Idźmy zniszczyć Kartaginę

Mirosław Olszewski

Posłów nie powinno być więcej niż 20, zaś warunkiem ubiegania się o to miano byłoby wyższe wykształcenie kandydata. Bo choć w naszej kulturze mocno zakorzeniony jest mit, że zawsze najbardziej skomplikowane sprawy królestwa rozwiązywał wiejski przygłup i to koniecznie jeszcze ubogi, w realnym życiu nie ma tak dobrze. Przygłup może co najwyżej zniszczyć kilka rzeczy: smoka, domek Baby-Jagi itd., ale nie zaprojektuje autostrady, nie napisze projektu ustawy. Przygłupa, nawet gdyby miał niebieskie oczy i słowiańską blond czuprynkę, nie zatrudniłby w swoim warzywniaku za pomocnika żaden startujący w branży sprzedawca warzyw, czemuż więc mielibyśmy się godzić na powierzanie przygłupowi roli prawodawcy w kraju?
Poseł musiałby mieć wyższe wykształcenie także po to, byśmy mieli jakąś przynajmniej gwarancję, że gość rozumie, co się do niego mówi i czego od niego oczekuje. Dalej: poseł powinien być także finansowo niezależny. Mówiąc wprost: gołodupiec do gmachu Sejmu mógłby trafić co najwyżej z wycieczką. Ławy poselskie powinny być dla niego marzeniem urwanego łba.

Poseł powinien swoje poglądy zostawiać razem z płaszczem w sejmowej szatni. A przynajmniej próbować. Są bowiem posłowie czymś w rodzaju tępego narzędzia, podobnego do śrubokręta, który kupujemy w sklepie nie po to, by chodzić z nim do łóżka, by zadawać mu egzystencjalne pytania, lecz po to, by wykonywał za nas konkretne czynności - niszczył prawa hamujące sprawne budowanie dróg i autostrad, utylizował te, które przeszkadzają przedsiębiorczości, topił w wiadrze te, które odnoszą się do jakiejkolwiek sfery życia poza czysto materialną.
Kandydat na posła powinien także wykazać się ukończeniem kursu, co zaświadczy, że przez dwa pierwsze lata kadencji nie będzie się na koszt podatnika uczył technik tworzenia prawa. Kursy te powinien sfinansować oczywiście z własnej kieszeni.
Budżet dwudziestoosobowego Sejmu powinien pozostać jednak na takim poziomie, na jakim jest dzisiaj. Dwudziestka posłów musiałaby bowiem dysponować pieniędzmi niezbędnymi do wynajmowania grup eksperckich, których zadaniem byłoby tworzenie koniecznych praw. Chodziłoby o to, by nie powtarzały się sytuacje jak z ustawą lustracyjną, którą wydał na świat Sejm ostatniej kadencji, a która była żenującym bublem, partactwem, wręcz szyderstwem obrażającym elementarną logikę i poczucie przyzwoitości. Idąc na skróty: zootechnik niech się zajmuje inseminacją, a nie tworzeniem podstaw ustrojowych państwa. Powierzylibyście Państwo naprawę kranu w waszym domu stolarzowi?
Oczywiście człowiek, na którym ciąży prawomocny wyrok sądu, nie miałby prawa nawet zbliżyć się do płotu otaczającego parlament. Tu duża kropka, bo czyż trzeba precyzować, że tak jak przestępcę niechętnie widziałoby się w roli zięcia, tak nie powinno mu się powierzać pieczy nad dobrem wspólnym?

I wreszcie partie: największy przekręt III RP, przy którym bledną najbardziej szemrane prywatyzacje. Uznane za niezbędne elementy demokracji, dlatego finansowane z budżetu, szybko wyrodziły się w kółka lokalnych gawędziarzy, służące jedynie swym biurom politycznym za pretekst do dojenia publicznych pieniędzy. Dowód? Każdy "spadochroniarz" mianowany przez centralę na szczyt którejkolwiek z regionalnych list wyborczych świadczy o tym, że całe te partie potrzebne są centralom do rozklejania plakatów i siedzenia cicho. Chyba wystarczy.
Więc tę Kartaginę trzeba zniszczyć. Dlatego idźmy do urn.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska