Nie byłam prymuską

fot. Witold Chojnacki
Na Tajwanie Kasia studiowała kaligrafię. Dziś wykłada na politechnice, ale marzy o wyjeździe do Chin.
Na Tajwanie Kasia studiowała kaligrafię. Dziś wykłada na politechnice, ale marzy o wyjeździe do Chin. fot. Witold Chojnacki
Z Katarzyną Mazur, młodym pracownikiem naukowo-dydaktycznym Politechniki Opolskiej rozmawia Ewa Bilicka.

- Lubi pani określenie prymuska?
- Nie, nie byłam nią. Po prostu dobrze mi szło w szkole, i to z każdego przedmiotu, co było zresztą moim problemem, bo nie wiedziałam, co studiować. Z tego powodu wybrałam się na badania do poradni psychologiczno-pedagogicznej.

- W jakim celu?
- Do poradni poszłam na testy zdolności, ale one wykazały, że moje zainteresowania dotyczą przedmiotów zarówno ścisłych, plastycznych, jak i humanistycznych. Z prośbą o poradę poszłam też do wróżki, ale ona również nie pomogła.

- Zdała pani na wydział opolskiej politechniki, jak wielu, którzy nie mieli na siebie pomysłu.
- Tak, ale zamierzałam studiować w ramach wymiany na uczelniach zagranicznych. W Opolu studiowałam dwa lata, przeszłam na indywidualny tok. Wyjechałam na niemieckie uczelnie, z którymi współpracuje politechnika. Korzystałam z programów stypendialnych DAAD, Socrates-Erasmus i Leonardo da Vinci.

- Po co?
- Bo wiedziałam, że to rozwija. Pierwsze stypendia nauczyły mnie samodzielności. Na przykład kiedy wyjechałam do Niemiec, to dostałam na cały roczny pobyt około 600 euro. Zrobiłam opłaty: tzn. socjalne, za akademik, wykupiłam ubezpieczenie i... wszystko wydałam. Musiałam szybko znaleźć pracę. Udało się, w ramach projektu Ada Lovelace Programm prowadziłam kursy komputerowe dla kobiet. W Niemczech bowiem zrobiono badania, z których wynikało, że kobiety wybierając zawód stawiają na przedmioty humanistyczne z powodów stereotypowych, przekonane, że nie nadają się do zawodów technicznych. Program przełamywał te stereotypy. Na kursy przychodziły zarówno 12-letnie dziewczynki, jak i 50-latki. Mnie te kursy też pomogły: odblokowałam się językowo, zaczęłam zarabiać, poczułam też, że sama o sobie decyduję.

Portret

Portret

Ma 25 lat, ukończyła studia na Wydziale Zarządzania i Inżynierii Produkcji Politechniki Opolskiej z wynikiem bardzo dobrym. Studiowała według indywidualnego toku studiów. Dwa razy była na zagranicznych kilkumiesięcznych stypendiach (Uniwersytet w Bremie, TNS EMNID w Bielefeld) oraz na dwóch rocznych: Fachhochschule Koblenz i National Taiwan Normal University w Tajpej. Pracuje jako asystent na Wydziale Zarządzania i Inżynierii Produkcji PO i jest studentką II roku studiów doktoranckich w Instytucie Pracy i Spraw Socjalnych w Warszawie.

- Politechnika Opolska to nie uczelnia w Warszawie. Czy prowincjonalne realia utrudniają życie zdolnym studentom?
- W moim przypadku chyba jednak nie. Jeśli jest już możliwość ubiegania się o stypendia na zagranicznych uczelniach, konkurencja w Opolu jest mniejsza niż na przykład w Krakowie czy w Warszawie. Wadą, przynajmniej 3-4 lata temu, studiowania na - jak pani to mówi - prowincjonalnej uczelni był brak informacji, na przykład o wielu rocznych zagranicznych stypendiach. Ja o tym dowiedziałam się podczas pobytu w Wietnamie.

- W Wietnamie dowiedziała się pani o tym, co powinna wiedzieć w Opolu?
- Mój narzeczony studiował na Uniwersytecie Warszawskim i na jego uczelni koła naukowe organizowały wyprawy badawczo-naukowe. Jedna z wypraw była właśnie do Wietnamu, Kambodży i Tajlandii. Chodziło o badania socjologiczne na temat systemu wartości w społeczeństwie wietnamskim. Dostałam się jako "osoba towarzysząca" do ekipy w ostatniej chwili, bo wielu uczestników zrezygnowało, przestraszyło się chorób i niebezpieczeństw. I właśnie podczas tej wyprawy, rozmawiając ze studentami z większych ośrodków naukowych, dowiedziałam się, że można starać się o stypendia w inne rejony świata. Wtedy usłyszałam po raz pierwszy nazwę Biura Uznawalności Wykształcenia i Wymiany Międzynarodowej. To tam należało składać papiery, jeśli było się zainteresowanym wyjazdem na inne stypendia. Mnie kusił Tajwan. Złożyłam projekt dotyczący badań nad cechami osób ze stanowisk kierowniczych w gospodarce krajów azjatyckich. Wcześniej prowadziłam podobne badania w Niemczech oraz w Polsce - chodziło o porównanie cech menedżerów kraju starej Unii Europejskiej oraz kraju dopiero co przyjętym. Chciałam więc rozszerzyć skalę porównawczą o inny rynek pracy, inną kulturę.

- I tyle wystarczyło: projekt?
- Poza projektem musiałam złożyć szereg opinii opiekunów naukowych oraz... zrobić test na obecność wirusa HIV. Myślę, że zakwalifikowano mnie z uwagi choćby na fakt, że nie reprezentowałam warszawskiej uczelni. W statystykach dobrze wygląda, jeśli dostęp do stypendiów ma też ktoś z tzw. prowincji.

- Co studiowała pani na Tajwanie?
- Otrzymałam roczne stypendium, i to pokaźne, tym razem nie musiałam pracować. Tajwanka poznana podczas studiów w Bremie pomogła mi wynająć mieszkanie. Gdybym sama wynajmowała, jako Europejka musiałabym sporo przepłacić. Skupiłam się na nauce. Studiowałam język chiński, uczyłam się kaligrafii. Codziennie studiowałam prasę, czytałam tajwańskie opracowania na temat biznesu. I napisałam własną pracę na ten temat. Przesyłałam ją mailem do swego promotora, po przyjeździe do kraju obroniłam.

- Co najbardziej zaskoczyło panią podczas tych azjatyckich wypraw?
- Jak wszystkich: zabytki, kultura. A poza tym zupełnie inny styl życia. Wietnam jest taki różnorodny: widziałam, jak ludzie z jednej rzeki brali wodę, myli się i wylewali pomyje. Żyli ubogo: na łódkach, ale byli radośni i mieli pewien luz. Potrafili na autostradzie zawracać, a nawet zatrzymywać skuter przy skuterze i żartować. Tajwan zaś to oaza spokoju, bezpieczeństwa i życzliwości. W moim mieszkaniu miałam kłopot z zasięgiem bezprzewodowego internetu. Więc chodziłam z laptopem do parku miejskiego, nawet w środku nocy, aby poczatować z rodziną w Polsce, gdzie wtedy był dzień. W parkach często było można zastać ludzi z laptopem na kolanach lub ćwiczących tańce i sztuki walki...

- Trzęsienia ziemi?
- Przeżyłam ich kilkanaście. To normalna rzecz na Tajwanie. Na szczęście mieszkałam w nowym, dostosowanym do ruchów tektonicznych budownictwie. Jeszcze długo po wstrząsie mój blok się "kiwał", ale to było bezpieczne. Marzy mi się ponowne stypendium w Azji, tym razem w Chinach kontynentalnych, oczywiście stypendium naukowe.

- A co z pani koleżankami i kolegami ze studiów, też robią karierę naukową w Polsce?
- Jak mówiłam, w Opolu studiowałam raptem dwa lata. Mam z tego czasu tylko kilkoro bliskich przyjaciół, nikt z nich nie został w Polsce. Wolą pracę w Europie Zachodniej, za godną płacę w euro. Rozumiem ich.

- A oni nie dziwią się, że tak zdolna osoba pracuje na opolskiej uczelni i dostaje na rękę marne kilkaset złotych?
- Dziwią. Ja czasem też.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska