Kateryna Senchenko realizuje dla opolskiego Ratusza fotoprojekt "Twarze Ukrainy". Każda historia jest inna, ale wspólny jest ból

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Kateryna Senchenko
Kateryna Senchenko Kateryna Senchenko
Niedługo na opolskim Rynku stanie niezwykła wystawa, dokumentująca historię 30 uchodźców z Ukrainy, którzy znaleźli schronienie w Opolu. "Twarze Ukrainy" opisuje i fotografuje ukraińska dziennikarka Kateryna Senchenko. Każda historia jest inna, ale wspólny jest ból, gniew i bezsilność - mówi autorka. - To czuje każdy Ukrainiec.

24 lutego o godz. 6 rano obudziła ją współlokatorka. "Katya! Zaczęła się wojna!" Nie uwierzyła, ale spojrzała jej głęboko w oczy i zrozumiała, że nie żartuje. Jeszcze poprzedniego wieczoru przyjaciel, któremu bardzo ufała, przekonywał, że groźne zapowiedzi to tylko wojna informacyjna. Tej prawdziwej nie będzie. Bo przecież to niemożliwe, nieprawdopodobne, bezsensowne, dla nikogo nieopłacalne.

Katya (mów mi Kasia, Kate – jak chcesz) nie spakowała więc walizki. A teraz musiała błyskawicznie zebrać najpotrzebniejsze rzeczy i być gotowa do drogi. Wzięła więc jakiś sweterek, ale przede wszystkim strój do biegania, bo uprawiała triathlon, laptop, aparat fotograficzny i dwa obiektywy.

- Kiedy słyszysz wystrzały, od których drżą szyby, czujesz zwierzęcy strach i jedyne czego pragniesz, to uciec jak najdalej. Uciekli z Kijowa 350 kilometrów pod białoruską granicę. Alarmy przeciwlotnicze błyskawicznie ich dogoniły. Nigdzie nie było bezpiecznie, dlatego nie wahała się, gdy padła propozycja, że ktoś może ją podrzucić na polską granicę. 28 lutego była już w Opolu. 1 marca udzielała pierwszego wywiadu "Czasowi na Opole". Płakała i trzęsła się przed kamerą. - A potem wyspałam się, uspokoiłam i postanowiłam działać. Od początku wiedziałam, że muszę opowiedzieć wszystkim, co nam i naszej Ukrainie zrobili Rosjanie. To mój zawód i moja powinność - przekonuje.

Kasia (sama o sobie już tak mówi) kilka lat temu studiowała w Opolu w Wyższej Szkole Zarządzania i Administracji – public relations i komunikację w reklamie. Przez 11 lat była dziennikarką i fotoreporterką w Kijowie, ostatnio dyrektorką kreatywną w firmie robiącej kampanie reklamowe dla dużych marek ukraińskich. W 2014 roku relacjonowała dla telewizji na żywo wydarzenia z Majdanu. Wtedy widziała po raz pierwszy jak wygląda walka i ranni ludzie. Wtedy też doświadczyła najbardziej pierwotnych i podstawowych odruchów, gdy na odgłos granatu hukowego w jednej sekundzie leżała rozpłaszczona na ziemi.

Po przyjeździe do Opola od razu zaangażowała się w wolontariat w Miejskim Centrum Pomocy Uchodźcom. Dobrze mówi po polsku, a Opole kocha prawie tak samo jak Kijów. Mogła pomagać innym, zagubionym, bezbronnym. W Centrum poznała Łukasza Śmierciaka, naczelnika odpowiedzialnego za promocję w opolskim Ratuszu. Zaoferowała swoje dziennikarskie umiejętności.

Do końca kwietnia w Urzędzie Miasta Opola uchodźcom z Ukrainy wydano 3200 numerów PESEL. Do miasta przyjechało ich z pewnością więcej.

- Przy całej świadomości okropieństwa wojny, od której oni uciekli, pomyśleliśmy, że to ważne wydarzenie w historii Opola. Kilka tysięcy ludzi, uciekając przed ostrzałem i śmiercią, dzięki mieszkańcom miasta znalazło schronienie, opiekę, troskę, poczucie bezpieczeństwa. Uznaliśmy, że to istotne z punktu widzenia kolejnych lat, by spisać historie tych ludzi, którym zawalił się cały świat i którzy w jednej chwili musieli porzucić swoje domy, pracę, znajome zakątki. Chcemy pokazać to świadectwo mieszkańcom Opola - mówi o idei fotoreportażu i wystawy Łukasz Śmierciak.

"Mieszkałyśmy z córką i moją mamą w Boryspolu. Do ostatniej chwili nie chciałam wyjeżdżać. Jednak kiedy Rosjanie rozpoczęli intensywne bombardowanie miasta, moje dziecko wpadło w histerię. Chciałam, żebyśmy wyjechały wszystkie razem, ale mama kategorycznie odmówiła. Powiedziała, że zajmie się domem i poczeka aż wrócimy. Odebrała nas przyjaciółka. Wstałyśmy o siódmej rano i zostawiłyśmy całe nasze życie, wszystko co znałyśmy...

Najpierw dotarłyśmy do Lwowa. Stamtąd autobusem przez polską granicę i do ośrodka dla uchodźców. Na granicy stałyśmy około 9 godzin. W Opolu przyjaciele pomogli mi z zakwaterowaniem w mieszkaniu przekazanym uchodźcom przez piękną Polkę Martę. Moja córeczka i ja zostałyśmy przywitane jak bliscy krewni, a przecież widzieliśmy się pierwszy raz w życiu. Przytuleni, wycałowani, uspokojeni... Najważniejszą rzeczą jest wiedzieć, że nie zostałeś porzucony" - opowiada Katerynie Senchenko 36-letnia Kateryna Horbunova.

56-letnia Oksana Chernenko chciała z mężem przeczekać wojnę w domu, ale gdy Rosjanie zaczęli mocno bombardować miasto, musieli uciekać na wieś. Po kilku dniach okazało się, że atakują ich Czeczeni. Cała rodzina, z dziećmi i wnukami, postanowiła wyjechać. Mołdawia, Rumunia, Węgry w końcu Polska. Córka i wnuki trafiły do Izraela .

"Nie wiem kiedy się zobaczymy. Po drodze trochę się baliśmy, bo jechaliśmy do nieznanych krajów, mój mąż i ja jesteśmy prawie głusi. Nie znamy angielskiego. Nawet wsiedliśmy do złego pociągu, ale w ostatniej chwili zmieniliśmy pociąg na właściwy. Polska przyjęła nas bardzo ciepło. Mamy pokój, szafę, łóżko - wszystko czego potrzebujemy."

"Dla mnie wojna zaczęła się dopiero o 10 rano, bo zaspałam" – opowiada Kasi 28-letnia Daria Trelina z Kijowa. - "Telefon wyświetlał 40 nieodebranych połączeń. Pierwszą reakcją było odrętwienie. To uczucie kiedy wiesz, że stało się coś strasznego, ale nie rozumiesz, co dokładnie. W wieści o wojnie się nie wierzyło, wydawało się, że to zły sen. Postanowiłam nie panikować.

Zaczęłam nawet robić kawę, kiedy usłyszałam strasznie głośny dźwięk eksplozji. Zdałam sobie sprawę, że nie mogę zostać w domu. Zwłaszcza całkiem sama. Pojechaliśmy z przyjaciółmi na Czerkasy, bo tam miało być bezpieczniej. Ale pewnego ranka spojrzeliśmy na mapę terytoriów zaatakowanych przez wojska rosyjskie i zdaliśmy sobie sprawę, że niedługo będziemy otoczeni. Podróż do Polski zajęła nam 6 dni".

- Pokazuję 30 historii i 30 portretów. Są różne, bo opowiadają je różni ludzie, ale łączy je ból, gniew wobec najeźdźców i okropne poczucie, że nie możesz nic z tym zrobić. Najbardziej dojmujący jest ból, bo jak na twój kraj, twoje miasto, twój dom lecą rakiety, to każda z nich trafia w twoje serce. Teraz siedzę z tobą w "Masce", pijemy kawę, jest słoneczny dzień, ale ja wciąż w tle czuję ten ból – mówi Kateryna.

- Teraz kiedy mój projekt jest już zakończony – sama jestem zaskoczona, ile ciekawych osób tu przyjechało. Wszyscy myślą "matki z dziećmi", a tu są muzycy, sportowcy, naukowcy. I mają takie historie... Kiedy nagrywałam, zachowywałam dziennikarski dystans, a potem zaczynałam w domu to tłumaczyć i płakałam przy każdym wywiadzie. Przez 11 lat pracy nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by to, co robię, tak głęboko mnie dotykało.

Wśród bohaterów projektu jest 15-letnia skrzypaczka, która przez dwie trzecie swego życia grała na skrzypcach. Gdy uciekła z mamą do Lwowa okazało się, że szkoły muzyczne są tam zamknięte. Usychała. Jej życie bez gry straciło sens. Odzyskała go w Opolu. Tu znowu może grać. Jednym z bohaterów jest naukowiec, ekolog, który siedem razy wyjeżdżał do na stację badawczą na Antarktydzie. Z Ukrainy wywiózł to, co ma najcenniejszego – swój analityczny umysł i naukowe zadanie, które ma do wykonania.

Jest piłkarka nożna, bramkarka, która już trenuje w klubie opolskim, młodziutkie gimnastyczki i łyżwiarze szybcy, którzy spod ostrzału wywieźli przede wszystkim łyżwy. Jest śpiewająca dziewczyna, która marzy, by swą muzyką zapełniać na koncertach całe stadiony i niewidoma poliglotka, płynnie mówiąca w sześciu językach, w tym po polsku.

Wielu przyszło do niej samych. Katya jest pewna, że wszystkim było to potrzebne, jak lekarstwo. Wspomina pewne szkolenie, które przeszła jako młoda dziennikarka. Prowadzący postawił przed audytorium taką kwestię. Wyobraźcie sobie, że jest matka, której przed chwilą zabili syna. Czy macie moralne prawo zapytać, czy udzieli wam wywiadu?. Audytorium milczało. A on powiedział – macie prawo, bo taka osoba często potrzebuje się wygadać.

- I ja to widzę, oni przeszli wiele dramatów, są ludzie, którzy stracili wszystko, domy, bliskich. Ale chcieli o tym mówić. Ten ból jest do opowiedzenia. Jednym z celów tego projektu jest powiedzieć, co się stało. I żeby to zostało zapisane w historii. Bo czegoś takiego nie można zapomnieć, bo to straszna zbrodnia przeciw ludzkości. Ja sama zaraz po przekroczeniu granicy z Polską pomyślałam, że moim obowiązkiem jest o tym opowiadać. Trzeba mówić, nie można milczeć. To ważne dla nich osobiście i dla naszego kraju.

- Niedługo miną trzy miesiące od wybuchu tej strasznej wojny. Emocje są już inne – przyznaje Katya. - Na początku była histeria, szok, wydawało się, że to straszny sen, koszmar. Potem pojawił się jakiś szalony przymus działania. Muszę coś robić, skoro moi ludzie żyją w zagrożeniu, a ja tu jestem bezpieczna. Poczucie winy. Syndrom ocalałego, jak mówią psycholodzy. Musiałam to zagłuszyć pracując, pomagając, od rana do nocy, do utraty sił – mówi. O tym, że ma problem przekonała się w pociągu, gdy po raz pierwszy od tygodni nagle miała dwie godziny ciszy, dwie godziny tylko dla siebie. Rozpłakała się i nie mogła uspokoić. A potem zaczęła chorować. Angina tygodniami jej nie odpuszczała mimo dwóch serii antybiotyków. W końcu znalazła terapeutkę, która pomogła jej wyrażać emocje. Od miesiąca chodzi na sesje.

- I już pozwalam sobie na życie, bez odczuwania winy. Bo przecież ja nie jest winna ani temu, co się dzieje w moim kraju, ani temu, że jestem bezpieczna w Polsce. Daję sobie prawo do życia - mówi.

Teraz organizuje z kilkoma innymi osobami kulturalne eventy dla swych rodaków. Pomaga w tym kino Meduza, a klubokawiarnia OPO co wtorek daje im swój lokal i scenę. Najpierw robili wieczory kultury ukraińskiej, a w ostatni wtorek Katya śpiewała polskie piosenki, m.in. "Dziwny jest ten świat" Niemena. Ta piosenka wywołuje u niej gęsią skórkę. Na wieczory przychodzą tłumy. Ludzie mają dach nad głową, jedzenie, są bezpieczni, ale potrzebują jeszcze trochę normalności – spotkać się, pogadać, pośpiewać razem, posłuchać. Po prostu żyć.

Większość uchodźców chce wracać. Jedna bohaterka reportażu już jest w domu na Ukrainie. Wracać chce nawet dziewczyna z Mariupola, która wracać nie ma do czego. Nie ma jej domu, nie ma jej miasta, zniszczonego i okupowanego przez Rosjan.

Zanim wrócą chcą znaleźć w Opolu pracę, bo bycie uchodźcą, któremu wszystko dają pod nos, czyni z nich niepełnosprawnych, niepełnowartościowych.

- Zrozum mnie dobrze – mówi Kasia. Nam brak słów, by wyrazić wdzięczność Polakom, ale my nie chcemy wam siedzieć na karku. Każdy chce mieć poczucie kontroli nad własnym życiem, poczucie sprawstwa, że coś od niego zależy. To daje też poczucie godności.

Co dalej? Kateryna chciałaby być na otwarciu swojej wystawy, ale na razie musi wracać na Ukrainę. Trzy tygodnie temu poleciała na urodziny swojej najbliższej przyjaciółki, spotkały się po raz pierwszy od wybuchu wojny w Barcelonie. Znalazła tani lot, pryczę w 16-osobowym pokoju w hostelu. Była szczęśliwa. A następnego dnia ją okradli. Zniknął plecak z ubraniem, pieniędzmi i paszportem. Tymczasowy dokument, który wydano jej w ambasadzie ważny jest trzydzieści dni. Ten termin mija pod koniec maja.

Wraca do Kijowa, musi też pojechać do Odessy przytulić chorego na raka krwi ojca i siostrę, wychowującą chore dziecko.
Życie się zmieniło, każdego dnia alarmy, strzały. Na przedmieściach stoją spalone samochody, czołgi.

- Widziałam zdjęcia, ale boję się to zobaczyć na własne oczy. O życie się nie boję. Jestem optymistką, jakoś wierzę, że w mój dom rakieta nie trafi. Zresztą zastosuję regułę dwóch ścian. Nie słyszałaś? Każdy Ukrainiec ją zna. Jak jest alarm, a do schronu daleko, to masz schować się za dwiema ścianami. Pierwsza, zewnętrzna wyhamuje uderzenie pocisku. Druga wewnętrzna zatrzyma odłamki. Im więcej tych ścian dzieli Cię od rakiety, tym lepiej. Ja będę spać w łazience - planuje.

Chce też wrócić do reporterki, zrobić jakiś ważny materiał, pojechać gdzieś, gdzie jest gorąco. Niekoniecznie na linię frontu, ale tam gdzie można pokazać trudne losy rodaków.

- To jest moja natura – mówi Katya. Jej nauczycielem i przyjacielem był Maksym Lewin, fotograf pracujący m.in. dla Reutersa. Jego ciało znaleziono w pobliżu wsi Huta Mieżyhirska w obwodzie kijowskim. Osierocił czterech synów. Kasi trzęsą się ręce, gdy pokazuje mi na smartfonie zdjęcie Maksa.

Tym bardziej trzeba jechać do Kijowa.

- Na kilka miesięcy mam opłacone mieszkanie, mam co jeść i co na grzbiet włożyć. Reszta jest nieważna – mówi.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska