie coś innego. Zawsze wolałam kupić wiertarkę niż buty. Męskie czynności są mi zdecydowanie bliższe.
- Na przykład?
- Mocna praca fizyczna, jak choćby kopanie w ogródku. Ona mnie w jakimś sensie odciąga od pracy psychicznej, od tych nerwów. Ostatnio praktycznie sama wykopałam basen w ogródku, nie pozwalając nikomu odebrać mi łopaty. W domu z córką wyrywamy sobie młotek, gdy trzeba przybić gwóźdź.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska