Kochaj mimo wszystko

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Eichelberger: - W zakochaniu jesteśmy w innym stanie świadomości -  w stanie łaski - i tylko wtedy możemy się zdobyć na coś tak radykalnego i ryzykownego jak ślubowanie małżeńskie.
Eichelberger: - W zakochaniu jesteśmy w innym stanie świadomości - w stanie łaski - i tylko wtedy możemy się zdobyć na coś tak radykalnego i ryzykownego jak ślubowanie małżeńskie.
Rozmowa z Wojciechem Eichelbergerem, psychologiem i terapeutą.

- Co trzecie polskie małżeństwo się rozpada. Dlaczego nie umiemy razem żyć?
- Przyczyn jest wiele. Prawdopodobnie część tych małżeństw zawarto nierozsądnie, może pod przymusem nieplanowanej ciąży (co oczywiście nie znaczy, że takie związki są skazane na rozpad). Inna przyczyna to niechęć niektórych młodych kobiet do instytucji małżeństwa, która silnie im się kojarzy z patriarchatem.

- Dziewczyny z mojego pokolenia, kiedy kończyły studia i jeszcze były samotne, w oczach miały jedno wielkie błaganie: "O Boże, daj męża!".
- Czasy się zmieniły. Obecnie rośnie liczba singli, a wśród nich jest dużo młodych kobiet, które chcą sprawdzić, czy potrafią żyć zupełnie samodzielnie, bez męskiego wsparcia i legitymacji, jaką daje małżeństwo. Takie emacypujące się dziewczyny, gdy jednak wezmą ślub, mogą mieć trudności z wytrzymaniem w tradycyjnym małżeństwie.

- Na dodatek wszystkim na wszystko brakuje czasu...
- To kolejny powód. Ludzie teraz żyją ogromną ilością spraw naraz, są przepracowani i rzeczywiście brakuje im czasu na kultywowanie relacji. Osobna sprawa to brak wzorców. Młodzi ludzie nie wynoszą ich z domu, patrząc na związki swoich rodziców.

- Może więc lepiej żyć bez ślubu? Coraz więcej jest takich par.
- Decydując się na życie bez ślubu ludzie demonstrują potrzebę wolności i niezależności. Myślą tak: "Jeśli będę z tym człowiekiem, to dlatego, że chcę, że go wybieram, a nie dlatego, że podpisaliśmy jakiś papier czy komuś coś obiecaliśmy". To bardzo ambitne stawianie sprawy. Jednak świadomie złożona przysięga i podjęte publicznie zobowiązanie pomagają przetrwać kryzysy i trudności. Nie jest tak łatwo wtedy spakować się i wyjść. I nie tylko ze względu na konsekwencje prawne. Ale przede wszystkim dlatego, że dane zostało słowo, za które trzeba wziąć odpowiedzialność.

- Najsmutniejsze jest chyba to, że rozpadają się też związki zrodzone z wielkiej miłości. Po paru latach okazuje się, że zostaje tylko wielkie rozczarowanie. Dlaczego?
- Bo mylimy stan zakochania z miłością. Wydaje nam się, że bycie z drugim człowiekiem zawsze powinno tak wyglądać jak w pierwszym, euforycznym okresie znajomości.
- A to jest niemożliwe?
- Niestety, nie. Stan zakochania i związanej z nim idealizacji partnera przemija najdalej po dwóch latach. Potem następuje urealnienie, które wielu przeżywa, jako rozczarowanie. Wydaje się nam, że albo z nami jest coś nie tak, albo z partnerem. Wtedy na ogół pogrążamy się w tęsknocie za stanem zakochania, zamiast zabrać się do budowania dojrzałej relacji.

- Zakochanie jest beztroskie, a budowanie dojrzałej relacji pachnie harówą.
- I słusznie. Trzeba przewartościować wiele spraw, rozstać się z wieloma iluzjami na własny temat. To jest ciężka praca, która trwa latami. Coraz rzadziej ludziom chce się tę pracę podejmować. Żyjemy w popkulturze ludycznej, która zaczyna za bardzo pochłaniać młodych. Jej hasłem jest “zabawa ponad wszystko" - czyli ma być fajnie, ciekawie, ekstremalnie, zajebiście - jak mówi młodzież. W bliskich związkach z ludźmi tak się żyć nie da. Nie zawsze jest zabawnie.

- Jeśli zakochanie mija po dwóch latach, to może lepiej pobierać się, gdy mamy je za sobą i potrafimy ocenić, czy zostało coś poza tym?
- Nie, nie. Ślub trzeba brać na fali zakochania. Prawdę mówiąc, wtedy łatwiej jest podjąć ryzyko, które się z tym wiąże. W zakochaniu jesteśmy w innym stanie świadomości - w stanie łaski - i tylko wtedy możemy się zdobyć na coś tak radykalnego i ryzykownego, jak ślubowanie małżeńskie. Kiedy uczucia ostygną, może być trudniej. Trzeba tylko nastawić się na długi bieg i być z góry przygotowanym na to, że w pewnym momencie zaczną się schody.

- Tylko że nikt nie uczy młodych, jak te schody pokonywać.
- Brakuje właściwej edukacji emocjonalnej i seksualnej. To, czego się młodzież dowiaduje o związkach z innymi, to jest albo zbiór pobożnych życzeń, albo popkulturowa papka rodem z reklam, która daje obietnice bez pokrycia.

- Kiedy po latach małżeństwa ludzie dojrzewają do rozwodu, to bardzo często w sądzie mówią: "Bo on/ona się zmienił". To tylko wykręt, czy faktycznie małżeństwo tak nas zmienia?
- W okresie zakochania pokazujemy swoją najlepszą stronę. Mało tego, pokazujemy tę stronę, którą chce zobaczyć partner. Na tym polega gra miłosna, uwodzenie, ale to nie znaczy, że to jest nieprawda.

- A jednak ludzie postrzegają zakochanie jako stan fałszujący rzeczywistość. Gdy na spotkaniu z opolskimi studentami zapytał pan, kiedy świat jest prawdziwszy: w stanie zakochania czy w depresji, młodzież powiedziała, że w depresji.
- To było zaskakujące. To znak braku wiary w radość istnienia. W stanie zakochania dostrzegamy idealny, święty wymiar drugiego człowieka. Sami też stajemy się lepsi dla innych i oni również na tym korzystają. To jest o niebo prawdziwszy stan umysłu, niż depresja, która wynika z iluzji samotności, izolacji, braku sensu i celu.

- Ale gdy euforia mija, ona widzi głównie jego porozrzucane skarpetki. On natomiast dostaje szału z powodu jej życiowej niezaradności, choć wcześniej uważał, że to urocze. Dlaczego tak się dzieje?
- Po pierwsze dlatego, że mamy wiele różnych twarzy, które ujawniają się w długim związku. Dopiero wtedy, stopniowo, poznajemy całego człowieka i uczymy się wyższej formy miłości, czyli kochania mimo wszystko. Po drugie - nie potrafimy kultywować tego, co stanowi istotę stanu zakochania. Nie pielęgnujemy wdzięczności za to, że spotkaliśmy kogoś, kto otworzył na serce i oczy na piękno tego świata; kogoś, kogo możemy kochać, dzielić z nim życie, mieć dzieci, wspierać się i porozumiewać.

- To znaczy, że zmarnowaliśmy cenny potencjał, który należało rozwinąć?
- Zakochując się, dostajemy w prezencie wiele dni stanu łaski, co ma stanowić zachętę do tego, by coś dalej z tym zrobić. O tym mówi przypowieść De Mello. Pewnej kobiecie przyśnił się Pan Bóg. Stał za ladą sklepiku, w którym codziennie robiła zakupy. Bardzo się zdziwiła i zapytała, co może u niego kupić. Pan Bóg powiedział, że wszystko. Na to kobieta: “To ja poproszę szczęścia, pomyślności, zdrowia, miłości dla siebie i najbliższych". Pan Bóg zniknął na zapleczu, a po chwili pojawił się z małą torebeczką. Kobieta zdziwiona pyta: "To wszystko?". “Oczywiście - odpowiedział Pan Bóg - chyba zapomniałaś, że ja sprzedaję tylko nasiona". Stan zakochania jest nasionkiem, które dostajemy w prezencie. Jeśli nie będziemy się o nie troszczyć, to zacznie dominować nasz zwykły codzienny egocentryzm, zawiść, rywalizacja.

- Czy istnieje jakiś test na to, czy jesteśmy przygotowani do bycia w trwałym związku?
- Jest takie zdanie: "Wiem, że taki, jaki jestem, zasługuję na zachwyt, miłość i szacunek kobiety, dla której będę najważniejszym mężczyzną na świecie". Analogicznie brzmi damska wersja. Jeśli patrząc w oczy komuś dla nas ważnemu, głośno i z pełnym przekonaniem możemy wypowiedzieć to zdanie, odnosząc je do siebie , to jesteśmy gotowi do bycia z drugim człowiekiem. Jeśli mamy negatywne przekonania na własny temat, sami siebie nie lubimy, to nie mamy szans na to, by prawdziwie pokochać drugą osobę. Partner będzie nam tylko do czegoś służyć. Najogólniej mówiąc do poprawiania sobie samopoczucia. A to nie ma nic wspólnego z miłością, bo miłość w swej istocie powinna być bezinteresowna. Na ogół tak właśnie się dzieje, że ludzie, którzy nie potrafią sobie poradzić w związkach - w głębi serca - źle myślą o sobie.

- Ale winią partnera. Co pan mówi pacjentom, którzy przychodzą po lekarstwo na nieudany związek?
- Problem pojawia się wtedy, kiedy dostrzegamy źdźbło w oku bliźniego i domagamy się, żeby on coś z tym zrobił, a tymczasem nie widzimy belki w własnym. Dlatego najlepszą metodą naprawy jest skierowanie refleksji na siebie i zadanie sobie pytania: "Jaki jest mój udział w tym, że w moim małżeństwie jest tak trudno?". Gdy obie strony tak uczynią, to prędzej czy później wszystko będzie dobrze.

- Święta to chyba dobry moment, by się nad tym zastanowić. Nareszcie mamy czas, sprawy nie gonią, telefon nie dzwoni.
- Wielkanoc jest okazją, by popatrzeć na siebie i innych z perspektywy wolnej od lęku przed śmiercią, z perspektywy wieczności. Kiedy tak spojrzymy na nasze konflikty, pretensje, żale i krzywdy, to łatwiej będzie sobie z tym poradzić. Święta to także dobry moment na refleksję nad tym, czemu poświęcamy najwięcej czasu i energii. Czasami uprawiamy rodzaj hipokryzji, jeśli chodzi o wybory, jakich dokonujemy w życiu. Mówimy sobie: "Boże, jakie to życie jest straszne. Nie mogę robić tego, co dla mnie dobre i ważne. Muszę robić to, co nieważne i jeszcze szkodliwe". Ale to nieprawda. Wybór zawsze mamy. Iluzja zniewolenia i braku wpływu na własne życie jest jedną z najbardziej niebezpiecznych i dobrze się jej jak najszybciej pozbyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska