Katarzyna Wenerska: Piszemy nową historię polskiej siatkówki. A ja osobiście - mam patent na Niemki!

Adam Godlewski
Adam Godlewski
Jeszcze w marcu 2021 roku, Katarzyna Wenerska broniła barw Jokera Świecie. Z czasem przeniosła się do Rzeszowa i otrzymała pierwsze powołanie do reprezentacji prowadzonej jeszcze przez Jacka Nawrockiego
Jeszcze w marcu 2021 roku, Katarzyna Wenerska broniła barw Jokera Świecie. Z czasem przeniosła się do Rzeszowa i otrzymała pierwsze powołanie do reprezentacji prowadzonej jeszcze przez Jacka Nawrockiego PAP/Grzegorz Michałowski
Z Katarzyną Wenerską, rozgrywającą reprezentacji Polski w siatkówce, rozmawialiśmy nie tylko o bardzo udanym dla kadry sezonie. Również o początkach, popularności, a nawet... sprzątaniu i gotowaniu, bo - jak się okazało - są to czynności, do których nasze zawodniczki potrafią... zatęsknić między Ligą Narodów a mistrzostwami Europy.

W jakim samopoczuciu zastałem cię po sezonie, w którym reprezentacja Polski zdobyła medal na w Lidze Narodów i wywalczyła awans na igrzyska olimpijskie?
Jeszcze chyba nie do końca doszły do mnie wspomniane sukcesy - wszystko działo się naprawdę szybko. Zwłaszcza rozegrany ostatnio turniej kwalifikacyjny do igrzysk jeszcze muszę przetrawić, ale - to na pewno wspaniałe uczucie, bo piszemy nową historię naszej siatkówki! Jest nie tylko wielka radość, szczęście, ale i duma, że mogłam w tym uczestniczyć i mieć udział we wspomnianych osiągnięciach; raz oczywiście większy, raz mniejszy.

Co zmieniło się w drużynie po przyjściu Stefano Lavariniego? Na parkiecie jesteście zupełnie inne, ale spodziewam się, że w szatni też jest inaczej.
Trener przede wszystkim dał nam uwierzyć w to, że potrafimy grać. We wcześniejszych latach zawsze brakowało tej pewności, która nas zbudowała. A w szatni mamy fajną ekipę, naprawdę się dogadujemy. Tak naprawdę nie ma żadnych większych zawirowań, bo wiadomo, że jakieś mniejsze konflikty wszędzie są; na pewno jednak nie ma takich burz, które działałyby negatywnie na atmosferę. Myślę również, że fakt, iż nasz szkoleniowiec jest Włochem, z innym podejściem i warsztatem od poprzedniego selekcjonera, podziałał na zespół inspirująco. Widać było, że wszystkim dziewczynom znów chciało się… chcieć.

Która z was wciela się zatem w rolę „Atmosferovicia”?
Każda zawodniczka coś wnosi, mamy w kadrze wesołe dziewczyny. Jest oczywiście kilka spokojniejszych, ale w moim odczuciu większość mogłaby nosić ksywę „Atmosferović”. Naprawdę!

No proszę, a sądziłem, że Magda Stysiak jest poza konkurencją!
Madzia jest zawsze gdzieś z przodu, jeśli chodzi o budowanie klimatu w szatni, ale dołączyłabym do niej Kamę Witkowską, która też wprowadza bardzo fajną atmosferę, jest Róża z dużym poczuciem humoru, Magda Jurczyk w tym roku także dała odczuć, że ma zabawny charakter. Tak w ogóle jesteśmy grupą wesołych dziewczyn! Lubimy grać ze sobą, lubimy się tak po ludzku, więc wszystkie pchamy wózek w jednym kierunku.

Trener słynnych „Złotek” Andrzej Niemczyk zachęcał swoje zawodniczki, żeby przed turniejem poszły na manicure i inne kosmetyczne zabiegi, aby wyglądały lepiej od rywalek i na tym polu także miały przewagę. Czy Lavarini również ma takie metody warsztatowe?
Teraz jest inaczej, trener nie zwraca uwagi na to, czy jesteśmy pomalowane. A kiedyś nawet powiedział, że woli, jak jesteśmy naturalne. Zatem makijaż, jeśli stosujemy, jest bardziej dla nas, abyśmy trochę lepiej się czuły.

To dopiero początek drogi naszej żeńskiej reprezentacji, czy widzicie już nad sobą sufit?
Oceniam, że kadra może się nadal rozwijać. Musimy pamiętać, że mamy kilka zawodniczek, które będą wracać po kontuzjach, i mogą stanowić wartość dodaną. Jest też kilka innych utalentowanych, dobrych dziewczyn, które pukają do kadry. Dlatego widzę dobrą przyszłość polskiej siatkówki w wydaniu kobiecym.

A kto będzie pierwszą rozgrywającą w przyszłym roku?
Trzeba by zapytać trenera, ja nie mam pojęcia, i nie podejmę się udzielenia odpowiedzi na tak postawione pytanie. Wszystko będzie zależało od koncepcji selekcjonera i formy, jaką wypracujemy. A przecież musi jeszcze dopisać zdrowie...

To jednak ty, choć jeszcze pewnie trzy lata temu nawet nie pomyślałabyś o tym, poprowadziłaś koleżanki do medalu Ligi Narodów. Pierwszego dla Biało-Czerwonych od 55 lat na imprezie o zasięgu światowym. A słyszę, że mocno stąpasz po ziemi, nie odleciałaś…
(ze śmiechem) Łatwo jednak nie było, także pod tym względem. Przed sezonem wszystko miało wyglądać inaczej, ale kontuzja Aśki Wołosz nie pozwoliła jej wziąć udziału w VNL. Dlatego ja zostałam jedynką, na jakiś czas. No i nie powiem, żeby było to proste zadanie, zwłaszcza na początku, ale z każdym kolejnym meczem Ligi Narodów coraz lepiej wchodziłam w tę rolę, i czułam, że złapałam pewność siebie. Był to jednak ogromny przeskok dla mnie, bez dwóch zdań.

Jestem nieco zaskoczony tą odpowiedzią, bo patrząc z boku wydawało się, że rola jedynki jest jakby skrojona pod ciebie.
Uważam Aśkę za jedną z najlepszych rozgrywających na świecie i nawet jeśli miała troszkę gorszy sezon, to najważniejsze, że wyszła w tym ostatnim meczu turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk - mimo całego szumu medialnego wokół niej - i z Włoszkami zagrała super spotkanie. Po prostu dała radę. Wiem, że ciężko było jej wrócić po kontuzji, ale na pewno jeszcze ostatniego słowa nie powiedziała. Oczywiście, ja także będę walczyć. I to nie tylko z nią, ale żeby w ogóle trener widział mnie w olimpijskim składzie. A czas pokaże, na co się to przełoży, jakie będą efekty moich wysiłków.

Rywalizując o jedno miejsce na parkiecie można się kumplować, czy twoja relacja z Wołosz jest raczej chłodna?
Nigdy nie odczułam, że Aśka źle do mnie podchodzi; wręcz przeciwnie - jak ja grałam, to starała się pomagać, zawsze mnie wspierała, więc uważam, że się dobrze uzupełniałyśmy. A poza boiskiem też miałyśmy normalny kontakt. To taka typowo sportowa, zdrowa rywalizacja. Bez żadnych podtekstów. Dzięki niej trener ma teraz wybór, może szukać zmiany, która odpali w trudnym momencie. Dla reprezentacji to fajna sprawa, że jest takie pole manewru.

Mistrzostwa Europy to jedyny tegoroczny turniej, po którym miałyście niedosyt.
Nie ma co ściemniać, to był taki trochę niewypał. Nie grałyśmy tam dobrze, szukałyśmy cały czas swojego stylu, ewidentnie było widać, że coś u nas nie trybi.

Z jakiego powodu? Może po prostu nie można mieć trzech szczytów formy w sezonie?
To swoją drogą, bo miniony sezon kadrowy był tak szybki i intensywny, że na regenerację praktycznie w ogóle nie było czasu. I wyszło na to, że przy takim trybie rzeczywiście nie można zagrać super w trzech turniejach. I – mówiąc w dużym cudzysłowie - wybrałyśmy, że mistrzostwa Europy sobie w tym roku darujemy…

Kasiu, a tak zupełnie poważnie – podczas zakończonego sukcesem turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk wiedziałyście, co się w ogóle dzieje w meczu z Tajlandią?
Do dziś chyba nie wiem, dlaczego nasz mechanizm tak się wówczas rozregulował. I dlaczego mecz był tak bardzo chaotyczny z naszej strony. Pierwszego seta przegrywamy, za chwilę Tajki nie wychodzą z 10 punktów. Zamiast jednak iść za ciosem, my znowu wracamy do gry z pierwszego seta i się męczymy…. Mnóstwo błędów popełniałyśmy, które nie wiem, z czego wynikały. To było jedno z najgorszych spotkań w tym roku, ale chyba dobrze… nam zrobiło! Na własną prośbę zafundowałyśmy sobie trzy koleje mecze o życie, ale wszystkie były wygrane. Koniec końców, ten bardzo zimny prysznic wyszedł nam zatem tylko na dobre. Po ostatniej piłce w spotkaniu z Tajkami nie było jednak łatwo, miałyśmy w głowach, że porażka może przekreślić nasze szanse i nie pojedziemy na igrzyska… I przez moment mental rzeczywiście nie był najlepszy, ale wzięłyśmy się szybko w garść. I później było już tylko lepiej.

Także dzięki tobie, w starciu z Niemkami pokazałaś mega jakość.
Był to bardzo stresujący mecz, ponieważ po zupełnie nieudanej dla mnie konfrontacji z Tajlandią – nie ukrywajmy, podobnie zresztą jak wcześniej z Koreą – miałam podstawy do obaw. Wyszło jednak na to, że mam patent na Niemki. W tym sezonie wszystkie mecze z nimi wygrałyśmy, więc tym bardziej mnie ucieszyło, że trener nie zawahał się wpuścić mnie na boisko, i że znowu się udało.

Na Amerykanki też – jak się wydaje - masz patent…
…ale poza jednym meczem w grupie Ligi Narodów, gdzie już też dużo nie brakowało do sukcesu! To była wielka przyjemność rozegrać takie spotkanie w turnieju kwalifikacyjnym. To zwycięstwo 3:1 z USA na długo zostanie mi w pamięci.

Od zawsze wiedziałaś, że zostaniesz siatkarką?
Od dziecka siedziałam w sporcie, tylko u mnie w Świeciu – zatem w małej miejscowości - nie było za bardzo gdzie uderzać. Od pierwszej klasy podstawówki była lekkoatletyka, głównie skok w dal i bieg na 60 m. Potem utworzono sekcję piłki ręcznej, więc przez 2 sezony grałam w szczypiorniaka. A gdy sekcja się rozpadła - jeden z trenerów założył drużynę siatkówki. Siostra tam poszła i przetarła troszkę szlak, zachęciła mnie do tego, żebym i ja spróbowała. Spodobało mi się, więc tak już zostało.

Miałaś idolki z pokolenia naszych „Złotek”?
Zawsze podobała mi się gra Magdaleny Śliwy, która też nie jest – podobnie jak ja - za wysoka. Naprawdę świetnie patrzyło się na jej styl z perspektywy takiego większego dziecka, którym wówczas byłam. Co tu zresztą kryć – wszystkie dziewczyny z tamtego reprezentacyjnego okresu robiły na mnie wrażenie, wzbudzały „achy” i „ochy”. Oglądałam ich występy z zapartym tchem, były dla mnie wielką inspiracją.

Planowałaś, że kiedyś poprowadzisz reprezentację Polski do medalu Ligi Narodów, czy osiągnięcia przerosły już twoje marzenia?
Każdy na początku sportowej przygody mówi: - Moim celem jest zagrać kiedyś w kadrze. I ja też tak miałam. Ale później, jak już zaczęło się seniorskie granie, zasiedziałam się w pierwszej lidze. Czas uciekał, więc były momenty zwątpienia, kiedy myślałam, że to mnie ominie, bo wiadomo - zawsze patrzy się na te młodsze. Ostatnie 4 lata wszystko jednak odmieniły. I to diametralnie!

A co konkretnie zmieniło się w twoim życiu po przejściu do najwyższej klasy rozgrywkowej i awansie do reprezentacji?
Mam zdecydowanie mniej czasu wolnego - to tak pół-żartem, pół-serio - ale nigdy wcześniej nie byłam tak pewna siebie, zwłaszcza jak po tym sezonie. To też jeszcze nie jest maksimum, które chciałabym osiągnąć, ale wskaźniki zdecydowanie poszły do góry w tym aspekcie. Popularność – niewielka, ale zawsze – także wzrosła; idąc ulicą, zwłaszcza w moim rodzinnym mieście, bywam rozpoznawana, ludzie zagadują i to też jest miłe. Sport na takim poziomie to dużo wyrzeczeń, oznacza przede wszystkim mniejszy kontakt z rodziną, a ja jestem bardzo rodzinnym człowiekiem. Czasu dla siebie zostaje naprawdę bardzo mało, ale ja oczywiście nie żałuję - odpocznę na starość.

Są to zatem jeszcze bardzo odległe plany. A jak istotne jest dla was to, że kadrę sponsoruje Orlen?
To daje stabilizację, dzięki wsparciu z koncernu możemy nie dostrzegać sufitu. Pieniądze dają większe możliwości na wszelkich polach, można częściej pójść na masaż i generalnie korzystać z pomocy fizjoterapeutów, z pomocy dietetyka, ewentualnie psychologa. I dzięki temu szukać rezerw. To bodziec, dzięki któremu nie stanęłyśmy w miejscu.

Chciałabyś spróbować zagranicznego chleba w siatkówce klubowej?
Z jednej strony bym chciała, bo na pewno byłoby to nowe doświadczenie, i siedzi mi to z tyłu głowy. Ale z drugiej strony nie wiem, czy to już czy to jest odpowiedni czas na podejmowanie takich wyzwań. Najbliższy sezon spędzę na pewno w Rzeszowie, a dopiero potem – zobaczymy. Na pewno jednak nie mówię: - Nie.

Mam rozumieć tę deklarację w ten sposób, że rozgrywającej z medalem olimpijskim w CV łatwiej byłoby znaleźć dobry klub w renomowanej lidze?
Jest w tym dużo racji! To ogromne, największe marzenie, zresztą nie tylko moje. Podwójne – nie tylko, żeby pojechać na igrzyska do Paryża, ale też, aby nie pojechać tam tylko na wycieczkę. Tylko wrócić z czymś konkretnym, fajnym i niezapomnianym.

A gdzie wybierasz się na wycieczkę po obecnym sezonie reprezentacyjnym?
Do… Rzeszowa. Nie było czasu, żeby gdziekolwiek wyjechać na wakacje. Za chwilę zaczynamy ligę, a mamy nowy zespół, więc trzeba się zgrać. Wygospodarowałam dzień na spędzenie z rodzinką, i drugi na powrót do… normalności. Na zgrupowaniach ktoś przygotowuje nam posiłki, i w ogóle człowiek odzwyczaja się od domowych obowiązków, więc po powrocie z reprezentacji następuje zderzenie z rzeczywistością. Ale w sumie – przynajmniej dla mnie - przyjemne, bo w trakcie sezonu kadrowego zdarzało mi się zatęsknić nawet za… sprzątaniem. A że lubię zrobić sobie obiad, to w sumie ucieszyłam się, że to już ta część roku, że będę mogła sobie gotować.

Rozmawiał Adam Godlewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Katarzyna Wenerska: Piszemy nową historię polskiej siatkówki. A ja osobiście - mam patent na Niemki! - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska