Jeszcze nie dawno wydawało się, że nadszedł kres państw narodowych i takich wspólnot, konfliktów etnicznych, a triumf globalizacji i multikulturalizmu jest nieunikniony. Wystarczyło zaledwie kilka lat, a rzeczywistość skorygowała tę tezę bardzo brutalnie. Dziś już nawet najbardziej zagorzali fani „postępu”, przynajmniej w swych politycznych deklaracjach, nie są już tak pewni jego dobrodziejstw. Podobnie zresztą jak w przypadku wirusa, który zamknął w domach pół świata, a teraz choć podobnie aktywny, stał się tematem tabu.
Możemy więc wyobrażać sobie, że w niedzielę przy urnach będziemy decydować czy Polska będzie dalej polska, czy też rozmyje się w nieokreśloną masę? Czy będzie nowoczesna na modłę francuską lub szwedzką, a może koreańską, singapurską lub japońską? Czy będziemy iść z nurtem (już chyba nie głównym) walki o klimat i planetę czy też iść pod jego prąd? Czy będzie podmiotem polityki unijnej czy też świecić będziemy światłem odbitym z Berlina czy Brukseli? Jakkolwiek mocno byśmy we własną moc sprawczą wierzyli i nawet jeśli w jakimś stopniu jest to prawdą, to musimy mieć świadomość, że wiele dzieje się bez naszego wpływu - wystarczy jeden konflikt niedaleko naszej granicy, wirus w Azji, wzrosty na giełdach surowców lub inne podobne zdarzenie.
I nie chodzi tu bynajmniej o jakąś marksistowską nieuchronność dziejową, lecz twardy realizm polityczny podpowiadający, że od zawsze ośrodki decyzyjne były tam gdzie faktyczna siła i to niekoniecznie militarna. Czy kiedykolwiek stać nas będzie na taką sprawczość i wynikającą z niej rolę? Bardzo możliwe że nie, ale na pewno warto w tym kierunku iść choćby po to by w bliższej lub dalszej przyszłości winić wreszcie siebie, a nie innych.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?