Bohaterowie mimo woli

Paweł Chwał
7-letni Maksymilian. Jego mama zawdzięcza mu życie.
7-letni Maksymilian. Jego mama zawdzięcza mu życie. Paweł Chwał
Uważają, że nie zrobili nic nadzwyczajnego. Ktoś potrzebował pomocy, więc pospieszyli na ratunek.

Ocaliła siostry z pożaru

Gabrysia ma zaledwie 12 lat, ale kiedy w ogniu stanął jej dom, zachowała się dojrzalej niż niejeden dorosły. Wyprowadziła z płonącego budynku dwie młodsze siostry i zadzwoniła po straż pożarną. Dziewczynka jest jednym z pięciorga dzieci Grażyny i Grzegorza Tuzimków. Mieszkają w drewniano-murowanym domu, nieopodal Dunajca w Biskupicach Radłowskich.

Ojciec rodziny zarabia na utrzymanie dzieci i żony w Niemczech. Córkami na co dzień opiekuje się matka. Feralnego dnia musiała pojechać do szpitala w Tarnowie z 10-letnią Agnieszką, która skarżyła się na silne bóle brzucha. W domu została Gabrysia z 9-letnią Patrycją i 7-letnią Joanną.

Ogień najprawdopodobniej pojawił się w kotłowni i stamtąd przeniósł na sąsiednie pomieszczenia. - Patrycja wyszła do łazienki. Zaraz jednak wróciła, bo było tam pełno dymu. Ubrałam siostrom kurtki i wyprowadziłam je na drogę. Potem zadzwoniłam na straż pożarną - opowiada 12-latka. Po kilku minutach na miejscu byli już strażacy z pobliskiej jednostki OSP. - Ta dziewczynka zachowała się podręcznikowo - mówi Stanisław Garncarz, naczelnik OSP w Biskupicach Radłowskich. - Gdyby dzieci zostały jeszcze 5-10 minut w budynku, to najpewniej nie miałyby pola ucieczki i zginęłyby w płomieniach. Zaczadziłyby się, a ogień strawiłby budynek. Gdy przyjechaliśmy, płomienie już dostawały się na poddasze.

Czytaj teżWykazali się niesamowitą odwagą. Dzięki nim żyją ludzie! [zdjęcia, wideo]

Nastolatek na medal

Zatrzaskujące się pneumatyczne drzwi uwięziły nogę pasażerki. Kobieta straciła równowagę, runęła twarzą prosto na chodnik. Autobus już ruszał. Całe zdarzenie widział Artur Kupczyk. Chłopak z dwójką kolegów czekał na parkingu pobliskiego sklepu na znajomych. - Upadek wyglądał przerażająco - mówi.

Pasażerka mocno krwawiła z dużej rany na czole i w okolicach nosa. Miała poobijaną, obtartą twarz. Była w szoku. Nie na wszystkich zrobiło to jednak wrażenie. Prócz nastolatków, innych chętnych do udzielenia pomocy nie było.

- Kierowca pytał tylko, czy może wreszcie jechać, bo mu się spieszy - przypomina sobie Artur. - Po chwili rzeczywiście dodał gazu i odjechał. Chłopak znalazł telefon kobiety. Zadzwonił po jej męża. I po pogotowie. - Chusteczkami higienicznymi tamowaliśmy krwawienie. Pani wyglądała, jakby w każdej chwili mogła stracić przytomność. Wiedziałem, że nie możemy do tego dopuścić. Dlatego cały czas do niej mówiliśmy, żeby nie zamykała oczu - opowiada nastolatek.

- Czuwali przy mnie i tamowali rany aż do przyjazdu karetki - mówi Krystyna Łabno. - Temu chłopcu będę wdzięczna do końca życia. Słyszałam, że instruował kolegów, jak mają mi pomagać - dodaje kobieta. O postawie Artura Kupczyka i jego kolegów nikt by się nie dowiedział, gdyby nie mąż poszkodowanej. Krzysztof Łabno wysłał mail do Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego w Tarnowie, gdzie uczy się 19-latek.

