Futbol na nie

Juliusz Stecki

I. Prawdziwy mężczyzna to podobno taki, który spłodzi syna, zasadzi drzewo i wybuduje dom. Prawdziwego trenera poznaje się z kolei po tym, że jeszcze napisze książkę o swoich dokonaniach. Kazimierz Górski doprowadził Polską reprezentację do trzeciego miejsca w świecie, zdobył złoty i srebrny medal olimpijski, a potem napisał nawet dwie książki. Obecnie miłościwie panujący polskiej kadrze reprezentacyjnej Jerzy Engel zaczął od tyłu. Najpierw napisał książkę, a potem pojechał na finały mistrzostw świata, zaczynając je na boisku bardzo niedobrze, bo wbrew tytułowi swojego drukowanmego dzieła, który brzmi, zwłaszcza teraz po przegranym spotkaniu z Koreą, wręcz megalomańsko, bo "Engel - futbol na tak".
To prawda, że Władysław Jerzy Engel wygrał eliminacje do obecnych finałów mistrzostw świata, co nie udało się żadnemu z jego poprzedników od 1986 roku, kiedy ostatnią bramkę dla Polski strzelił w mundialu Włodzimierz Smolarek. Dokonanie spore, ale raczej nie epokowe, bo przecież z kolei - jak mawia obecny premier - prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, lecz jak kończy. Tymczasem okazuje się, że łatwiej było ograć takich "potentatów" jak Norwegowie, Walijczycy, Ukraińcy czy Białorusini, niż skoczyć wyżej do piłki niż, owszem, uprzejmi, ale poza boiskiem, przecież - bez obrazy - jeno kurduplowaci Koreńczycy.
II. Starzy górale nie pamiętają większego zadęcia przed jakąkolwiek wyprawą po złote sportowe runo od tego, jakie zafundowano właśnie kadrze Engela na te mistrzostwa. Zadęcia, w którym przodowali zwłaszcza dziennikarze, niestety, wszelakich odmian medialnych. Dziennikarzy w uwielbieniu dla najlepszych polskich lewoskrzydłowych, stoperów czy rozgrywających leżących przed nimi plackiem i z nabożeństwem spijających słowny miód ściekający z warg sepleniących kadrowiczów, nagrywających i spisujących te prawdy objawione - niczym narodowi wieszczowie - ku pokrzepieniu serc ludu pracującego miast i wsi, spragnionego triumfów nad nacjami obcymi.
Tak mocno i namiętnie wmawiano kopaczom Engela rolę dziejową, że ci mocno uwierzyli w swoje posłannictwo, a unosząc głowy wysoko przed dojściem na szczyty, domagać się poczęli przywilejów należnych ich zdobywcom. Przywilejów, z których zwolnienie od podatku z ogromnej premii za przyszłe mistrzostwo świata było tylko kaszką z mlekiem.
- Jesteśmy jak klocki lego. Jeden idealnie pasuje do drugiego, wspaniale go uzupełnia, a razem tworzymy piękną całość - ogłosił Władysław Jerzy Engel po wylądowaniu prezydenckiego samolotu z jego drużyną na gościnnej ziemi koreańskiej.
- My się nikogo nie boimy, niech inni nas się boją - dodawali raz po raz liczni w naszej kadrze rezerwowi z klubów całej Europy.
III. A kiedy doszło do pierwszego meczu z Koreą właśnie, okazało się, że polskie klocki lego rozsypały się na czynniki pierwsze, a nasza całość ani przez moment nie była piękna. Co zaszkodziło naszym wspaniałym w pokazaniu futbolowej maestrii? Teraz nie brakuje głosów, że byliby oni bardziej bojowi, jeszcze lepiej umotywowani, gdyby przed meczem na stadionie w Pusan zaśpiewał im tenorem "Orły do boju" pan Torzewski. Pani Edyta Górniak bowiem zamiast żwawego Mazurka Dąbrowskiego koloraturowo zanuciła usypiającą kolędę, po której nasi gracze poruszali się po murawie dostojnie i odświętnie.
Przed naszymi jeszcze dwa mecze. Będzie ich więcej, jeśli rodzina Jerzego Engela zacznie grać książkowy futbol na tak. Inaczej przyjdzie nam ją powitać już w połowie czerwca na warszawskim lotnisku Okęcie. Wysiadających z samolotu. Prezydenckiego?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska