Krzysztof Globisz: - Próbuję bardziej szaleć głową

Danuta Nowicka
Krzysztof Globisz jako Giordano w "Anioł w Krakowie” (2002). – Ludzi o takiej konstrukcji psychicznej jak Giordano pamiętam ze wsi pod Krapkowicami, gdzie często jeździłem z rodzicami podczas wakacji.
Krzysztof Globisz jako Giordano w "Anioł w Krakowie” (2002). – Ludzi o takiej konstrukcji psychicznej jak Giordano pamiętam ze wsi pod Krapkowicami, gdzie często jeździłem z rodzicami podczas wakacji.
Właśnie z poczucia wiary wynika moja duchowość. Smutkiem napawają mnie ateiści, ponieważ myślę, że nie wierząc w nic, zatrzymują się na poziomie biologii. Bo co z tego krótkiego życia pozostaje? - mówi aktor.

- Wierzy pan w anioły?
- Wiem, że istnieją, ponieważ w nie wierzę.

- Podobno są czystą energią, ale na użytek naszej wyobraźni przedstawia się je jako postaci cielesne - smukłe, eteryczne, ze skrzydłami.
- Chce pani przez to powiedzieć, że jestem za gruby na anioła? Istnieje przecież cała kategoria aniołów pucołowatych, aniołków-putt, popularnych w baroku. A poza tym eteryczność nie polega na ilości kilogramów, tylko na potencjale wolnomyślicielstwa, a to jeszcze nie zostało we mnie unicestwione. Wierzę w swoją eteryczność.

- Kiedyś pan powiedział, że postaci, i sceniczne, i filmowe, biorą się z wyobraźni. W tym przypadku wyobraźnia nie za wiele może podpowiedzieć. Nikt z nas przecież nie widział anioła.
- Trzeba zacząć od tego, co dla mnie - aktora - znaczy wyobraźnia. Tym, co ją zasila, jest wspomnienie i to ono wywołuje we mnie rozmaite stwory, które pozwalają grać.

- Innymi słowy - czerpie pan z zapasów pamięci?
- Właśnie, z tym że nie wprost. Zwidy z przeszłości układają się w rozmaite konfiguracje, pojawiają dawne fantasmagorie. Wspomnienie nie zawsze jest świadome, często tkwi głęboko w podświadomości. Próbuję się do tego dobrać, do zapomnianych złogów, do tego, co już zostało wyparte, i na tej bazie tworzyć. A wracając do pytania, jak to jest z aniołami...

- Jak było z tym najbardziej sławnym, Giordanem z filmów Artura Więcka "Anioł w Krakowie" i "Zakochany anioł"? To za niego, anioła, który za fascynacje rockiem i zbyt częste wizyty w czyśćcu został zesłany na ziemię, otrzymał pan Złotą Maskę, nagrodę dla najbardziej lubianego aktora Krakowa, i statuetkę Jańcia Wodnika na Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Filmowej "Prowincjonalia".
- Na pewno Giordano jest postacią bardzo bliską człowiekowi, zbliżoną właśnie do amorka. Jest pomieszaniem chłopskiej prostoty i dobroci ze zdrowym rozsądkiem, rodem z dziecięcej naiwności. Ludzi o takiej konstrukcji psychicznej pamiętam ze wsi, na którą często jeździłem z rodzicami podczas wakacji. Nie mam na myśli pojedynczego człowieka, w pracy aktorskiej unikam wzorowania się na jednej osobie. Jeśli gram dyktatora, nie naśladuję Fidela Castro, Stalina czy Hitlera. Dyktator jest dla mnie syntezą zachowań wielu postaw, wielu osób. Kompiluję postać, która nie znajduje odbicia w rzeczywistości. Z licznych puzzli tworzę twór syntetyczny, swojego rodzaju monstrum. Zdarza się, że łączę nie pasujące do siebie cechy.
- I o tę złożoność w dobrym aktorstwie chodzi, ta cecha, jak myślę, przesądza o sile kreacji...
- Niezwykłość, głębia ról polega na tym, że nie są jednoznaczne. Chciałoby się o kimś powiedzieć, że jest dobry, człowiek z czasem umacnia się w tym przekonaniu, a tu nagle zwrot - postać postępuje niezgodnie z oczekiwaniem, nagannie, wbrew sobie. Kiedyś utworzyłem metaforę na temat powstawania roli: na początku trzeba malować bardzo wyraziście, ostro, po czym wszystko rozmazać, tak by linie zatraciły ostrość i kolory zaczęły na siebie nachodzić.

- Wspomniał pan o wakacjach na wsi. No to przenieśliśmy się na Śląsk.
- I to na Śląsk Opolski.

- Na to liczyłam. Z Opolszczyzny wywodził się pana ojciec.
- Była to mała miejscowość koło Krapkowic, nazwy już nie pamiętam. Niedawno ktoś o niej mówił i bardzo się rozczarowałem: zawsze się łudziłem, że nazwisko Globisz jest wyjątkowe, tymczasem okazało się, że tam Globiszów mieszka co niemiara.

Sylwetka

Sylwetka

Krzysztof Globisz (ur. 16.01.1957 w Siemianowicach Śl.) - polski aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, wykładowca krakowskiej PWST i jej prorektor, członek Rady Programowej Fundacji Centrum Twórczości Narodowej, profesor sztuk teatralnych. Na scenie zadebiutował jako Karl Rossman w "Ameryce" F. Kafki w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Od 1981 r. związany ze Starym Teatrem w Krakowie. Nagrodzone role (m.in.): Mefistofeles w przedstawieniu T. Bradeckiego "Wzorzec dowodów metafizycznych", Kaspar w sztuce P. Handkego (rola tytułowa), Ismael i Tartagl w "Księżniczce Turandot" C. Gozziego, Pijak w "Ślubie" W. Gombrowicza, Semenka w "Śnie srebrnym Salomei" J. Słowackiego, "Peer Gynt" H. Ibsena (rola tytułowa), Vincenti w "Miarka za miarkę" Szekspira, "Kariera Artura Ui" B. Brechta (rola tytułowa), Sajetan Tempe w spektaklu Witkacego "Trzeci akt wg Szewców", Superiusz w "Pieszo" Sławomira Mrożka, Zaratustra w "Zaratustrze" Nietzschego/Schleefa, Kmicic w "Trylogii" wg H. Sienkiewicza. W grudniu gościł w Opolu w Krakowskim Salonie Poezji.

- Wracając do wątku aniołów...
- Mój własny z "Anioła w Krakowie" to postać bardzo ludzka; nie umie sobie poradzić z wieloma kłopotami. Jego niezaradność nie znaczy jednak, że jest fajtłapą. Przerasta go ilość bólu, ilość utrapień w najbliższym otoczeniu. Pozostawiony sam sobie na ziemi uczłowiecza się i staje się coraz bardziej hardy.

- Niemniej zachowuje pewną odrębność. Jak pan ją zaznaczył, skąd wziął się ów element duchowości, którego Giordano mimo wszystko nie utraci?
- Zostałem wychowany w tradycji katolickiej, a potem różne okoliczności sprawiły, że utwierdziłem się w przekonaniu, iż wiara, którą wyznaję, jest niewyobrażalną wartością. Równocześnie zachowuję duże pole tolerancji, nigdy nie pałałem nienawiścią do kogoś, kto jest buddystą, hinduistą czy wyznawcą islamu, ponieważ uważam, że wszystkie religie mają wspólne korzenie i zostały rozdzielone tylko po to, żeby ludzi skłócić. Centrum jest jedno - nazywamy je Bogiem. Z tego właśnie, z poczucia wiary wynika moja duchowość. Smutkiem napawają mnie ateiści, ponieważ myślę, że nie wierząc w nic, zatrzymują się na poziomie biologii. Bo co z tego krótkiego życia pozostaje? Namalowany obraz, który w każdej chwili może spłonąć, zapis symfonii, który ktoś może podrzeć albo z którego nikt nie skorzysta, nie zagra. Albo nic, zupełnie nic.

- Z polem w Kopytówce kupionym przez pana przed laty wiąże się niecodzienne zdarzenie...
- Rzecz wydarzyła się w XVII wieku na polu, które z moim graniczy, choć niewykluczone, że rzeczywiście na moim. Stał na nim stary dwór Duninów - jego resztki zachowały się jeszcze na poziomie fundamentów - na dworze był obraz Matki Boskiej, który pewnego dnia zaczął płakać. Natychmiast go przetransportowano do Marcyporęby, ale jak się o tym dowiedzieli braciszkowie z Kalwarii Zebrzydowskiej, zabrali do siebie i nazwali obrazem Matki Boskiej Kalwaryjskiej. Mówią na ten temat zapisy w księgach parafialnych w Marcyporębie, a Jan Paweł II potwierdził, że zdarzenie z Matką Boską Kalwaryjską zostało uznane za cud.

- Rozmawialiśmy o sacrum, przejdźmy do profanum: nie raz i nie dwa przekonywająco grał pan nie tylko anioła, ale i zbira, i samego diabła. Choćby Mefistofelesa w przedstawieniu Tadeusza Bradeckiego "Wzorzec dowodów metafizycznych" czy Belzebuba w "Dziadach" Konrada Swinarskiego.
- Przy innych okazjach już o tym o tym mówiłem: zagrałem tyle samo aniołów, co diabłów; nie, tych drugich nawet więcej. Poza tym w wielu sztukach kreowałem typy skrajnie negatywne. Bo kim byli Hitler czy Stalin, jeśli nie wcielonymi diabłami?

- Łatwiej się otrząsnąć z roli anielskiej czy piekielnej? A może nie do pana to pytanie?
- Jestem aktorem od trzydziestu lat i nie zdarzyła mi się rola, z którą bym się utożsamiał. Natomiast są takie, które nie przychodzą łatwo. Zawsze odchorowuję Nietzschego w "Zaratustrze" Krystiana Lupy. Ta rola to prawdziwa męka, bo dotyczy człowieka, który pod koniec życia postradał zmysły. Jednego z największych filozofów XX wieku, znanego z tego, że odkłamał rzeczywistość i wszystko przewartościował.

- Ocenia pan poziom trudności roli, tymczasem chodziło mi o kwestie moralne.
- Ależ Nietzsche kosztuje mnie właśnie ze względu na obciążenia natury etycznej, na konieczność uzasadnienia pewnych zachowań i podejmowanych decyzji, w przeciwieństwie do ról, które mnie męczą fizycznie. Teraz gram Kmicica w Trylogii według Jarka Klaty. Mam 52 lata i kudy mnie do Kmicica! Chociaż próbuję bardziej szaleć głową niż ciałem, fizycznie czuję się ogromnie obciążony.

- Ostatnio trochę ciszej o Globiszu-aktorze, natomiast wynosi się pana przymioty jako pedagoga, wspaniałe relacje ze studentami, którzy, nawiasem mówiąc, przepadają za swoim profesorem.
- Od dziesięciu lat pełnię na krakowskiej uczelni aktorskiej różne funkcje. Do niedawna byłem dziekanem do spraw aktorskich, teraz awansowałem na prorektora. Bardzo lubię kontakt z młodzieżą choćby z tego powodu, że mam wampiryczne usposobienie i jak na nią patrzę, sam się nasycam. Daję swoje doświadczenie, przekazuję różne umiejętności, a młodzi - trochę energii i siły. Czas tak szybko się zmienia - to, co było nowoczesne, kiedy stawiałem pierwsze kroki na scenie, dziś uchodzi za przestarzałe. Dobrze jest patrzeć, jak młodzi reagują na rzeczywistość.

- Edukuje pan najrzetelniej, jak potrafi, a młodzi, być może, i tak pójdą w seriale...
- Wybory należą do nich. My mamy obowiązek ich dobrze nauczyć, a to, czy będą kapłanami sztuki teatralnej, czy pójdą w seriale, od nas już nie zależy.

- Ostatnio można było pana oglądać w "Londyńczykach". Też serial.
- Występowałem tylko w jednym odcinku, w zastępstwie nieobecnego aktora. Natomiast, przyznaję, występuję w "Czasie honoru". W końcu trzeba z czegoś żyć.

- Zapamiętał pan anioły swojego dzieciństwa? Jeśli takie były...
- Oczywiście. Przede wszystkim mama, bo przecież wszystko dzięki niej się stało. I dzięki tacie, ale jakby inaczej, mama zawsze jest ważniejsza. Teraz poza żoną nie widzę wokół siebie innych aniołów.

- Jak to? A synowie?
- To raczej małe diabły.

- Zdarza się, że pojawiają się anioły ze skrzydłami?
- W okresie Bożego Narodzenia łażą po naszej zagrodzie z szopkami. Dzieci są, być może, najprawdziwszymi, najpiękniejszymi aniołami.

- Boże Narodzenie odbędzie się w Kopytówce czy w Krakowie?
- W tym roku - w Krakowie. Na wieś musielibyśmy zwieźć za dużo ludzi.

- Kto przyniesie prezenty pod choinkę?
- Prezenty jakoś same się pojawiają. Ktoś je tam wkłada.

- Pewno anioł...
- Też tak myślę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska