Jak pan Adam z Nysy walczy o gaz

fot. Klaudia Bochenek
Adam Maciejowski: - To nie gra o jakąś pietruszkę, tylko ciężkie miliardy do podziału.
Adam Maciejowski: - To nie gra o jakąś pietruszkę, tylko ciężkie miliardy do podziału. fot. Klaudia Bochenek
Po blisko dwóch latach włóczenia się po sądach i prokuraturach można powiedzieć, że Adam Maciejowski, emeryt z Nysy, o gazie wie już prawie wszystko. Problem w tym, że nikt go nie chce słuchać.

Niewielkie mieszkanie nieopodal centrum Nysy. Rudy, kudłaty pers przeciąga się leniwie, z kuchni dobiega szum gotującej się na gazie wody. Maciejowski zdaje się jednak nie dostrzegać niczego wokół, skoro gadamy o gazie...

- Właśnie próbowałem do Biura Bezpieczeństwa Narodowego się dodzwonić, ale mają zajęte. Spróbujemy później - mówi niewzruszonym tonem, zupełnie jakby nie o BBN, ale o informację kolejową raczej chodziło.

A do BBN dobija się, bo chciałby wiedzieć, na jakim etapie jest sprawa wykrytej przez niego afery gazowej, którą rozpętały ubiegłoroczne horrendalnie wysokie rachunki z gazowni. Do BBN posłał płytę CD z całym folderem danych, plików tekstowych, rozlicznych zdjęć, dokumentów, przedruków. W każdym razie gdyby agenci zapragnęli zająć się jednak sprawą, to Maciejowski jest gotów do współpracy. Nawet kilka miesięcy temu dał się przesłuchać, no i ciągle jest pod telefonem. Ale nikt nie dzwoni.

- To było w styczniu 2008 roku, kiedy ludzie zaczęli skarżyć się na horrendalne rachunki wystawiane przez gazownię - wspomina.

Pan Adam swojej faktury jeszcze nie dostał, ale żal mu się zrobiło zrozpaczonego społeczeństwa. Dlatego niewiele się namyślając, doniósł na Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo do Prokuratury Generalnej. Sprawa zsunęła się jednak po szczeblach i spadła na poziom Prokuratury Rejonowej w Opolu.

Niecały miesiąc później pan Adam studiował już własny osobisty rachunek. No i szlag go trafił.
- Spodziewałem się 120 złotych, a dostałem przeszło sześćset złotych - opowiada. - Napisałem więc drugi donos. Tym razem w swojej sprawie do rodzimej Prokuratury Rejonowej w Nysie.

Przegrałem bitwę, ale nie wojnę

Śledztwa toczyły się niespiesznie. A to brak namacalnych dowodów, bo przecież fałszywego gazu za rękę nikt nie złapał, a to znów był problem z biegłymi. Koniec końców nyscy prokuratorzy sprawę umorzyli. W zamian za to dostali gazowe śledztwo z Opola.

- To nie gra o pietruszkę tylko o ciężkie miliardy do podziału - irytuje się pan Adam. - Przestępcy pozostają bezkarni, a ludzie boją się włączać swoje kuchenki gazowe...

Opole wnikliwie sprawę badało, a przynajmniej starało się zrobić takie wrażenie. W trakcie śledztwa Maciejowski zażądał zmiany biegłego i ciągle zasypywał śledczych kolejnymi dokumentami. Postępowanie dwukrotnie umorzono, ale Maciejowski nie dał za wygraną i odwołał się do sądu. Ten nakazał podjąć śledztwo ponownie. Zarówno w przypadku postępowania w Nysie, jak i w Opolu.
- Ostatecznie i to nie pomogło, bo z braku dowodów w końcu sprawa się rypła. Już całkowicie i nieodwołalnie - ubolewa pan Adam. - W Nysie przegrałem bitwę, ale nie wojnę!

Bo decydująca bitwa odbędzie się w Strasburgu. Pan Adam opisał całą gazową aferę, nie zostawiając suchej nitki na polskim wymiarze sprawiedliwości, ustawach i pomniejszych przepisach, na mocy których nie sposób kontrolować poczynań monopolisty.

- Wszyscy producenci podlegają niezależnym ocenom z urzędu kontroli. Tymczasem Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo nadzorowane jest przez Urząd Regulacji Energetyki, czyli jedno i to samo ciało. Ot, monopolista tak sobie ustawił przepisy prawa, że jakość dostarczanego gazu sam kontroluje - tłumaczy Maciejowski. - To woła o pomstę do nieba!

Jakby tego było mało, Maciejowski podejrzewa, że wzrost śmiertelnych zatruć gazem i zaczadzeń może być powiązany z jego złą jakością. - Nadmiar azotu powoduje, że gasną płomyki. No i ludzie nie czują, że gaz się ulatnia - tłumaczy.

To wszystko właśnie nysanin opisał, udokumentował i wysłał do BBN. Teraz czeka na sygnał:
- Mają wszystko jak na dłoni. Łącznie z analizami, opiniami fachowców, którzy pracowali przy budowie niejednego gazociągu - w Polsce, Kuwejcie. I wiedzą, w jaki sposób można z gazem namieszać - opowiada. - No i wsparłem się jeszcze autorytetem naukowym i wynikami badań, które potwierdzają moją teorię dotyczącą fałszowania gazu!

Prezydent nie zareagował

Może nie od razu fałszowania, ale prawdą jest, że profesor Aleksander Andrzej Stachel, kierownik Zakładu Termodynamiki Katedry Techniki Cieplnej Politechniki Szczecińskiej, wraz z grupą studentów wykrył w styczniu ubiegłego roku pewne nieprawidłowości. Dowiódł iż dystrybuowany na terenie Szczecina gaz miał o 28 procent mniejszą wartość opałową. Ale po kilku miesiącach prof. Stachel ze wszystkiego się wycofał.

- Zastraszyli go pewnie! - denerwuje się pan Adam.

A tych, na których się wścieka, zliczyć nie sposób. Wśród osób tudzież instytucji, które podpadły panu Adamowi poza sądami, prokuraturą oraz kilkoma posterunkowymi, jest również Najwyższa Izba Kontroli. Ta popadła w niełaskę, kiedy odmówiła przeprowadzenia kolejnej kontroli w PGNiG, gdyż dopiero co zakończyła jedną i wszystko wyszło po bożemu.

Prezydent Lech Kaczyński, któremu Maciejowski z nadzieją wręczył całą teczkę materiałów śledczych, również nie zareagował, sprawa umarła śmiercią naturalną również w ABW i CBŚ, a Urząd Ochrony Konsumentów w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób także starał się umyć ręce. W Ministerstwie Gospodarki natomiast pan Adam dowiedział się, że zmian legislacyjnych w sferze kontroli koncernów gazowych na razie się nie przewiduje.

Monopolista jest nietykalny

W kuchni Maciejowskiego woda na kawę już się gotuje. On też. Skąd zwykły facet ma w sobie tyle siły i samozaparcia, żeby przez dwa lata walczyć z wiatrakami? Twierdzi, że moc daje mu przeświadczenie o słuszności sprawy. Oraz nadzieja, że w końcu dowiedzie swego.

- Jesteśmy ofiarami zbiorowego przestępstwa! Jeśli mnie wykiwano na kilkaset złotych, to tysiące odbiorców gazu potraktowanych podobnie daje już grube miliardy złotych - piekli się pan Adam. - Ale jak widać, to temat tabu. Monopolista jest nietykalny...

Odsądzony wielokrotnie od czci i wiary monopolista badany był przez Urząd Regulacji Energetyki, ale ten niczego nieprawidłowego się nie doszukał. Nikt nie dowiódł, że w pewnych okresach gaz mógł być mniej kaloryczny, przez co Polacy spalili go więcej. Wręcz przeciwnie, wyszło, że nawet był lepszy, niż pozwala norma.

- Podpierają się tym, że zakłady takie jak Kędzierzyn czy Police, czyli potężni odbiorcy gazu, nie skarżą się na jego jakość. Tylko zwykłym Kowalskim ciągle coś nie pasuje - ironizuje pan Adam, przerzucając setny już dokument w segregatorze. - To jakaś bzdura, przecież takie przedsiębiorstwa potrzebują gazu o większej zawartości azotu, bo wykorzystują go do syntezy chemicznej, a nie do grzania zupy ogórkowej...

Z jednej strony pozytywne wyniki wszelkich kontroli, protokoły, wyciągi i dokumenty koncernu gazowego niby są. Z drugiej jest też - czarno na białym - ubiegłoroczna faktura Maciejowskiego, przez którą o mało nie dostał palpitacji serca.

- Przeszło sześćset złotych za dwa miesiące! - wspomina. - Toż przecież ja bym musiał na tym gazie dla całej armii wojska gotować albo wdychać go dniami i nocami...

- Ileż to ja już się nasłuchałem bajek o tym, że zima sroga była, że ludzie okna mają nieszczelne i ciepło im ucieka, bo wiatry, bo czapy śnieżnej nie było. Albo że piec źle zainstalowany - irytuje się.

Tymczasem teoria Maciejowskiego oraz setek, a nawet tysięcy innych, którzy dostali zawyżone rachunki, jest prosta. Ktoś miesza przy rozsyłce gazu, dodaje doń azot. Za mało jest gazu w gazie.

- Bo niby czemu zużyłem go więcej, skoro gotowałem tyle co zwykle? Dlatego, że wiatr mocniej wiał na dworze? To jakaś wierutna bzdura - twierdzi pan Adam. - Zresztą liczba skarg i reklamacji mówi sama za siebie. Kilka tysięcy ludzi z całej Polski - tych tylko, którzy się odważyli głośno zaprotestować. A gdzie cała reszta, która pokornie bez dyskusji zapłaciła swoje faktury...?
Maciejowski też zapłacił, ale tylko dlatego, że - jak mówi - szantażowano go. Znaczy grożono całkowitym odłączeniem od sieci.

Wówczas właśnie z wojowaniem przerzucił się na wymiar sprawiedliwości.

To wszystko z jednej emerytury

Dzisiaj Maciejowski tonie w dokumentach. Zliczyć nie potrafi, ile pieniędzy wydał na ksero, rozmowy telefoniczne, płyty CD i znaczki pocztowe. Nie wspominając o dwóch wycieczkach do Opola i Warszawy, w tym na przesłuchanie do BBN. I to wszystko z jednej emerytury.

Pana Adama olśniło - przecież miał drążyć w BBN! Ustawia telefon na głośno mówiący:
- Czekaj pani, może zgłosi się dyrektor Bełza. On popołudniami lubi pracować...

- Witam, tu Maciejowski...
- A dzień dobry, w czym mogę pomóc?
- Dostaliście ode mnie czarny raport…?
- Oczywiście. Planujemy w grudniu się tym zająć.
- Apeluję o realne tempo…
- Ale nasze kompetencje… Gdybyśmy mieli, to może już dziś… akt oskarżenia (…)
- Oby Strasburg nie był od was szybszy!

Maciejowski uśmiecha się, ale jakoś tak nieśmiało. I póki co w swoim gazowym dzienniku zapisuje kolejne pozycje:
485 - telefon do BBN.
486 - rozmowa z dziennikarką nto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska