Dawni uczniowie opolskiego plastyczniaka wspominają szkołę

fot. Jerzy Stemplewski
Wśród tłumu uczestników jubileuszu liceum tylko jeden Harald Landspersky  wyróżniał się strojem. I to nie żadnym ekstrawaganckim, artystycznym, tylko plebejskim z Bawarii rodem.
Wśród tłumu uczestników jubileuszu liceum tylko jeden Harald Landspersky wyróżniał się strojem. I to nie żadnym ekstrawaganckim, artystycznym, tylko plebejskim z Bawarii rodem. fot. Jerzy Stemplewski
Architekt Jan Oleniecki, absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Opolu z 1971 r., opowiada o koledze, który z Fosowskiego dojeżdżał do szkoły w przerobionym z munduru kolejowego ojca surducie i w cylindrze. Inny uczeń codziennie meldował się w klasie w epoletach z okresu napoleońskiego.

Krzysio Bucki patrzył na obu z wyraźnym niesmakiem. "Artystą się jest albo nie jest"
- cytuje dawnego nauczyciela Oleniecki. - "Na artystę się nie wygląda".

Dawni uczniowie "plastyczniaka", którzy zjechali na czerwcowe uroczystości pięćdziesięciolecia, poza pojedynczymi przypadkami nie wyglądają na artystów.

Panie, a przynajmniej ich większość, wystąpiły w tradycyjnych kostiumach lub spodniach i żakiecie, co najwyżej połyskującym dyskretnym srebrem, panowie wbili się w garnitury. Dzieci-kwiaty i motyle, które w czasach komuny dodawały barw szarej ulicy, dziś od niej się nie odcinają. Profesorowie wyższych uczelni, dyrektor Instytutu Sztuki czy malarki o europejskiej sławie uważają, że byłoby to passe.

Plastycy i muzycy w jednym stali domu

Do znaczącego artysty i profesora Andrzeja Basaja z Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu przylgnęła nazwa ucznia numer jeden. Pierwsza litera nazwiska i fakt rozpoczęcia nauki w roku powstania szkoły sprawiły, że do dziennika wpisano go jako pierwszego. Jako pierwszy figuruje w spisie absolwentów.

- Doskonale pamiętam, to był bardzo zdolny uczeń i świetnie rysował - zapewnia Marian Szczerba, obok Wincentego Maszkowskiego i Jana Borowczaka jeden z trójki pierwszych nauczycieli. - Podczas egzaminu wstępnego zwróciłem mu uwagę, że sporo straci, bo zdążył ukończyć dwie klasy ogólniaka, ale uparł się, że jego miejsce jest tutaj.

Starsi nauczyciele są przekonani, że Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych powstanie zawdzięcza wizytatorowi szkół artystycznych. Jan Kurek, późniejszy polonista, od zawsze folklorysta i hodowca kaktusów, robił wszystko, żeby przekonać władze, że Opolu należy się szkoła artystyczna. W sąsiednich województwach były trzy lub dwie, u nas - żadna.

- Cóż to był za wspaniały człowiek! - nie może nachwalić się profesora najdłuższy stażem dyrektor PLP, Mieczysław Gąsiorek. - Nikt z nauczycieli nie był w stanie dorównać mu zapałem i oddaniem - wspomina Krystyna Potocka, absolwentka z 1970. - W tamtych czasach, wiadomo, dobrych książek nie można było kupić bez chodów w księgarni, więc profesor pojawiał się na lekcjach objuczony siatkami i je odsprzedawał.

W pierwszym roku liceum plastyczne działało przy liceum pedagogicznym na ul. Luboszyckiej i podlegało jego dyrekcji. Dysponowało półtora etatem. Po wybudowaniu szkoły muzycznej nastąpiła przeprowadzka na drugie piętro budynku przy Strzelców Bytomskich; tam powstały klasy i pokój nauczycielski, zaś w piwnicach - pracownie. Obie placówki żyły zgodnie, tym bardziej że w plastycznej zajęcia kończyły się koło czternastej, a w muzycznej rozpoczynały o piętnastej. Ba, ze szkolnego sąsiedztwa wynikały niejakie korzyści - podczas gdy lokatorzy drugiego piętra dbali o wystrój budynku, mieszkańcy niższych kondygnacji uroczystości u "artystów" uświetniali koncertami. - W końcu nasi tak upodobali sobie muzykę, że nawet na lekcjach słuchali jej z taśmy - wspomina Mieczysław Gąsiorek.

Wystrój szkoły z tamtych lat podpowiadała jubileuszowa "Wystawa jednego dnia". Na korytarzu szkoły muzycznej, wzdłuż okien ustawiono stojaki z uczniowskimi pracami, rzeźbioną ławę (dyplom uzdolnionego młodocianego snycerza?), na tablicach ogłoszeniowych wisiały komunikaty o wycieczce, która dawno wróciła, plakat, a na nim sztandarowe hasła minionego okresu: wolność, pokój, socjalizm.
Na ten widok niejednemu absolwentowi zaszkliły się oczy, ale sentymentalna wycieczka prowadziła dalej - bliżej Odry, pod bursę. Tu, gdzie mieszkali dojeżdżający, a w piwnicy, wylęgarni reumatyzmu, Irena Grabowska z poświęceniem uczyła tajników formowania, szkliwienia i wypalania gliny.

Dwie Joanny i Bolek

Joanna Gleich doskonale pamięta uroczystość nadania szkole, z okazji dwudziestolecia, imienia Jana Cybisa. To było w 1979 roku, kiedy zdawała maturę, do której przygotowywała się w Raciborzu z inną absolwentką, Joasią Przybyłą.

Pierwsza Joanna była córką nauczycieli i w historii "budy" (tak się wówczas mówiło) zasłynęła jako najlepsza matematyczka. - Zawsze łączyłam zainteresowania ekstremalne - zapewnia. - Z jednej strony naukami ścisłymi, z drugiej - artystycznymi, z jednej - jazzem, z drugiej - muzyką poważną.

Z powodu tej dwoistości, po wylądowaniu w Wiedniu, zachłysnąwszy się sztuką amerykańską, choćby Kandinskym, nie wyrzekła się nabożeństwa do tradycyjnej. Własną ekspresję zamknęła w ramy klasycznych rozwiązań formalnych. To była prosta droga do kariery, to zapewniło jej wzięcie u kolekcjonerów. Wspomina sprzedaż pierwszego obrazu, w Monachium. Klientem okazał się Stanisław Jałowiecki z Radia Wolna Europa.

Co do drugiej Joanny... Osiadła w Berlinie, co tydzień rozmawia z pierwszą przez telefon. Po polsku i po niemiecku. Jako artystka wybiła się dzięki monumentalnym instalacjom z drewna i teraz jej praca spotkała się z obrazami Gleich na wystawie z okazji półwiecza, w opolskim muzeum. Zwiedzający mają okazję zauważyć, że podczas gdy Joanna z Wiednia pokazuje dużych rozmiarów barwne kompozycje, Joanna z Berlina udowadnia, że drewnu można nadać drugie życie.

"Ktokolwiek wykreował przyrodę, zrobił to tak doskonale, że możemy się nią inspirować. Czasami przekazać swoje wzruszenie w formie zupełnie innego dzieła" - przekonuje autorka instalacji.

Bolek Polnar, dyplom w 1972, w swojej nauczycielskiej karierze w macierzystej szkole zaliczył rok nauki metaloplastyki. W tym czasie zadał podopiecznym wykonanie tablicy upamiętniającej ulubionego artystę. - Przybyła zdecydowała się na Wajdę, pewno w nawiązaniu do "Popiołu i diamentu" - przypuszcza. W kasetonie wylała asfalt, wbiła jakieś elementy z metalu. Pech chciał, że świeciło słońce i asfaltowa masa spłynęła na podłogę brudną breją...

We wrześniu 1996 r. Liceum Sztuk Plastycznych imienia Cybisa fetowało przeprowadzkę do nowej siedziby, odrestaurowanej reprezentacyjnej kamienicy u zbiegu Strzelców Bytomskich i Powstańców Śląskich. Ale już po roku radość z tej okazji zmyła wielka woda. Zalała przyziemie, część piętra, pracownię ceramiczną w bursie. W 1998, m.in. dzięki pomocy przyjaciół z zagranicy, wiele szkód udało się naprawić i szkoła zaczęła pracować normalnie. Rozpoczęły się regularne wycieczki do Włoch.

Wyjazdy za granicę od lat stanowiły mocną stronę plastyczniaka. Uczeń Polnar (matura 1972) zapamiętał, że - by zdobyć pieniądze na wycieczkę do Berlina - z grupą uczniów i uczennic najął się w firmie odzieżowej "Bytom" jako model. Występ miał jednak pewien mankament: tempo, które wymuszało błyskawiczną przebierankę. Kiedy przyszła kolej na prezentację trencza, nie zdążył zadbać o garderobę pod nim, tymczasem konferansjer zachęcił: "Pan zdejmie prochowiec i pokaże garnitur". Wezwany posłuchał: odsłonił koszulę niedbale wciśniętą w spodnie, a w nich rozpięte guziczki, te wzdłuż.

Z Opola na szerokie wody

Prof. Aloiza Zacharska-Marcolla i Mieczysław Gąsiorek są już na emeryturze, ale pamięć o nich jako wspaniałych nauczycielach nie przemija. Na zdjęciu w otoczeniu swoich dawnych uczniów
(fot. fot. Jerzy Stemplewski)

Grzegorz Gonsior, maturzysta sprzed dziewięciu lat, projektuje konfekcję damską i męską. Jego dyplom na łódzkiej akademii zatytułowany "Buffo - bufallo - bombasol" na profesorskiej komisji wywołał wrażenie. - Zaprojektowałem wszystko, stroje, buty, akcesoria - mówi Gonsior, a zachęcony entuzjastycznym przyjęciem, w zeszłym roku zdecydowałem się zgłosić kolekcję do konkursu o Złotą Nitkę (najpoważniejszy modowy w kraju - przyp. D.N.).

Skończyło się główną nagrodą jury w kategorii Premier-vision, przypieczętowaną nagrodą jury medialnego. W tej sytuacji projektant postanowił spróbować jeszcze raz: dołożył pięć kreacji i zgłosił zestaw w Baltic Fation Words w kategorii "Ceremonia cuture". Efekt? Znowu główna nagroda.

W wymyślnych kształtach sukien zazdrośnicy nie bez powodu dopatrują się analogii do intymnych części ludzkiego ciała. - To nie jest nazwanie rzeczy, tylko interpretacja - replikuje projektant (strój wyjątkowy: wzorzysty kapelusik, koszulka z jaskrawym zwierzakiem, tenisówki we wzór geometryczny, skarpety i reszta z odległych parafii). - Zależy mi, żeby traktować modę jako sztukę - tłumaczy. - Teraz zająłem się projektowaniem luksusowych toreb i deskorolek, ale chętnie zrobiłbym coś dla teatru.

Grzesio - tak do tej pory mówią o nim nauczyciele - zapewnia, że popłynięcie na głęboką wodę zawdzięcza opolskiemu liceum. Uzasadnienie trąci laurką, ale wydaje się szczere: - Chciałbym, by moje dzieci tu chodziły. Szczególnie sobie cenię zagraniczne wyjazdy, które mnie ośmieliły...

Druch przyjechał z kabaretem

Z okazji święta szkoły plastycznej - trzeba wiedzieć, że pod opisową dzisiejszą nazwą kryje się Państwowy Zespół Szkół Kształcenia Plastycznego - zagraniczni goście przywieźli krzak róż, półtora metra wysokości.

Uginający się pod ciężarem prezentu Harald Landspersky, nauczyciel przedmiotów artystycznych z Ewangelickiej Powszechnej Szkoły w Ortenburgu, wystapił w bawarskim stroju. Pod przewodnictwem obecnej dyrektor Małgorzaty Wojtanowskiej nasza szkoła utrzymuje z malowniczym landem kontakty od spotkania młodych Europejczyków w 1966 r. Zwiedzaniu innych krajów sprzyja uczestnictwo w Projekcie Edukacyjnym Sokrates, Depomapol, plenery, wymiany młodzieży.

Z Niemcami, ale i z Francja, Włochami, Maltą, Litwą, sprzyjające poznaniu tamtejszych zabytków w towarzystwie wszechwiedzącej nauczycielki historii sztuki Jadwigi Poliwody.

By nie opuścić szkolnego święta, Ryszard Druch (matura - 1971) przyleciał z własnym kabaretem aż z amerykańskiego Trenton, stolicy New Jersey. - Moja klasa miała wielkie szczęście - zapewnia - bo trafiła na tak wspaniałych pedagogów jak dyrektor Bogumił Buczyński, Krzysztof Bucki, Zdzisław Chudy, Marian Szczerba, Adolf Panitz, Jan Borowczak, Czesław Kurek.

Dzisiejsi uczniowie do tej listy dodają Andrzeja Sznejweisa, Bolesława Polnara i jeszcze kilku nauczycieli.
Na koniec sprawozdania warto dodać, że honorowym gościem uroczystości jubileuszowych był Jan Cybis na portrecie Aloizy Zacharskiej-Marcolli. Niekwestionowanego mistrza-pedagoga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska