Lekarz z Prudnika doradzał ratownikom przez radio

fot. Archiwum
fot. Archiwum
Czy chora na cukrzycę Janina B. żyłaby dziś, gdyby wcześniej trafiła do szpitala? Radni z Racławic żądają wyjaśnień, dlaczego w karetce nie było lekarza i dlaczego rodzina bała się wezwać pogotowie?

Janina B., 68-letnia mieszkanka Racławic Śląskich, zmarła w prudnickim szpitalu. Wcześniej przez dwa dni, trzykrotnie prosiła o pomoc pogotowie ratunkowe. Do szpitala trafiła dopiero za trzecim razem, po interwencji sąsiadki, radnej gminy.

Teraz radni domagają się wyjaśnień od prezesa prudnickiego szpitala, któremu podlega pogotowie.

- Dlaczego karetka od razu nie zabrała chorej do szpitala, dlaczego rodzinę kobiety straszono, że będą płacić za kolejne wezwanie pogotowia, dlaczego w zespole nie było lekarza? - mnoży pytania radna gminy Ewa Poręba. - Ratownicy bali się podjąć decyzję i wszystko konsultowali przez radio.

- Chcemy pokazać problem, jakim jest lekceważące podejście personelu medycznego do chorych - dodaje radny powiatowy Kazimierz Bodaszewski, który na sesji powiatu wystąpił już z interpelacją w tej sprawie.
Janina B. od dawna chorowała na cukrzycę. Gdy pod koniec grudnia 2008 roku poczuła się bardzo źle, zadzwoniła po pogotowie. Dyspozytorka uznała jednak, że trwający trzy dni ból brzucha, na który uskarża się kobieta, i spowodowana nim niemożność jedzenia to nie jest stan nagłego zagrożenia życia. I odesłała pacjentkę do lekarza dyżurnego w przychodni. Kobieta źle się czuła przez całą następną noc. Rano po raz kolejny zadzwoniła po pogotowie.

- Przyjechała karetka i powiedzieli, że teściowa nie nadaje się na oddział szpitalny
- mówi Anna B. (prosi o anonimowość). - Zirytowani zapowiedzieli, że jak jeszcze raz zadzwonimy po nich, każą nam zapłacić za przyjazd.

Trzy godziny później starsza kobieta zaczęła mdleć.
- A ja bałam się znów wzywać karetkę - przyznaje pani Anna. Wtedy jej teściowa zadzwoniła do radnej Ewy Poręby z prośbą o interwencję.

- A ja zażądałam, żeby przyjechali natychmiast - opowiada radna. - Od dyspozytorki usłyszałam, że pani Janina wyolbrzymia chorobę. Ale przyjechali.

Do Racławic tego dnia wyjeżdżała karetka P, czyli podstawowa, tylko z ratownikami w obsłudze. Już na miejscu konsultowali się przez radio. Pytali lekarza, co robić.

Zmierzyli chorej poziom cukru we krwi, stwierdzili, że jest wysoki, i ostatecznie zabrali starszą kobietę do prudnickiego szpitala.
Według relacji radnej Ewy Poręby personel karetki jasno dał do zrozumienia, że robią to na jej wyraźną prośbę.

Janina B. zmarła osiem godzin później z powodu niewydolności nerek i zatrzymania akcji serca.

Karetka R z pełną obsadą medyczną na cały powiat prudnicki jest tylko jedna i wyjeżdża do najpoważniejszych przypadków. Takie są przepisy ustawy o ratownictwie medycznym. Prudnicki szpital mógłby sam sfinansować dodatkowo obsadę lekarską, ale go na to nie stać.

- Ja nie widzę uchybień w pracy personelu karetki - mówi dr Janusz Kapłoński, wiceprezes prudnickiego szpitala. Twierdzi, że odsłuchał nagrania ze stanowiska dyspozytorki pogotowia. Poprosił też o wyjaśnienia miejscowy oddział firmy Falck, która prowadzi prudnickie pogotowie na zlecenie szpitala.

Nam wczoraj (9 lutego) nie udało się uzyskać komentarza firmy, bo jej kierownik był na urlopie.

- Ratownicy mieli dobry kontakt z chorą. Według dokumentacji wykonali wszystkie wymagane badania. Chora była wydolna krążeniowo i oddechowo - kontynuuje dr Kapłoński. - Lekarz w zespole zachowałby się podobnie jak ratownicy, którzy przecież są odpowiednio przeszkoleni do udzielania pomocy. Nie jestem natomiast w stanie powiedzieć, czy chora by żyła, gdyby trafiła na oddział szpitalny wcześniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska