Ingeborga Odelga: Całe moje życie biegnie w cieniu prószkowskiego zamku

fot. Mariusz Jarzombek
Ingeborga Odelga
Ingeborga Odelga fot. Mariusz Jarzombek
Rozmowa z Ingeborgą Odelgą, poetką, laureatką prószkowskiego Leopolda.

Sylwetka

Sylwetka

Ingeborga Odelga, 84-letnia prószkowianka, jest poetką, miłośniczką i popularyzatorką twórczości Josepha von Eichendorffa. Za działalność kulturalną została uhonorowana statuetką Leopolda

- Kiedy odbierała pani statuetkę Leopolda, powiedziała pani, że będzie ona stała obok tomików wierszy Eichendorffa.
- Panowie żyli w innych czasach - dzięki temu mogą się bliżej poznać.

- Leopoldowi zawdzięcza pani nie tylko rozgłos, ale i widok z rodzinnego domu. Pani balkon wychodzi na zamkowy ogród.
- Całe moje życie biegnie w cieniu zamku. Leopold, ostatni z Prószkowskich, zginął bezpotomnie w pojedynku, ale dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. Po jego śmierci zamek przechodził w różne ręce - najpierw miał go ród Dietrichstein, potem odkupił go król Prus Fryderyk II Hohenzollern. To on sprowadził tu mojego przodka, jako tresera psów.

- Była pani jedynaczką, czyli wypieszczonym rodzynkiem...
- O, dzieciństwa nie miałam łatwego. Moja mama zmarła, kiedy miałam osiem lat, niedługo potem ojciec musiał uciekać z Prószkowa przed Hitlerem. Wychowywałam się u ciotek.

- Dlaczego ojciec musiał uciekać?
- W 1936 roku napisał list do Hitlera, w którym go ośmieszył. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Uciekł do Austrii tylko dzięki temu, że kolega z gminy go ostrzegł. Przyjechał do mnie tylko raz - potem spotkaliśmy się w czasie wojny.
- Pani też trafiła do Niemiec...
- W 1941 roku pojechałam za ojcem do Berlina, tam poszłam do szkoły pielęgniarskiej. Przed końcem wojny uciekłam stamtąd do ciotki w Saksonii, bo tata napisał mi, że Niemcy tę wojnę przegrają, a ja muszę przeżyć. Do Prószkowa wróciłam w czerwcu 1945 roku.

- Do rodzinnego domu?
- Na miejscu byli już nowi mieszkańcy. Myśmy przez pierwszy rok mieszkali z tyłu w szopie - Niemcy nie mogli mieć pokoju z oknami na ulicę. Po roku postawiłam się i wróciliśmy do domu. Bez żadnych konsekwencji.

- Umiała pani mówić po polsku?
- Oczywiście że nie. Znałam trochę śląski, ale tylko pojedyncze słowa. Języka uczyłam się bardzo długo - głównie od ludzi starszych, którzy mówili gwarą. W 1950 roku poszłam na kurs dla pielęgniarek. Wykłady notowałam tak, jak słyszałam - nocami przepisywałam wszystko na czysto.

- Dlaczego wróciła pani do Prószkowa?
- Bo tu się urodziłam, tu jest moje miejsce. Zresztą w Niemczech po wojnie takich jak my nie chcieli. Kiedy w latach 90. byłam na Zachodzie, oferowano mi wspaniałe warunki. Znowu wróciłam. Gdybym tego nie zrobiła, nie miałabym ani Eichendorffa, ani Leopolda.

- Skąd wziął się u pani ten Eichendorff?
- W szkole podstawowej uczyliśmy się jego wierszy i piosenek. Spodobał mi się wtedy. Wróciłam do niego po kilkudziesięciu latach.
- Zadecydował o tym przypadek.
- W 1993 roku słuchałam audycji "Nasz Heimat", gdzie czytana była powieść. Kiedy redaktor Rusak poprosił słuchaczy o pisanie do audycji, wzięłam pod pachę kupiony właśnie tomik z wierszami Eichendorffa i przyniosłam do studia. On mnie nawet nie wysłuchał, tylko powiedział, że za chwilę nagrywamy. Pomyślałam, że taka okazja nie zdarzy mi się więcej, więc wyszukałam trzy najkrótsze wiersze i przeczytałam. I tak już czytam co niedzielę od piętnastu lat.

- W ubiegłym roku była jednak przerwa...
- Przed wakacjami powiedziano mi, że rezygnują ze mnie ze względu na cięcia kosztów. Odparłam, że mogę czytać za darmo. Od tego czasu redaktor przyjeżdża do mnie do domu co miesiąc i za jednym razem nagrywamy cztery odcinki.

- Co jest w Eichendorffie takiego fascynującego?
- To był człowiek stąd, urodził się pod Raciborzem. Choć pisał po niemiecku, godoł po śląsku i był zdecydowanie największym naszym poetą. Powinien być wizytówką regionu. Polacy mają Mickiewicza, a my mamy Eichendorffa.

- W czasach komunistycznych był kojarzony z niemieckością, więc automatycznie zakazany.
- A to był klasyczny człowiek pogranicza. Dlatego powinien być drukowany po polsku i niemiecku. Wszyscy potrzebujemy wzoru, a Eichendorff właśnie nim jest - symbolem współpracy, a nie nienawiści. W Raciborzu jego pomnik stoi przy ulicy Mickiewicza. Takie łączenie to jedyne wyjście. Jeśli nie pokochamy, jak on, naszej małej ojczyzny, heimatu, nie może być mowy o wielkim świecie.

- Poeta jest pani największą miłością?
- Nie znam innego lepszego. Miałam co prawda w młodości takiego jednego, ale on nie wrócił z wojny. Eichendorff to taki mój wielki "szac" (Schatz po niemiecku to ukochany - red.).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska