Nyska opowieść wigilijna

Klaudia Bochenek
Przed wojną karp leżał na stole w towarzystwie tłuczonych ziemniaków i białej kiełbasy. Której zresztą nikt mięsem nie nazywał, by zaoszczędzić sobie zbytecznej wędrówki do konfesjonału, a proboszczowi cennego czasu.

Kiedyś to wszystko było tutaj inaczej. Na wigilijnym stole biała kiełbasa zamiast opłatka, na choince świeczki, a na pasterkę dzieci iść nie mogły - wspomina Krystyna Przybyszewska, rodowita nysanka, która urodziła się tutaj jeszcze przed wojną i pamięta stare nyskie wigilie.

Obowiązkowym daniem na stole przedwojennych nysan był oczywiście karp. Ale podawano go w towarzystwie tłuczonych ziemniaków oraz zasmażanej kapusty. Nie brakowało również zupy na bazie wywaru ryby, warzyw i zasmażki z masła. Całość podawano z grzankami.

- No i nikt z nas nie wyobrażał sobie świąt bez białej kiełbasy - uśmiecha się pani Krystyna. - Nie mówiło się na to mięso, to i nikt z jedzenia tej kiełbasy się nie spowiadał...

Na bożonarodzeniowym stole u Przybyszewskich zawsze znalazło się tez miejsce na butelkę wina i piwo. - Że alkohol? Jaki to alkohol, skoro ksiądz też to pije - uśmiecha się rodowita nysanka.

Dawna nyska wigilia to też zapach kompotu z suszonych owoców, kluski i makówki, czyli przekładana sucharami masa z maku, a całość nasączona mlekiem. - To akurat było paskudne! - śmieje się pani Krysia, która jako dziecko za makówkami nie przepadała.

Za to, jak każdy dzieciak, uwielbiała prezenty i choinkę. Ta ostatnia ubierana była wprawdzie kilka dni przed wieczerzą, ale dzieci zobaczyć ją mogły dopiero podczas wigilijnej kolacji. Czasem podglądały przez dziurkę od klucza, ale wysiłki owe spełzały na niczym. - Tym większa jednak była radość, gdy naszym oczom ukazywało się udekorowane i świecące drzewko - wspomina. - Pojęcia nie mam jednak, kto je ubierał, bo od najmłodszych lat wpierano nam, że to sprawka Dzieciątka...

Pod choinką były prezenty. Czasem jakieś książki, albo stare lalki w nowych ubrankach. Później wspólne kolędowanie, gra na fortepianie, deklamowanie wierszy. - Było bardzo odświętnie i uroczyście - dodaje Przybyszewska. - Ale bywało też smutno...
Zwłaszcza podczas wojny. Pani Krystyna pamięta, że nieraz siedzieli przy kolacji po ciemku, przy skromnie zastawionym stole. Jedyne światło, jakie rozjaśniało pomieszczenie, pochodziło z tlących się na choince świeczek. Pod drzewkiem w żłóbku leżało właśnie Dzieciątko.

- Pamiętam taki piękny przedwojenny zwyczaj adwentowy - uśmiecha się nysanka. - Na długo przed Wigilią niania, która opiekowała się mną i siostrami, przygotowywała sobie słoik pełen pociętej na kawałki słomy. I jak tylko byłyśmy grzeczne i zrobiłyśmy jakiś dobry uczynek, dostawałyśmy po kawałku tej słomy z pełnym prawem do tego, by położyć go w żłóbku. Przygotowując w ten sposób posłanie dla Pana Jezuska. Wówczas powtarzała nam zawsze, że od tego, jak się zachowujemy, będzie zależało jak miękko będzie dziecięciu w żłobie. No i różnie z tą miękkością bywało, ale zwyczaj cudny...

Dzisiaj pani Krysia choinki przed wnukami nie zamyka na klucz, gotuje też trochę inaczej, bo męża miała ze Wschodu, który Wilii bez barszczu i pierogów sobie nie wyobrażał. Jedyne, co zostało jej z tamtej tradycji to zupa rybna, która zresztą wszystkim bardzo smakuje.

- Nie możemy się zebrać, ale może kiedyś uda się wspólnie z kilkoma osobami zorganizować przed świętami taką dawną wieczerzę - uśmiecha się Przybyszewska. - Żeby pokazać współczesnym nysanom, jak ich przodkowie świętowali Boże Narodzenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska