Przy wigilijnym stole rokrocznie spotykamy się w kilkunastoosobowym gronie. Przygotowaniem świątecznych pyszności zajmują się dużo bardziej utalentowane ode mnie w tej kwestii mama i siostra, a na moje barki spada kupowanie prezentów.
Do biegania po sklepach się nie nadaję, bo z wiekiem nerwy coraz słabsze, a przedświąteczne kupowanie prezentów to dla mnie wyższa szkoła jazdy i obóz przetrwania w jednym. Dlatego przed Bożym Narodzeniem prezentów nie kupuję. Mniej więcej pod koniec sierpnia, po powrocie z urlopu, siadam i robię listę: od mamy, przez rodzeństwo, ich żony, mężów, dzieci, na teściowej skończywszy.
Wieczorami, gdy dzieci już śpią, klikam po stronach sklepów internetowych. Wybrzydzam, poluję na promocje, targuję się. Mniej więcej pod koniec października prezenty mam z głowy.
Możecie się ze mnie śmiać, ale szczerze Wam ten sposób polecam. Dzięki temu ominą Was „atrakcyjne promocje”, na jakie trafiła nasza Czytelniczka, szokujące ścieżki zdrowia (fizycznego i psychicznego) w galeriach handlowych napakowanych po brzegi galopującym tłumem oraz kupowane na ostatnią chwilę przypadkowe prezenty typu ósma para skarpet dla szwagra. I można po prostu czekać na święta.
Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?