- Jesteśmy dumni, że nasz uczeń wykazał się taką odpowiedzialnością i odwagą - mówi Gabriela Bazia, pedagog szkolny. - Artur wiedział, jak się zachować w razie wypadku, bo w szkole miał szkolenie z pierwszej pomocy. - Przydało się - uśmiecha się chłopak i skromnie dodaje: - To przesada, że uratowałem pani Krystynie życie. Ja jej tylko pomogłem.

Zobacz**Dramatyczna akcja ratunkowa w kościele. Pierwsza pomoc uratowała życie kobiety**

Kierowca autobusu MPK z Rzeszowa uratowała pasażera

Przez 15 minut reanimowała 22-letniego mężczyznę. Ratownik nie ma wątpliwości: tylko dzięki temu przeżył.

Była 5.55 rano. Na pętli w Rogoźnicy do autobusu linii 54 wsiadł młody mężczyzna. Usiadł na tylnym siedzeniu. Trzy minuty później osunął się na ziemię, uderzył głową o podłogę i przestał oddychać. Joanna Mendrala, kierowca "54", ruszyła mu na pomoc: - Krzyczałam, żeby otworzył oczy, klepałam po policzkach, ale nie reagował. Błyskawicznie rozerwałam mu kurtkę i zaczęłam reanimację. Było mi ciężko, ale nie przestawałam do przyjazdu karetki, bo wiedziałam, że te minuty są najważniejsze. Przy ratownikach chłopakowi wrócił oddech.

- Od momentu zatrzymania krążenia do śmierci pnia mózgu mijają 4 minuty. Ta pani utrzymała krążenie pacjenta. To dzięki niej przewieźliśmy do szpitala człowieka z przywróconą akcją serca i własnym oddechem - mówi Przemysław Chmaj, ratownik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Rzeszowie.

Czytaj**Gm. Karsin. Jolanta Zwara wyciągnęła z wody dwóch mężczyzn**

Wyciągnął z wody tonące dzieci

Nikodem Jędryczko rzucił się na pomoc dwóm tonącym chłopcom. Ryzykując życiem, wyciągnął ich z zamarzniętego stawu. A potem... bez słowa odjechał. - Zimno mi było! - rozbroił nas swoim tłumaczeniem.

Jest 20 stycznia, po 15.00. Jedzie ze znajomymi autem. W Wawrowie pod Gorzowem, przy zamarzniętym stawie, z jadącego z przeciwka samochodu wyskakuje człowiek. Krzyczy: - Dzieciaki się topią! Pan Nikodem wysiada z auta, w biegu zapina wszystkie kieszenie w kurtce (z telefonem, dokumentami, pieniędzmi) i próbuje z innym świadkiem dramatu wejść na lód. Ale wszystko trzeszczy, więc... rzuca się szczupakiem, a potem powoli doczołguje do tonących. Jest źle. Jeden chłopiec trzyma się krawędzi lodu. Drugi, dużo słabszy, trzyma się pierwszego i krzyczy, że nie ma sił.

Pan Nikodem każe się im uspokoić. - Adrenalina jest taka, że w tym momencie nie czuję zimna - wspomina. Jedną ręką łapie pierwszego chłopca za kaptur i nadludzką siłą wyciąga go z wody. Do dziś nie wie, jak dał radę. Drugi chłopiec, ten w wodzie, znów krzyczy, że nie da już rady. - Masz dać!!! - warczy na niego 36-latek. Ale sam nie potrafi go sięgnąć. Opada z sił, czuje, że lód pod nim pęka, a ramiona ma już w wodzie. Błaga gapiów o kij. Ktoś rzuca drąg. Z jego pomocą dosięga dziecko i razem wydostają się na brzeg.

- Nie wiem, ile to trwało. Minutę? Dwie? Było mi przeraźliwie zimno. Czułem, że odzież już na mnie zamarza. Wskoczyłem więc szybko do samochodu przyjaciół, włączyli ogrzewanie na full i odwieźli mnie do domu. Poza tym wiedziałem, że dzieciakami ktoś się zaopiekował, byłem pewny, że będzie z nimi dobrze. Też mam dziecko, 6-letniego syna. Gdyby cokolwiek złego mu się działo, chciałbym, by ktoś zareagował jak ja.

Zobacz też**Pasażerka busa otarła się o śmierć, życie ratował jej dzielny nastolatek [WIDEO]**

Dzielny 7-latek

Anna nie pamięta dokładnie, dlaczego samochód, którym jechała razem z dwójką dzieci do Pilzna, nagle znalazł się na przeciwległym pasie ruchu. Przestraszona odbiła w prawo, ale zrobiła to tak gwałtownie, że auto wylądowało w przydrożnym rowie. Półprzytomna kobieta w zaawansowanej ciąży nie była w stanie sama wydostać się z samochodu.

Życie zawdzięcza 7-letniemu synowi. Maks odsunął szybę i wyczołgał się na zewnątrz. Wybiegł na drogę i zaczął zatrzymywać jadące samochody.

- Z relacji świadków wiem, że syn w całej tej stresującej sytuacji zachowywał się niezwykle profesjonalnie. Jednemu z kierowców kazał biec do uwięzionej mamy, drugiemu - dzwonić na pogotowie. Chłopiec i jego 4-letnia siostra wyszli z wypadku bez szwanku. Mama została zabrana karetką do szpitala, gdzie po kilku godzinach urodziła Milenkę.

- Maksymilian jest rezolutnym chłopcem. Mówiliśmy mu nieraz z mężem, jak należy zachować się podczas wypadku, oglądał o tym programy w telewizji, ale nie przypuszczałam nawet, że kiedyś mu się to przyda. Jestem z niego bardzo dumna.

Błyskawiczna akcja policjanta

Sierżant Piotr Jasiński był w drodze z Koźla do Pawłowiczek. W radiowozie otrzymał zgłoszenie od dyżurnego: pali się mieszkanie przy ulicy Wyzwolenia. Dodał gazu i po chwili był już pod blokiem. Straż dopiero nadjeżdżała. Wbiegł do kamienicy. Wyprowadzał przerażonych ludzi przed blok.

- Kiedy stanąłem pod klatką, spojrzałem w okno, z którego powoli unosił się dym. Powiedziałem po cichu: "Boże, tam jest kobieta" - wspomina.

Nie zastanawiał się nawet sekundę. Wbiegł na drugie piętro. Drzwi do mieszkania, w którym uwięzieni byli lokatorzy, choć lekko uchylone, nie dały się otworzyć. Policjant wyważył je barkiem. W środku na wybawcę czekała matka z 3-letnim dzieckiem. Sierżant Jasiński znalazł koc, zmoczył go wodą i nałożył małemu Danielowi na głowę. Dzięki temu chłopak nie zaczadził się. Na klatce schodowej w tym czasie było już jak w piekle. Cała trójka wyskoczyła na korytarz i biegła schodami na dół. Udało się. Pani Edyta, matka trzyletniego Daniela, jest wdzięczna policjantowi za ratunek.

- Od środka mogłam otworzyć drzwi, ale bałam się wyjść na klatkę schodową, tam było tyle dymu - wspomina dwa dni po pożarze.

Materiały przygotowali: Paweł Chwał, Andrzej Skóra, Tomasz Rusek, Bartosz Gubernat, Tomasz Kapica. Oprac.PPG

Ściągnij apkę już teraz!

Aplikacja "Pierwsza Pomoc" powstała przy współpracy ORANGE i LUX MED

>Przejrzysty podział na kategorie urazów pozwala szybko dotrzeć do działań, które należy wykonać, udzielając pomocy w określonej sytuacji. W aplikacji znajdziesz też dodatkowe materiały i wskazówki, dzięki którym poznasz dokładniej zasady udzielania pierwszej pomocy, a także uzyskasz dostęp do informacji, które pomogą Ci zwiększyć bezpieczeństwo Twoje i Twoich bliskich.

>Wśród nich znajdują się adresy punktów medycznych, porady dotyczące szczepień oraz wskazówki na temat tego, co powinno znajdować się w podręcznej apteczce.

>Aplikację "Pierwsza Pomoc" można pobrać bezpłatnie ze sklepów z aplikacjami oraz wysyłając bezpłatny SMS o treści POMOC na numer 80888.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska