Apetyt z mózgu

Lina Szejner
Zawsze myślałam, że dzieci uczy się powolnego jedzenia, żeby jako dorośli zachowywały się bardziej elegancko. Okazuje się jednak, że im wolniej się je, tym lepiej, bo sygnały sytości dochodzą do mózgu znacznie wolniej niż na przykład te związane z pożądaniem.

Mam zamiar pisać o jedzeniu, choć smak straciłam, czytając w kilku gazetach (także w "NTO") o pedofilstwie. Ta kwestia brzydzi mnie mniej więcej w takim samym stopniu jak tłusta liszka za kołnierzem.
Zmienię temat, bo dość mam afer, politycznych swarów i obyczajowych skandali o zasięgu ogólnokrajowym i regionalnych. Wkrótce idę na urlop i powoli zaczynam tęsknić za koncertem polnych koników i widokiem różnobarwnej łąki za moją chatą. Kiedy wyjeżdżam na wieś, zmieniam nie tylko garderobę na "luźniejszą" i sposób bycia na łagodnie leniwy, ale także jadłospis.
Nie jestem uzależniona od fast foodów, ale z konieczności zdarza mi się rzucać na drożdżówkę i zapychać głodny żołądek jakąś bułą wypchaną kapustą pomieszaną z majonezem. Ze zdumieniem wyczytałam, że od tego można się uzależnić tak jak od twardych narkotyków. Uczeni stwierdzili bowiem, że to nie żołądek domaga się ciastka czy hamburgera, ale mózg.
Zawsze myślałam, że dzieci uczy się powolnego jedzenia, żeby jako dorośli zachowywały się bardziej elegancko. Okazuje się jednak, że im wolniej się je, tym lepiej, bo sygnały sytości dochodzą do mózgu znacznie wolniej niż na przykład te związane z pożądaniem. Dlatego można się zakochać od pierwszego wejrzenia, a najeść (pochłaniając porcje zbyt szybko) po zjedzeniu fury pokarmów. Wolne żarcie (to nie są żarty), może nas zatem uwolnić od otyłości.
Smakosze i zwolennicy ekologicznego jedzenia założyli wielonarodowe stowarzyszenia pod nazwą "Slow Food" (powolne jedzenie). Ma ono propagować bynajmniej nie kolejny wynalazek dietetyków, ale spokojną, sprzyjającą człowiekowi konsumpcję dóbr natury. Chodzi o żywność w możliwie najbardziej naturalnej postaci, przygotowaną tradycyjnymi metodami. Entuzjaści zimnego zsiadłego mleka, pochodzący z pięćdziesięciu krajów, nie propagują powrotu do brudnych obór, ale do rezygnacji z pasteryzacji mleka, które ma być za chwilę wypite, czy też dezynfekcji sera pleśniowego.
Nie da się w taki sposób, jaki propagują, prowadzić zakładów zbiorowego żywienia, ale już żywienie rodzinne - na pewno tak.
Niech więc przynajmniej na urlopie zagoszczą na naszych stołach warzywa kupione od zaprzyjaźnionej działkowiczki, ogórki z czosnkiem w kamiennym garnku, odrobina konfitur z wiśni własnoręcznie wydrylowanych i usmażonych. Wyznawcy powolnego jedzenia proponują też powolne gotowanie. To ma być rodzaj rytuału, w który zaangażowani są wszyscy goście. Się miesza dobre rzeczy w garnku, się czymś tam niezbyt mocnym popija i się rozmawia.
Kto chce być człowiekiem "na topie" albo - jak się to teraz mawia - "trendy", powinien wiedzieć, że Wielki Świat zachwyca się dziś osełką masła zawiniętą w liść chrzanowy, plackiem drożdżowym z kruszonką oraz rybą świeżo złowioną i usmażoną na maśle. Prawdziwym rarytasem jest jajecznica z kurkami i chleb razowy bez polepszaczy, za to z powidłami ze śliwek. Zafundujmy to sobie na urlopie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska