Nieuzasadnione wezwania. Do czego wyjeżdżają karetki pogotowia

Archiwum
Gdy karetka jedzie "na pusto”, może jej zabraknąć w miejscu, gdzie rzeczywiście jest potrzebna.
Gdy karetka jedzie "na pusto”, może jej zabraknąć w miejscu, gdzie rzeczywiście jest potrzebna. Archiwum
Aż 30 proc. wyjazdów karetek do chorych nie ma uzasadnienia - ogłosiła Najwyższa Izba Kontroli.

To niestety prawda, na podległym nam terenie, liczącym ponad 300 tys. mieszkańców, nieuzasadnionych wezwań jest co najmniej 40 proc. - przyznaje Paweł Orzechowski, dyspozytor Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego.

- Nie tak dawno o godz. 22 wysłaliśmy specjalistyczną karetkę, czyli przeznaczoną tylko do poważnych przypadków, do mieszkanki Czepielowic, u której podobno miały nagle wystąpić zmiany na skórze i atak duszności. Gdy lekarz dotarł na miejsce, okazało się, że kobieta ma wprawdzie wysypkę, ale trwającą już od dwóch tygodni, bo jest na coś uczulona. Nie zagrażało to w żadnym stopniu życiu wzywającej, wystarczyła wizyta u lekarza pierwszego kontaktu.

Ostatnio karetki z Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego wyjeżdżały wielokrotnie do banalnych zdarzeń, m.in. do kilku młodych kobiet cierpiących na bóle menstruacyjne oraz do uczennicy zakładu fryzjerskiego, która zemdlała, gdyż - jak się okazało - z powodu odchudzania nie jadła od trzech dni.

- Bardzo często jeździmy też do osób pijanych, bezdomnych, bo nikt się nimi nie chce zająć i to my musimy się potem martwić, co z nimi zrobić - dodaje Paweł Orzechowski.

Z raportu NIK wynika, że ludzie najczęściej dzwonią po karetkę z powodu zwykłych bólów brzucha, głowy czy niegroźnego nadużycia alkoholu.

Ale też jest druga strona medalu. Pogotowie coraz częściej, jak podkreślił prezes NIK, musi wyręczać lekarzy z przychodni podstawowej opieki zdrowotnej i ambulatoriów. W wielu przypadkach wezwanie karetki to jedyny sposób, by dostać się do lekarza, przeprowadzić badania w dającym się określić terminie.

W tym sensie pogotowie staje się tratwą ratunkową dla tonącej służby zdrowia.

Z raportu NIK wynika, że nierzadko właśnie taki pomysł podsuwa pacjentom sam personel przychodni, która akurat wyczerpała limit przyjęć. Czasem osoba przeziębiona czy cierpiąca na niestrawność, zamiast czekać do następnego ranka, szuka ratunku na własną rękę, zanim choroba rozwinie się na dobre.

- Pacjent dzwoni do nas i skarży się, że np. mocno boli go brzuch - opowiada Paweł Orzechowski, dyspozytor z Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego. - Tymczasem lekarz z przychodni pełniącej nocny dyżur, do której zwrócił się o pomoc, może być u niego dopiero za 4 godziny, a on do tego czasu umrze z bólu. Nie możemy odmówić, wysyłamy karetkę. Trudno przez telefon ustalić, czy sprawa jest błaha czy nie.

- Często ktoś ma gorączkę od kilku dni, czeka, aż sama przejdzie, a gdy jego stan się pogarsza, wzywa nas - mówi Mariusz Baran, kierownik Pogotowia Ratunkowego w
Brzegu. - Problem nieuzasadnionych wezwań dotyczy całego województwa, ale szczególnie w małych miejscowościach przybiera na sile. Jeśli ktoś mieszka na wsi, poczuje się źle wieczorem, a nie ma czym dojechać do dyżurnej przychodni, to z konieczności pozostaje mu tylko wezwanie karetki.

Do tej pory za nieuzasadnione wezwania winiono głównie pacjentów. Teraz jednak kontrolerzy NIK spojrzeli na problem szerzej.

- Aby cały system medycyny ratunkowej zaczął funkcjonować jak należy, muszą dobrze wywiązywać się ze swoich obowiązków lekarze podstawowej opieki zdrowotnej i lekarze medycyny rodzinnej - podkreśla Marek Dryja, konsultant wojewódzki w dziedzinie medycyny ratunkowej. - Tymczasem często dochodzi do przepychanki między pogotowiem, opieką nocną i świąteczną oraz przychodniami, które często zbyt rygorystycznie przestrzegają swoich limitów. Z mojego rozeznania wynika, że aż 50 proc. wyjazdów karetek "S", które powinny być wzywane tylko do wypadków, zawałów serca, udarów oraz innych stanów zagrożenia życia, jest niezasadnych.

NIK wytknął też w raporcie, że zespoły ratownictwa medycznego są wykorzystywane w sposób nieuprawniony - wzywane są, by stwierdzić zgon oraz do przewozu pacjentów między szpitalami.

- To niestety prawda - przyznaje dr Marek Dryja (który też dyżuruje w karetce "S"). - Ostatnio jedziemy do rzekomo ciężko chorej babci i widzimy pod jej domem dwa samochody. Pytamy rodzinę, dlaczego sama nie zawiozła jej do przychodni, bo kobieta miała tylko gorączkę. Na co padła odpowiedź: "Od tego jest przecież pogotowie".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska