Lekarz, orzecznik, uzdrowiciel

Redakcja
Nie ma już komisji, orzeczenie o zdolności do pracy wydaje się jednoosobowo. Lekarz nie musi mieć wcale specjalizacji odpowiadającej chorobie, na temat której będzie orzekał.

Mało czy dużo?
W 2001 roku Zakład Ubezpieczeń Społecznych w Opolu rozpatrzył około 23 tysięcy wniosków do orzecznictwa lekarskiego.
Od decyzji ZUS odwoływano się w 3 tysiącach 631 przypadkach.
Sąd Pracy zmienił decyzje ZUS w 1506 przypadkach.

O złamanej ręce może dla przykładu orzekać ginekolog! - mówi pan Ireneusz. Pracował jako BHP-owiec w jednej z opolskich placówek zdrowia, prosi o anonimowość. - Trzy razy wysyłałem na komisję salową, która miała pecha i wciąż łamała sobie w pracy rękę. Lekarz orzecznik ocenił uszczerbek na jej zdrowiu jako zerowy! W tym samym szpitalu lekarce laryngolog, gdy na parkingu szpitalnym wysiadała z samochodu, wpadł jakiś paproch do oka. Zrobiła się afera, okulista paproch wyciągał... Potem lekarka poszła na komisję, przyznano jej 15-procentowy uszczerbek, co przełożyło się na 6 tysięcy złotych... Wiadomo - swój swego zawsze lepiej zrozumie.
Podobnych historii pan Ireneusz pamięta jeszcze wiele: - Pracowałem w tym fachu kilka lat i nic mnie już nie zdziwi.
Jak odrosła ręka
Jerzy L. spod Strzelec w 1965 roku uległ wypadkowi w pracy. Stracił lewe przedramię. Od 37 lat pobiera rentę z tytułu niezdolności do pracy. W listopadzie 2001 roku rozchorował się na serce, miał zawał, wciąż się leczy.
- W marcu przyszło wezwanie do stawienia się na komisję. Stawiłem się, przebadała mnie jedna lekarka. 26 marca otrzymałem decyzję, że lekarz orzecznik uznał mnie za zdolnego do pracy. Czyli po 37 latach cudownie odrosła mi ręka i jestem zdrów jak ryba!!!

Odwołanie do Pana Boga
Stanisław H., mieszkaniec Opola, uległ w drodze do pracy wypadkowi, w wyniku czego doznał skomplikowanego złamania nogi. Przebywał na zwolnieniu L-4 pół roku.
- Przeszedłem dwie operacje, nacierpiałem się. Wszyscy mnie pocieszali, że przynajmniej dostanę spore odszkodowanie. No i poszedłem na komisję, wyceniono moją chorobę na 1200 złotych. Ale nie o pieniądze chodzi, lecz o sposób przeprowadzenia badania. Przyniosłem sześć zdjęć rentgenowskich, lekarz przerzucił je jak talię kart. I to było wszystko, nawet nie poproszono mnie, abym się przeszedł. Właściwie przebadano mnie zaocznie! Decyzja orzecznika jest ostateczna. Mogę ewentualnie dochodzić swych racji sądownie. Lekarz orzecznik jest jak Pan Bóg - nieomylny!
Chory, ale zdrowy
Gorszą opinię ma o orzecznikach pani Marianna z Opola:
- Tak nieczuły na krzywdę ludzką, jak lekarze orzecznicy to nie jest nikt! - szlocha.
Po 26 latach pracy w cementowni jej mąż zachorował - miał niedowład ręki. W trakcie badań lekarskich rozpoznano też inne poważne dolegliwości:
- Choroba serca, pylica, niewydolność płuc, - wymienia pani Marianna. - Leczenie trwało 270 dni. Lekarze prowadzący mówili: Tu należy się grupa inwalidzka. Natomiast lekarz-orzecznik przyznał tylko 3-miesięczne świadczenie rehabilitacyjne. Gdy dzwonię do ZUS i tłumaczę, w jakim stanie jest mój mąż, to słyszę tylko: A co nas to obchodzi?
Cudowne uzdrowienie
O tym, że lekarze-orzecznicy mają dar uzdrawiania, przekonał się Mieczysław L. Od 1995 roku jest na rencie, przyznano mu II grupę inwalidztwa. Pan Mieczysław ma nowotwora złośliwego pęcherza.
- W lutym wezwano mnie do ponownego stawienia się na komisję - opowiada. - Komisja składała się z jednej lekarki. Orzekła, że jestem tylko częściowo niezdolny do pracy, w wyniku czego obniżono mi rentę z 840 złotych do 640 złotych. Odwołuję się do sądu pracy.
Pani Helena zapłaciła srogą cenę za to, że podczas badań lekarza-
-orzecznika siedziała na krześle, a nie leżała w łóżku. To był dowód na to, że jest - mimo zaawansowanej choroby Parkinsona - na tyle zdrowa, aby cofnąć jej dodatek opiekuńczy.
- Żona zachorowała 15 lat temu. Przyznano jej I grupę inwalidztwa z dodatkiem opiekuńczym. W 1998 roku dostała orzeczenie o niezdolności do samodzielnej egzystencji. Co dwa lata komisja wzywała ją na badania. Najpierw żona się stawiała, potem jednak choroba zbyt mocno się rozwinęła, Helena nie mogła już chodzić... - opowiada mąż, Henryk.
Orzecznicy przychodzili więc do pani Heleny do domu. Podczas badań chora zwykle siedziała, chodziło o to, aby godnie wyglądała. Chorzy na Parkinsona, szczególnie w czasie działania leków, mogą nawet samodzielnie się poruszać.
Ostatni raz lekarz orzecznik przyszedł w lutym, przyjrzał się chorej i stwierdził, że całkiem nieźle wygląda:
- Nawet pani siedzi - zdziwił się.
Nowe orzeczenie cofało dodatek opiekuńczy. Chorą uznano za zdolną do samodzielnej egzystencji.
- Palce u nóg mam powykręcane. Moje ręce są pozbawione siły, sztywnieją mi palce. W zastraszającym tempie psuje mi się wzrok. Potrzebuje pomocy przy myciu się, ubraniu, jedzeniu - uzasadnia swe oburzenie chora. Odwołała się do ZUS. "Zarzuty odwołującej się są nieuzasadnione" - przeczytała w odpowiedzi. Więc zaskarżyła ZUS do sądu pracy. Biegły sądowy, specjalista chorób nerwowych w swej opinii ostro skrytykował decyzje lekarza-orzecznika.
"Przyznanie dodatku, a potem cofnięcie go, przy obowiązującym stanie wiedzy medycznej, że jest to choroba zwyrodnieniowa układu nerwowego o postępującym, nieodwracalnym przebiegu, jest nieporozumieniem" - czytamy w opinii biegłego.
Sąd przywrócił prawo do dodatku pielęgnacyjnego.
- Po ogłoszeniu wyroku spytałem przedstawicielkę ZUS, czemu utrzymują takich konowałów - mówi pan Henryk. - Przecież koszty procesu sądowego, wynagrodzenie biegłego - wszystko to pokrywa państwo, czyli podatnicy. Kobieta rozłożyła ręce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska