Nowi w Szwarcwaldzie

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik Krzysztof Zyzik
Badenia-Wirtembergia, najbogatszy land Niemiec, graniczący ze Szwajcarią i Francją. W ostatnich tygodniach w tutejszych miasteczkach nie ma ważniejszego tematu niż uchodźcy. Są wszędzie i przybywa ich w zastraszającym tempie. Syryjczycy, Libijczycy, Somalij-czycy, ale też zatrzęsienie przybyszów z zachodnich Bałkanów – z Kosowa, Czarnogóry, Albanii. Jedni uciekają, by ratować życie. Inni – by lepiej żyć. Wszyscy wymieszali się i zalali Niemcy w skali niewyobrażalnej dla gościa z Polski.

Wieś nad Jeziorem Bodeńskim pokazywali w niemieckiej telewizji jako wzór. Tutejsze władze z własnej inicjatywy zgodziły się przyjąć dwustu uchodźców. Ważny urząd uznał, że skoro są tacy otwarci, można im dać więcej. I do gminy, liczącej ponad pięć tysięcy mieszkańców, skierowano… tysiąc ośmiuset przybyszów. „Skierowano” to dobre słowo. Stosowne urzędy wydają bowiem arbitralne decyzje, często z dnia na dzień. Gmina musi stanąć na głowie, by szybko zorganizować noclegi. Dlatego wykorzystuje się szkolne sale gimnastyczne (dzieci na wakacjach), opustoszałe koszary i domy opieki.

Nowi przybysze nie mają azylu, więc nie wolno im pracować. Opiekuńcze państwo niemieckie daje im jednak pieniądze. Oraz w zasadzie wszystko, co potrzebne do życia. Żywność, ubrania, sprzęt gospodarstwa domowego. Dzieci dostają rowerki, dorośli – papierosy. Mężczyźni mają pieniądze i dużo wolnego czasu. Więc piją.

– To przekroczyło naszą wyobraźnię – opowiada mi mieszkanka zacisznej dzielnicy. – Oni codziennie palą w mieście ogniska, choć to zabronione. Robią to wszędzie, raz nawet na rondzie. Usiedli na wysepce grupką kilkudziesięciu mężczyzn, zaczęli grillować i pić. Samochody zwalniały, mało się nie porozbijały. Ludzie myśleli, że kręcą jakiś film.

Niemcy padają ofiarą swojego sukcesu. Nie ma w Europie drugiego kraju, który miałby tak świetną markę. Państwa dogadują się, jak dzielić między siebie uchodźców, a większość i tak ciągnie tutaj. Media lokalne relacjonowały w ostatnich dniach przemarsz grupy Afrykańczyków. Szli autostradą, pasem awaryjnym. Spali po rowach. Te marsze, tobołki, kobiety z dziećmi, to wszystko przywołuje obrazy powojennej wędrówki ludów.

Tam, gdzie uchodźcy trafiają, brakuje urzędników do ich obsługiwania, szczególnie tłumaczy. Imigrant z Afryki, stojąc w kolejce po pastę do zębów, często nie wie, co właściwie dostaje. Dlatego urzędnik, wręczając tubkę, otwiera usta i przejeżdża sobie palcem po zębach. Mężczyzna kiwa głową, że zrozumiał, i idzie do następnej kolejki. Po chleb, zupę, papier toaletowy.
Niemcy są na granicy wytrzymałości. W wychuchanych miasteczkach robi się brudno, przed sklepami wieczorami trzeba uważać na potłuczone szkło, spadają ceny nieruchomości przy obozach dla uchodźców. To wszystko radykalizuje nastroje. Maria, studentka medycyny, pokazuje mi wpisy, jakie pączkują na fejsbuku: „Idą autostradą? Niech ich przejadą, będzie spokój…” – tak piszą „zwykli ludzie”. A grupy neofaszystów przechodzą do czynów. Od początku roku dokonali dwustu ataków, w tym podpaleń.
Niemcy i Europa zmieniają się nieodwracalnie. Nie tylko pod wpływem ostatnich wydarzeń. W miasteczku, z którego wyjeżdżam, trzecia część mieszkańców to przybysze z Rosji. Ściągali tu przez ostatnie ćwierć wieku. Starsi do dziś mówią między sobą po rosyjsku, wspierają się, budują własne osiedla, ściągają kolejnych ziomków i zapewniają, że są bardzo dumni z Putina. Za jakieś dwie kadencje, to nieuchronna konsekwencja demografii, będą mieć własnego burmistrza. Niemcy, patrząc na nową falę emigracji, zaczęli cieplej patrzeć na „swoich” Rosjan.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska