Dziś Dzień Matki

Iwona Kłopocka
Ks. Abp Alfons Nossol: Najważniejsze czego nauczyła mnie mama, to szacunek do każdego człowieka.
Ks. Abp Alfons Nossol: Najważniejsze czego nauczyła mnie mama, to szacunek do każdego człowieka.
Tej jednej jedynej, najlepszej, bezgranicznie oddanej, nauczycielki życia i przyjaciółki. Zanieśmy jej z kwiatami słowa miłości i wdzięczności. I niech żyje wiecznie. O swoich mamach mówią znani Opolanie.

Ks. prof. Alfons Nossol, arcybiskup opolski

- Kiedy myślę o mojej mamie, Jadwidze, o miłości, szacunku i wdzięczności, jakie do niej żywię, przypomina mi się poznany jeszcze w dzieciństwie wierszyk:

Jeżeli kto chce zamknąć w jednym tylko słowie
Ogrom uczuć jasnych do granic ostatka,
Niech, przyklęknąwszy, to słowo wypowie
Jedno, jedyne, przenajświętsze - matka.

Mama była moją pierwszą nauczycielką, pierwszą katechetką i tą, której można było bezwzględnie zaufać. Rodzina była dość duża, było w niej ośmioro dzieci. Już jako starszy chłopak podziwiałem u mamy to, że wszystkich traktowała równo. Najwięcej miłości i czułości okazywała najmniejszym, a starszych uczyła, byśmy ją odciążyli w codziennej opiece i staraniach nad młodszym rodzeństwem. W ten sposób mama mocno scalała rodzinę, przekazywała miłość i szacunek. Rodzice nie okazywali uczuć w jakiś szczególny sposób. Największym ich wyrazem, była radość, gdy zrobiliśmy coś dobrego. Najważniejsze, czego mnie mama nauczyła - to szacunek do każdego człowieka. Jedną ze wspaniałych lekcji szacunku i miłości odebrałem w 1938 roku, gdy budowano drogę z Brożca do Krapkowic, tzw. betonówkę.

Pracowali przy niej Żydzi, pilnowani przez dwóch, trzech niemieckich żołnierzy.
Dzieci często biegały tam popatrzeć. Pewnego razu, gdy szedłem, pogryzając pajdę chleba, podszedł do mnie starszy człowiek i poprosił o kawałek. Dałem mu, gdy żołnierze nie patrzyli, i potem opowiedziałem o tym w domu. Mama powiedziała, że da mi następnym razem dwie kromki dla tych biedaków. Namówiłem też młodszą siostrę, by razem ze mną chleb im nosiła. Po dwóch, trzech dniach, siostra wraca ze szkoły i mówi: "Ale wiesz, mamo, że to są Żydzi?" (widać, że już indoktrynowali dzieci). A mama na to: "A ty myślisz, że Żydzi nie czują głodu?". Nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy, mama tylko prosiła, byśmy się w szkole nie wygadali. Smarowała te kromki masłem wymieszanym z margaryną, kazała trochę nadgryźć dla niepoznaki i chociaż bała się o nas, pozwalała pomagać tamtym ludziom.

Paweł Kukiz, piosenkarz

Malwina Ratajczak, Miss Polonia 2005: Ona nauczyła mnie życia, a ja nauczyłam mamę jak dbać o siebie.
Malwina Ratajczak, Miss Polonia 2005: Ona nauczyła mnie życia, a ja nauczyłam mamę jak dbać o siebie.

Paweł Kukiz: Moja mama uważała, że jeśli Bóg dał komuś iskierkę talentu, to należy ją pielęgnować. Zawsze mnie wspierała.

- Może to szumnie zabrzmi, ale mojej mamie, Mariannie, na pewno zawdzięczam talent. W młodości śpiewała w Operetce Warszawskiej, potem losy potoczyły się tak, że przyjechała z moim ojcem na Opolszczyznę i musiała zrezygnować ze swojej pasji. Myślę, że w jakimś stopniu jestem kontynuacją jej marzeń, duchowych i artystycznych aspiracji. Jakoś się przeze mnie realizuje. Dostrzegła we mnie to, co sama posiadała i uważała, że jeśli Bóg daje komuś iskierkę, to należy ją pielęgnować, by nie zgasła. Były takie momenty, że za mamą "nie przepadałem".

Kiedy chłopcy za oknem grali w piłkę, ja musiałem grać Bacha, ćwiczyć na pianinie pasaże. Opisałem to w jednej z moich piosenek. Mama nie posłała mnie do szkoły muzycznej, ona mnie do niej zmusiła (śmiech), ale to mi na dobre wyszło. Zawsze mnie wspierała, towarzyszyła. Zdarzyło się, że aż za bardzo. Kiedy nagrałem moją pierwszą piosenkę "Ołowiane głowy" z zespołem "Hak" i trafiła ona na listę przebojów opolskiego radia, mama wraz z mamą kolegi z zespołu wysyłały głosy na ten utwór. Miałem przez to więcej obciachu niż splendoru. Potem już tego nie robiła, ale proszę nie pytać, czy podoba jej się moja muzyka - ja się jej podobam. Choć przyznaję: niełatwo było mnie wychować, bo mam wyjątkowo niepokorną naturę.

Wykorzystać tę niepokorę w pozytywnym celu - to jest sztuka. Moi rodzice nie znali bezstresowego wychowania. Od mamy nieraz dostałem ścierką, a od ojca pasem. Przyznaję, że w ekstremalnych sytuacjach te metody nie są złe.

Malwina Ratajczak, Miss Polonia 2005

Jolanta Barska, burmistrz Nysy, z mamą Aleksandrą.
Jolanta Barska, burmistrz Nysy, z mamą Aleksandrą.

Malwina Ratajczak, Miss Polonia 2005: Ona nauczyła mnie życia, a ja nauczyłam mamę jak dbać o siebie.

- Kiedy wzięłam udział w konkursie piękności, moja mama Danuta, była bardzo sceptycznie nastawiona. Mówiła, że to bzdura, że tylko tracę czas - zamiast przygotowywać się do matury - i że powinnam dać sobie z tym spokój. Zaczęła mnie wspierać, kiedy zobaczyła, że pokonuję kolejne szczeble i jestem coraz bliżej szczytu. Wtedy już sercem i duchem była cały czas ze mną. Na tym polega prawdziwa przyjaźń, a moja mama jest dla mnie najlepszą przyjaciółką. Kocha (dzwoni, martwi się, czasem przytuli, choć jestem już dorosła), wspiera, doradza, ale kiedy widzi, że robię coś źle, to mówi mi o tym prosto w oczy. Od sierpnia ubiegłego roku razem pracujemy. Ja mam kilka restauracji, a mama jest menedżerem jednej z nich. Długo musiałam mamę do tego namawiać, bo wszystkiego uczyłyśmy się od początku, ale udało się. Teraz, choć to ja jestem szefem, razem dbamy o rodzinny interes i to jest bardzo fajne. Nauczyła mnie życia, wychowała mnie tak, by zawsze najpierw patrzeć na potrzeby i uczucia drugiego człowieka. A ja nauczyłam mamę, jak dbać o siebie, by w pełni wydobyć urodę. Zmieniłam jej makijaż, dzięki mnie zaczęła się inaczej ubierać, a nawet malować paznokcie na ciemny kolor. Jak to u przyjaciółek.

Jolanta Barska, burmistrz Nysy

Prof. Stanisław S. Nicieja: Choć była prostą chłopką, to jej zawdzięczam zainteresowanie kulturą i sztuką.
Prof. Stanisław S. Nicieja: Choć była prostą chłopką, to jej zawdzięczam zainteresowanie kulturą i sztuką.

Jolanta Barska, burmistrz Nysy, z mamą Aleksandrą.

- Nie wyobrażam sobie życia bez wparcia mamy. Tak było zawsze. Moja mama Aleksandra całe swoje życie poświęciła trójce dzieci. Często się nawet dziwię, że tak mało potrzebowała dla siebie. Wszystko podporządkowała nam, o sobie myślała dopiero, gdy widziała, że nasze potrzeby zostały zaspokojone. W domu zawsze panowała ciepła, serdeczna atmosfera. Rodzina, silne związki, stałe utrzymywanie kontaktu - były najważniejsze. Tego nas nauczyła. Także ambicji, chęci uczenia się, poszerzania horyzontów. Wszystko, co umiem, co wiąże się z prowadzeniem domu, zawdzięczam jej - choć mama zawsze narzekała, że umiem za mało. Miłość, którą mnie obdarzyła, sprawia, że wciąż bardzo staram się, by nie przynieść jej wstydu. Zawsze bardzo mi zależy na tym, żeby była ze mnie dumna. Jest dla mnie wielką pomocą i przyjacielem. W trudnych sytuacjach zawsze się z nią konsultuję i wiem, że mogę liczyć na dobrą radę. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek zrobiła coś wbrew jej zdaniu czy woli. Nawet kiedy różniłyśmy się, umiałyśmy dyskutować i z tej dyskusji rodził się pogląd czy przekonanie, który obie uznawałyśmy za słuszny. Kiedy zostałam burmistrzem i na mój temat w prasie pojawiały się negatywne opinie, mama najpierw bardzo to przeżywała. Teraz mówi mi po prostu: nie przejmuj się. Ona nawet nie musi pytać, jak było w pracy. Zna mnie tak dobrze, że po minie widzi, czy coś poszło nie tak.

Prof. Stanisław Sławomir Nicieja, historyk

Prof. Stanisław S. Nicieja: Choć była prostą chłopką, to jej zawdzięczam zainteresowanie kulturą i sztuką.

Kiedy miałem sześć lat, wpadłem pod wóz drabiniasty i straszliwie zraniłem się w nogę. Lekarz powiedział, że wdała się gangrena, nic już z tego nie będzie i zalecił amputację. Moja matka, Klara, nie chciała nawet o tym słyszeć i podjęła niesamowitą walkę, by zdobyć dla mnie penicylinę. Jakimś cudem udało jej się kupić specjalną maść i uratowała mnie. Wiele lat później, gdy ją samą dopadła cukrzyca, nie miała już takiej determinacji i odwagi, by walczyć o swoje zdrowie i życie. Zmarła 15 lat temu. Dopiero wtedy na dobre odczułem, kim była, ile dla mnie znaczyła. Najwięcej cech mam właśnie po niej. To była najmocniejsza indywidualność w moim domu, na pewno dominowała. Była kobietą niezwykle ciekawą świata, entuzjastką ciesząca się życiem i ludźmi. Miała w sobie niezwykłe ciepło, które mi zawsze imponowało. Była prostą kobietą, skończyła zaledwie dwie klasy szkoły podstawowej, ale to właśnie ona nauczyła mnie ciekawości świata, otwartości na sprawy i ludzi, cenienia przyjaźni i koleżeństwa. Była chłopką, a zarazem intelektualistką. Kupowała wiele gazet i oprawiała je w roczniki. Do dziś mam jej roczniki starego "Przekroju", "Filmu", "Ekranu". Oglądała teatr telewizji, uwielbiała słuchowiska radiowe. To właśnie jej zawdzięczam zainteresowanie kulturą i sztuką. Mam do siebie żal, że kiedy się wyrwałem z rodzinnego Strzegomia, gdy ona chciała coś powiedzieć, nie miałem czasu, by jej do końca wysłuchać. Mówiłem: dobrze, mamo, ja przyjadę, napiszę. Wydawało mi się wtedy, że ona będzie zawsze żyła. Dożyła momentu, gdy sukces osiągnęła moja książka o Łyczakowie, gdy mówiono o mnie w telewizji. Nie objawiała uczuć ostentacyjnie, ale w jej oczach widziałem uznanie, że znalazłem sobie miejsce w życiu. Coraz bardziej mi jej brakuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska