Jak ZUS zrobił terrorystę z pana Janka z Kędzierzyna-Koźla

fot. Daniel Polak
Jan Zimowski na tle budynku ZUS, który miał się rozpaść pod wpływem słów emeryta z Kędzierzyna-Koźla.
Jan Zimowski na tle budynku ZUS, który miał się rozpaść pod wpływem słów emeryta z Kędzierzyna-Koźla. fot. Daniel Polak
Każdy się może poczuć w jego skórze: Jesteś szanowanym obywatelem, mandatu w życiu nie zapłaciłeś, bandziorów to znasz z filmu. I nagle robią z ciebie przestępcę, pijaka, zamachowca. Przyjemnie?

Dziewiąty kwietnia, jedenasty maja, siedemnasty czerwca - Jan Zimowski z Kędzierzyna-Koźla musi dokładnie zapamiętać te daty. Gdyby którąś przeoczył, mogliby przyjść po niego policjanci, wyciągnąć z domu jak zbira, zakuć w kajdany i doprowadzić siłą przed oblicze wysokiego sądu.

Sąd już zapowiedział, że kolejnych wezwań wysyłał nie będzie, więc pan Jan dokładnie notuje terminy rozpraw w kalendarzu. I łapie się za głowę. Bo nigdy nie przypuszczał, że na starość coś takiego go spotka.

"Groził wysadzeniem budynku Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w celu wywarcia wpływu na czynności urzędowe w postaci wypłacenia świadczenia przedemerytalnego" - napisano w akcie oskarżenia.

Oznacza to, że pan Jan jest terrorystą, podpada pod artykuł 224 paragraf 1 i może trafić za kraty na trzy lata. 23 lutego (pierwsza data w kalendarzu) ruszył jego proces.

- Dokładnie taki sam, jak w powieści Franza Kafki - przyznał po wyjściu z pierwszej rozprawy Stanisław Jemioła, społecznik z Kędzierzyna-Koźla, znajomy Jana Zimowskiego, który zaangażował się w obronę kolegi.

A prawdziwi przestępcy chodzą po ulicach

W surrealistycznym "Procesie" Kafki bohatera oskarżają urzędnicy. Zimowskiego też. Konkretnie pracownice Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, instytucji, której pan Jan przez kilkadziesiąt lat swojego uczciwego życia miesiąc w miesiąc oddawał ciężko zarobione pieniądze.

I która - tak przynajmniej myślał Zimowski- miała mu zapewnić dostatnie życie na starość. Fakt, że z tym ostatnim ZUS tak w ogóle niespecjalnie sobie radzi. Dużo lepiej poszło mu w gnębieniu Zimowskiego.

- Czuję się zaszczuty. Pracowałem ciężko, a teraz robi się ze mnie bandytę. Po ulicach chodzi mnóstwo przestępców, z którymi państwo nie może sobie dać rady. A do sądu wlecze się niewinnych i bezbronnych ludzi - Zimowskiemu skacze ciśnienie, gdy pomyśli o tym, jak go potraktowano.

Zresztą nerwowy chodzi już od ponad roku, bo wtedy rozpoczął się jego koszmar. 29 października 2007 poszedł do kędzierzyńskiego inspektoratu ZUS. Miał dostać pieniądze, ale nie dostał, poszedł się dowiedzieć, dlaczego. Zazwyczaj renta leżała na koncie przed pierwszym, tym razem było inaczej. Nikt nie potrafił mu wytłumaczyć, dlaczego.

Nie ukrywa, zdenerwował się, przyszedł grzecznie zapytać o swoje, a zamiast przeprosin za wyjaśnienie miało mu starczyć wzruszenie ramion urzędniczek.

- Powiedział, że jak nie dostanie pieniędzy ze świadczenia przedemerytalnego, to nas wszystkich wysadzi. Dodał, że ma piwnicę pełną materiałów wybuchowych - tak na pierwszej rozprawie zeznawała przed sądem Ewa Garus, zastępca kierownika inspektoratu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Kędzierzynie-Koźlu.

- Powiedziałem, że trzeba ich rozsadzić i przewietrzyć, ale nie groziłem żadnym wysadzaniem budynku - zarzeka się 67-letni dziś emeryt.

Mówiąc "rozsadzić", miał na myśli odseparować, bo panie urzędniczki mówiły to samo, ale bynajmniej nie były to odpowiedzi na jego pytania. A przewietrzyć też by ten ZUS chciał. Tylko że systemowo, a nie wybuchowo.

Za spokojny byłem

Pan Jan myśli teraz tak: kiedy jesteś w ZUS-ie i chcesz coś załatwić, to lepiej rzucaj kur... na prawo i lewo. Bo jak będziesz zbyt spokojny, to urzędnikom wyda się to podejrzane.

- Zdarza się, że nasi klienci są niezadowoleni, wykrzykują wulgaryzmy pod naszym adresem. Ale oskarżony powiedział swoją groźbę spokojnym tonem, dlatego wydała się jeszcze bardziej realna - zeznawała Ewa Garus.

Czyli gdyby wrzasnął, pewnie sprawy by nie było…
Pan Jan szczególnie denerwuje się, kiedy robi się z niego pijaka.

- Poczułam od niego woń alkoholu, kiedy rozmawialiśmy na korytarzu - mówiła przed sądem Urszula Szeja, pracownica ZUS-u. Potwierdza to Ewa Garus, która procenty wyczuła, gdy oskarżony siedział obok niej w gabinecie.

- Jakie procenty? Ja nie piję. Nigdy! - zarzeka się emeryt.
- Janek nawet na oficjalnych imprezach nie bierze szampana do ust - przyznają jego znajomi. - A co dopiero awanturować się po pijaku. To niemożliwe! I to ich do końca przekonało do wersji Zimowskiego. Bo jak można zrobić pijaka z kogoś, kto nie bierze alkoholu do ust. Każdy, kto go zna, może poświadczyć.

Prokurator umywa ręce

Możliwe czy niemożliwe? Awanturował się czy nie? Groził wysadzeniem czy nie groził? Pije czy nie pije? - takie rzeczy, jeszcze zanim sprawa trafi do sądu, powinna zweryfikować prokuratura. Nie zrobiła tego.

- Nie. Nie mam kaca moralnego - przyznaje Eugeniusz Węgrzyk, zastępca prokuratora rejonowego w Kędzierzynie-Koźlu.

No, ale przecież mógł nie kierować sprawy do sądu, tylko ją umorzyć. I dziś nie byłoby tego całego cyrku.

- Organy ścigania są od tego, żeby ustalić stan faktyczny wydarzeń. W toku postępowania oskarżony nie podjął możliwości składania wyjaśnień i nie ustosunkował się do zarzutów. Dlatego nie mieliśmy wyjścia i skierowaliśmy sprawę do sądu. Niech on ustali, co się tam działo, skoro oskarżony nie chciał nam o tym opowiadać - dodaje prokurator Węgrzyk.

- A co będę sto razy to samo opowiadał? - mówi Zimowiski. - Wszystko, co miałem do powiedzenia, powiedziałem wcześniej, na policji. Nie zdawałem sobie sprawy, że powinienem za każdym ra-zem to samo opowiadać. Nigdy nie miałem konfliktu z prawem. Nie rozumiem, dlaczego wciąż pytali mnie o to samo, a zamiast pytań zmieniały się jedynie pokoje przesłuchań.

- Więc jak raz wyjaśniłem, jak było, to po co mam powtarzać? - pyta Zimowski.
- Chyba wyraziłem się jasno.

Dla Zbigniewa Hołdy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka jest oczywiste, że w takich przypadkach prokurator powinien nałożyć swoisty filtr na badaną sprawę.

- W tej sytuacji najwidoczniej tego zabrakło - stwierdza Zbigniew Hołda.
- Przecież bardzo łatwo było to sprawdzić, że Janek niczego nie chciał i nie mógł wysadzić. Czy śledztwo nie jest od tego, by uprawdopodobnić chęć popełnienia przestępstwa? - podkreślają jego znajomi. Przyjaciele latem 2008 roku zorganizowali akcję zbierania podpisów pod petycją w sprawie jego uniewinnienia. Zaczęła Zofia Wolosek, koleżanka z klasy Jana Zimowskiego.

- Chodziliśmy z Jankiem do "jedynki" w Śródmieściu. Był niesamowicie spokojnym człowiekiem. Pamiętam, że nauczyciele stawiali go za wzór - mówi pani Zofia.
- Groźby pod adresem urzędników? Nigdy bym w to nie uwierzyła.

Bo Janek nigdy nie był wybuchowy. Potwierdza to też Waldemar Jarosz, kolega ze szkolnej ławki.

- To jeden z najbardziej uczciwych ludzi w Kędzierzynie-Koźlu - powtarza Waldemar Jarosz. - Czy opinia zwykłych ludzi o innych już się w ogóle nie liczy? - pyta pan Waldemar.

Petycja nie pomogła. Mecenas Maciej Jamny, obrońca emeryta, przekonywał, że zarzuty formułowane przez prokuraturę nie mają żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Sędzia Wojciech Zięba nie zgodził się jednak na uniewinnienie Jana Zimowskiego bez procesu.

Emerytom puszczają nerwy

Rozprawie przyglądało się kilkunastu przyjaciół Zimowskiego, w większości emerytów. W ciasnej sali sądu na Starym Mieście w Koźlu wrzało. Sędzia kilka razy musiał upominać sześćdziesięciolatków, tak jak upomina się rozbrykaną młodzież w szkole.

- Bo nerwy nie wytrzymują, jak się słyszy takie bzdury, za które Janka po sądach ciągają - przyznają widzowie.

- Człowiek przez całe życie stara się być uczciwy, by potem przez jakieś oszczerstwa trafić do sądu - mówi Elżbieta Nowak, kolejna z osób, które bronią emeryta. Bronią, bo dziś to jest Zimowski, a jutro to równie dobrze może być pani Elżbieta.

W opolskim oddziale Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, pod który podlega kędzierzyński inspektorat, o sprawie rozmawiać nie chcą.

- Komentować będziemy, jak poznamy wyrok sądu - ucina Agnieszka Granatowska, rzecznik prasowy opolskiego ZUS.

Przemysław Przybylski, rzecznik centrali w Warszawie, przyznał kilka dni temu, że gdyby to od niego zależało, to sprawy by w ogóle nie było.

Na pierwszej rozprawie przesłuchano pracownice ZUS i oskarżonego. Słowo przeciwko słowu. Na kolejnej przed sądem stanie ówczesny szef kędzierzyńskiego inspektoratu ZUS. Mecenas Jamny ma do niego kilka pytań. Na przykład dlaczego, skoro pracownice ZUS tak bardzo się przestraszyły słów Zimowskiego, policję powiadomiły dopiero po dwóch dniach.

- Skoro według nich było zagrożenie, to powinny działać od razu - argumentował w sądzie adwokat.

Bo z akt sprawy wynika jasno, że pan Jan w inspektoracie zjawił się 29 października, a policja została powiadomiona o tym fakcie dwa dni później. Na pierwszej rozprawie wiceszefowa kędzierzyńskiego oddziału nie potrafiła na to pytanie odpowiedzieć.

Prokurator żąda dla Zimowskiego kary 8 miesięcy ograniczenia wolności i prac społecznych.

U Kafki proces kończy się tym, że urzędnicy zabijają oskarżonego. W Zimowskim też zabili - wiarę w to, że państwo stoi po stronie zwykłego obywatela. z

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska