Moje spotkania z papieżem

Notowała Iwona Kłopocka [email protected]
Nie lubił, by całować go w rękę. Wolał zwykły, serdeczny uścisk dłoni. Był spontaniczny, dowcipny, potrafił kpić ze swych słabości - wspomina prof. Dorota Simonides, senator RP.

Przyszłego papieża, wtedy jeszcze młodego księdza Karola Wojtyłę, poznałam w 1953 roku w Krakowie. Studiowałam na Uniwersytecie Jagiellońskim i aktywnie uczestniczyłam w duszpasterstwie akademickim. Pewnego razu opiekujący się duszpasterstwem ksiądz Pietraszko (późniejszy biskup) poprosił księdza Wojtyłę o poprowadzenie dla nas rekolekcji. Te spotkania, które polegały nie tylko na słuchaniu, ale i dyskusjach, odbywały się w ciasnej salce katechetycznej, właściwie na probostwie przy kościele św. Anny. Paradoks sytuacji polegał na tym, że przychodziliśmy na nie z naprzeciwka, z wielkiej uniwersyteckiej sali, gdzie wykładano nam filozofię marksistowską - wprost z tych przymusowych zajęć szliśmy na rekolekcje. To były niezwykle głębokie, a zarazem swobodne rozmowy. Chociaż nigdy nie poruszaliśmy tematów związanych z polityką, wydawało nam się, że przy kościele możemy się czuć w pełni wolni. Nie podejrzewaliśmy, że ktoś może nasze dyskusje nagrywać. Dlatego stawialiśmy otwarte, ważne pytania. Jednak obaj księża, Pietraszko i Wojtyła, dyskretnie dawali nam do zrozumienia, że nie jesteśmy sami. Rozmawialiśmy o sprawach stricte religijnych.
"A dlaczego masz pracować po to tylko, by pracować?"
Motywem przewodnim tych dyskusji była praca nad sobą, nad własnym charakterem, kształtowanie siebie. Ksiądz Wojtyła był zawsze życzliwy, uśmiechnięty. My, studenci, wszyscy bardzo chcieliśmy kształtować nasze charaktery. Gdy ks. Wojtyła powiedział, że w pracy nad sobą najtrudniej pokonać samego siebie, zapytałam: skoro chcemy, to dlaczego ma to być tak trudne? On roześmiał się i powiedział: "No to spróbujcie, tak przez tydzień, wstawać o piątej rano i przychodźcie na pierwszą mszę na szóstą". Postanowiłam, że tak uczynię. Kiedy miałam pierwszy raz wstać, pomyślałam - Boże, jak trudno. Drugi raz - wciąż trudno. A potem zaczęłam się zastanawiać: właściwie po co ja mam tak wcześnie chodzić do kościoła? Na następnym spotkaniu z ks. Wojtyłą wróciłam więc do tego tematu. Ksiądz powiedział: "A dlaczego masz pracować po to tylko, by pracować? Trzeba mieć jakiś cel, trzeba wiedzieć dlaczego chce się nad sobą pracować".
Rodacy, czy wy wiecie,
co się stało?
O wyborze Karola Wojtyły na papieża dowiedziałam się w niezwykłych okolicznościach. Wyjechaliśmy z mężem na zagraniczną wycieczkę. Był 19 października 1978 roku, godzina 7 rano. Zbudził nas donośny głos dobiegający z hotelowego korytarza w Frunze (obecnie Biszkiet) w Kirgizji: "Rodacy. Czy wiecie, co się stało?" Kiedy wyjeżdżaliśmy z kraju, akurat były jakieś nieporozumienia między Zdzisławem Grudniem a Edwardem Gierkiem, dlatego moja pierwsza myśl była taka, że na pewno Grudzień zastrzelił Gierka. Szybko się ubraliśmy, przed hotelem już stała grupka Polaków z naszej wycieczki, w tym ktoś z miejscową gazetą. W tej gazecie, na trzeciej czy czwartej stronie, była krótka wzmianka, że papieżem został Polak, jakiś Wojtyla. Imienia nie podano i tylko mogłam się domyślać, że chodziło o kardynała Karola Wojtyłę. Reakcje wycieczkowiczów były różne - jedni w skupieniu wracali do pokojów, inni płakali z radości, jeszcze inni ściskali się. Tylko dwaj aparatczycy, sekretarze PZPR, nie wiedzieli, jak się zachować, bo jeszcze nie dostali instrukcji, czy powinni się cieszyć czy smucić. Na dobre upewniliśmy się o wyborze Karola Wojtyły na papieża dopiero na lotnisku w Moskwie, przy wsiadaniu do samolotu LOT-u, który miał nas zabrać do kraju. Bilety na ten lot były bez miejscówek, stąd powstało zamieszanie, przepychanki, a nawet awantury, bo każdy chciał mieć jak najlepsze miejsce. Nagle usłyszeliśmy donośny głos stewardesy: "Ludzie! Polak został papieżem, a wy się kłócicie?!" Wszyscy się naraz opamiętali.
"Pamiętam waszą grupę"
Pierwszą okazję, żeby zamienić osobiście parę słów z papieżem i przypomnieć wspólne krakowskie czasy, miałam w 1983 roku, kiedy Ojciec Święty odwiedził Górę Świętej Anny. Środowisko naukowe diecezji opolskiej i gliwickiej przygotowało dla papieża piękny dar - gobelin z Matką Boską i Dzieciątkiem. Wręczałam go wraz z dwoma profesorami, a przedstawiał nas - wtedy jeszcze biskup - Alfons Nossol. Papież zawsze był niezwykle komunikatywny, wtedy też bardzo miło rozmawiał z nami o roli prawdy w nauce. Przypomniałam mu rekolekcje w Krakowie i temat pracy nad sobą. Ku mojemu zdumieniu powiedział z uśmiechem: "Pamiętam, pamiętam waszą grupę".
Jako parlamentarzystka działałam w Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), gdzie przez 15 lat byłam wiceprezydentem jednego z komitetów. W 1998 roku reprezentowałam Watykan wraz z obecną ambasador przy Stolicy Apostolskiej dr Hanną Suchocką na wielkiej konferencji na temat spraw kobiet. Były tam przedstawicielki 54 państw, w tym wiele z krajów islamskich. Papież poprzez Nuncjusza Apostolskiego poprosił nas, by bardzo wnikliwie wysłuchać parlamentarzystki właśnie z tych krajów. Bardzo mu zależało na uzyskaniu informacji, czy panujące w krajach muzułmańskich wzajemne stosunki i sposób życia w społeczeństwie odpowiadają tamtejszym kobietom, czy też czują się uciskane. Po tej konferencji otrzymałam od papieża osobiście adresowany list z podziękowaniami oraz medal i piękny perłowy różaniec.
W 1999 roku papież był gościem w polskim parlamencie. Każdy poseł i senator indywidualnie podchodził, żeby się z Ojcem Świętym przywitać. Pamiętam jak dziś, gdy papież zobaczył Krzysztofa Kozłowskiego, zawołał: Krzysiu, Krzysiu! - a potem serdecznie go przytulił. Zawsze był taki spontaniczny. Kiedy do niego podeszłam, ukłoniłam się i pocałowałam pierścień. Papież mnie poznał i od razu powiedział: "Pamiętam - Kraków, praca nad sobą".
"Życie nie składa się
tylko z róż, ale i z kolców"
W 2001 roku zostałam wraz z mężem zaproszona do Watykanu na uroczystość 60-lecia biskupa Dziwisza. O siódmej rano mieliśmy wziąć udział w mszy świętej w prywatnej kaplicy papieża. Przyszliśmy kilka minut wcześniej. Wchodząc do kaplicy niespodziewanie ujrzeliśmy Jana Pawła II przed ołtarzem w tak niezwykłym skupieniu, nie przeznaczonym dla oczu postronnych, że szybko wycofaliśmy się za drzwi. Po mszy papież przyjął nas na prywatnej audiencji w bibliotece. Towarzyszył nam młody naukowiec Jacek Dębiec, jeszcze jeden opolanin. W tym czasie pisał on pracę doktorską, której recenzentem był ks. prof. Józef Tischner. Papież bardzo się z tego ucieszył. Jacek wręczył mu piękny bukiet róż; podając kwiaty spostrzegł wyciągniętą rękę papieża i ostrzegł: "Wasza Świątobliwość, proszę uważać na kolce". "Młody człowieku - odparł papież - życie składa się nie tylko z róż, ale i z kolców".
Jeszcze kilka razy byliśmy z mężem na prywatnych audiencjach u papieża, które czasem odbywały się w bardzo wąskim gronie. Papież zawsze skupiał się na swoim rozmówcy, pytał o rodzinę, zdrowie, o dzieci. Ponieważ wiedział, że jestem parlamentarzystką, pytał, jak wygląda to nasze polityczne życie. Często rozmawialiśmy też o zwyczajnych ludzkich sprawach. W tych spotkaniach nie było żadnej oficjalnej sztywności. Papież nie lubił nadmiernej ceremonialności, np. do Hanny Suchockiej nie zwracał się per "pani ambasador", ale po prostu "pani Haniu". Nie lubił, by całować go w rękę, wolał zwykły, serdeczny uścisk dłoni. Był zawsze bardzo dowcipny, często śmiał się serdecznie, potrafił kpić ze swoich słabości. Był człowiekiem niezwykle spostrzegawczym: pewnej damie, która była częstym gościem u niego, a z racji funkcji musiała przychodzić w przepisowym czarnym welonie, na tych prywatnych spotkaniach mówił: "Proszę to zdjąć, bo nie do twarzy pani w czarnym". Jego cechą, która urzekała wszystkich, była niespotykana troskliwość. Doświadczyłam tego kiedyś przed Wielkanocą - a w Rzymie było już wtedy upalnie - gdy uczestnicząc we mszy św. odbywającej się na zewnątrz, usłyszałam jak zatroskany Papież zwrócił się do osoby, która zapomniała kapelusza, z pytaniem, czy ostre słońce jej zbyt nie dokuczyło.
Pomimo tego, że Jan Paweł II nie chciał, by ludzie widzieli w nim dostojnika, osobistość w aureoli, każdy, kto się z nim spotkał, natychmiast wyczuwał świętość bijącą od jego osoby. Jak bardzo był to skromny człowiek, miałam okazję się przekonać, gdy siostry służebniczki z Pleszewa pokazały nam pokoik, z którego w październiku 1978 roku wyszedł na konklawe. Zostały tam jego buty, w których przyjechał z Krakowa - tak biedne, zdeptane, że nikt by nie uwierzył, że to buty purpurata, wielkiego dostojnika kościelnego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska