Opole. Kiedyś podręcznikowa ruletka, teraz walka o przetrwanie - historia księgarni "Suplement"

Piotr Guzik
Piotr Guzik
Alicja i Janusz Snekowie w Suplemencie w Opolu
Alicja i Janusz Snekowie w Suplemencie w Opolu Piotr Guzik
Ręce złożone w błagalnym geście. Przeszywające spojrzenie, twarz pełna napięcia. Tak wygląda Alicja Sneka, właścicielka opolskiej księgarni "Suplement" na zdjęciu, którym opatrzyła apel o wsparcie dla biznesu, który od ponad 30 lat prowadzi z mężem Januszem. - Nikogo wcześniej o nic nie prosiliśmy. Ale wtedy nie zostało nam już nic innego, by ratować coś, czemu poświęciliśmy całe życie - mówi.

"Suplement" mieści się przy ul. Kośnego, w okolicy skrzyżowania z ul. Matejki. Lokal nie należy do największych, dlatego prawie każdą wolną przestrzeń wypełniają książki. Półki są na każdej ścianie, do tego dochodzi regał w centrum pomieszczenia.

- Marzy mi się remont - mówi pani Alicja. - Odświeżenie tego miejsca, stworzenie kącika, w którym klient może wygodnie usiąść, zajrzeć do książki, przeczytać parę akapitów. Ale to oznaczałoby zamknięcie księgarni na co najmniej tydzień. Jesteśmy w takiej sytuacji, że nie jesteśmy sobie w stanie na to pozwolić - przyznaje.

Inżynier? Na ulicy?

Państwo Sneka zaczynali na terenie przy skrzyżowaniu ulic Ozimskiej i Sempołowskiej. Teraz stoi na nim gmach PZU. Ale na przełomie lat 80. i 90. była to pusta przestrzeń. Nazywano ją "placem Balcerowicza", bowiem to właśnie tam, w okresie dzikich przemian gospodarczych, rodziły się kolejne biznesy. Handlowali szkolnymi podręcznikami. Towar wystawiali na dwóch stolikach.

- Wśród klientów zdarzali się znajomi. Pytali "Ala! Ty? Inżynier? Sprzedajesz książki na ulicy?!". To nie było łatwe, ale nie odpuszczaliśmy - mówi pani Alicja.

Wraz z mężem ukończyli budownictwo w Wyższej Szkole Inżynierskiej (obecnie Politechnika Opolska). - Obydwoje z dobrymi dyplomami! - podkreśla.

Jak to się stało, że para inżynierów zaczęła handlować książkami? - Pod koniec lat 80. Januszowi udało się wyjechać do rodziny w Nowym Jorku. W Stanach Zjednoczonych harował w hucie, dorabiał także w polskiej księgarni. Tam się zetknął z tym rynkiem. I gdy wrócił do Polski z ciężko zarobionymi pieniędzmi postanowiliśmy spróbować handlować książkami - wspomina pani Alicja.

Obok nich na "placu Balcerowicza" swój kram miał Zenon Kramer, który w 1991 roku został właścicielem znajdującego się naprzeciwko kina Centrum Odra.

- W tym kinie przez pewien czas zajmowaliśmy zresztą lokalik we wnęce. Po książki Janusz jeździł do Warszawy. Ładował je na przyczepę, wiózł pod blok na ZWM-ie i po powrocie w nocy wnosił te paczki na 3. piętro do naszego mieszkania. Z rana wszystko znosił i zawoził na handel - opowiada pani Alicja.

Głos jej się załamuje na to wspomnienie. - Wie pan, ja beksa jestem. Łatwo się wzruszam. To mi przypomniało, że oboje z Januszem jesteśmy z biednych rodzin. Musieliśmy sami sobie na wszystko zapracować. Nikt nam nic nie dał na złotej tacy. Stąd mamy szacunek do pracy i do pieniędzy - mówi.

Macie papier toaletowy?

Po paru latach otworzyli swoją księgarnię. Mieściła się przy ul. Bytnara "Rudego". Pani Alicja przyznaje, że lokal daleki był od ideału. - Ale było chociaż gdzie ręce umyć, albo herbaty sobie zaparzyć - wspomina.

- Bardzo często zaglądały do nas matki z małymi dziećmi. Było też sporo pasjonatów niesamowicie wąskich dziedzin. Nie podchodziliśmy do klientów jak zwykli sprzedawcy. Staraliśmy się nawiązać kontakt, znajomość, tworzyć przyjacielską atmosferę - opowiada pani Alicja.

Takie samo podejście stosowali także w drugim oddziale "Suplementu", który otworzyli w lokalu przy ul. Kośnego w 1998 roku.
- Ta księgarnia miała inny charakter. Na ZWM-ie dominowała literatura piękna. Tutaj zaś najlepiej sprzedawały się książki naukowe. To był owoc bliskości kampusu Uniwersytetu Opolskiego. W soboty odwiedzało nas sporo osób uczęszczających na studia zaoczne. Mogli zdobyć potrzebne podręczniki. A także zwyczajnie porozmawiać - mówi pani Alicja.

W początkach księgarni na osiedlu zdarzali się też klienci nietypowi. "Macie papier toaletowy?" - pytali. "Jak to, w księgarni?!" odpowiadała pani Alicja. Wtedy ją to denerwowało. Teraz śmieszy.

Podręcznikowa ruletka

Przez wiele lat bazą działalności "Suplementu" były podręczniki. To jednak wiązało się z sporym ryzykiem.

- Na podręcznikach możliwy był naprawdę duży zysk, ale i wielka strata. To taki rodzaj książek, których nie można zwrócić. Zamówiłeś za mało? Pieniądze mogły ci przejść koło nosa, bo jak czegoś nie miałeś, to klienci szli do konkurencji. Zamówiłeś za dużo? Zostawało liczyć, że w międzyczasie nie dojdzie do żadnej reformy oświatowej albo zmian programowych, bo wtedy to, co było na stanie, już do niczego się nie nadawało - opisuje Alicja Sneka.

Dlatego konieczne było dobre rozeznanie rynku i potrzeb w poszczególnych szkołach. Na tej podstawie szacowano ile sztuk danego tytułu zamówić. Trzeba to było robić w czerwcu, bo kto uczynił to później, mógł potem nie mieć czym handlować pod koniec sierpnia i we wrześniu, kiedy był największy ruch w sekcji podręczników.

Wprowadzenie bezpłatnych podręczników dla uczniów szkół podstawowych było poważnym ciosem dla "Suplementu". Poważnym i nie jedynym.

Jedna zamiast dwóch

Odpływ klientów z każdym rokiem był coraz bardziej widoczny.

- Ludzie stają się bardziej praktyczni. Idąc do galerii handlowej w jednym miejscu mają sklepy odzieżowe, obuwnicze, drogerie, spożywkę. I sieciowe księgarnie. Wtedy zapominają o małych, lokalnych sklepach i księgarniach - uważa pani Alicja.

Do tego dochodzi sprzedaż w internecie, gdzie książki zazwyczaj są tańsze, niż w stacjonarnej księgarni. Handlujący w sieci często nie mają własnej siedziby, tylko magazyny i hurtownie, z których sprowadzają zamówione tytuły, by potem wysyłać je do klientów.

- Też próbowaliśmy prowadzić sprzedaż internetową. Ale w naszym wypadku to nie wypaliło. Możliwe, że weszliśmy w to za późno. Ale też system, na którym się oparliśmy, pozostawiał wiele do życzenia - stwierdza pani Alicja.

Kilka lat temu musieli zamknąć księgarnię na osiedlu im. AK. Długo do niej dokładali. Pan Janusz wierzył, że ludzie jeszcze wrócą, że brak klientów to coś przejściowego, że jeszcze nastąpi odbicie. Tak się jednak nie stało.

Złożone dłonie

Mimo tych przeciwności, "Suplement" przy ul. Kośnego nadal dawał sobie radę. Aż wiosną minionego roku uderzyła pandemia koronawirusa i pierwszy lockdown.

- Przychodziliśmy do księgarni i patrzyliśmy przez witryny na puste ulice. Ludzie siedzieli w domach. Szkoły i uczelnie były zamknięte. A jak nie ma nauki, to w tej okolicy pojawia się znacznie mniej osób - mówi właścicielka księgarni.

Wtedy też "Suplement" znów zaczął handlować w sieci, za pośrednictwem Allegro. Aby móc tam konkurować z innymi księgarniami, konieczne było wprowadzenie niskich cen. A także uwzględnienie prowizji dla samego portalu za każdy sprzedany tytuł. Udało się co prawda uzyskać dodatkowe źródło przychodu, ale różowo nie było.

- Mijały kolejne miesiące, w trakcie których staraliśmy się utrzymać na powierzchni. Aż w końcu przekroczyłam granicę, której nigdy nie spodziewałam się przekroczyć - przyznaje pani Alicja.

Pomysł zaapelowania w sieci o pomoc chodził jej pod głowie już od pewnego czasu. Przez niego zaliczyła kilka bezsennych nocy. Aż pewnego dnia na początku listopada poprosiła pracownicę, by zrobiła jej zdjęcie. Pani Alicja złożyła dłonie w błagalnym geście. Popatrzyła prosto w obiektyw spojrzeniem pełnym napięcia.

Efekt wrzuciła na facebookowy profil "Suplementu". Opatrzyła to prostym apelem: "Pozwólcie nam przetrwać" oraz linkiem do ich strony na Allegro.

- Ten ruch kosztował mnie bardzo wiele. Przez ponad 30 lat nigdy nikogo o nic nie prosiliśmy. Musiałam jednak pokonać barierę wstydu i zawalczyć o księgarnię, której oddaliśmy tyle życia, często kosztem najbliższych, w tym dzieci - mówi pani Alicja łamiącym się głosem.

Bieszczady

Post udostępniono ponad 700 razy. Efekt nie był jednak natychmiastowy. Zamówienia zaczęły spływać dopiero z czasem.

- Jedno z zamówień było z Krakowa. W komentarzu klient napisał, że 18 lat temu wyjechał z Opola, ale jak dowiedział się, że księgarni jego młodości grozi likwidacja, zrobił zamówienie na około 400 złotych. Popłakałam się. Tak jak wtedy, gdy przyszła do nas nauczycielka, która przyznała, że dostała "karpiowe" i sporą jego część chce wydać u nas - opowiada pani Alicja.

Ten jeden apel nie rozwiązał jednak problemów "Suplementu". Pojawiał się na facebookowym księgarni już kilka razy. - Jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim, który nas wsparli i od tego czasu kupili u nas książki. Musimy się jednak przypominać, ponieważ nadal nie jesteśmy pewni przyszłości - mówi pani Alicja.

- Mamy świadomość, że w sytuacji takiej, jak my, jest wiele małych przedsiębiorców. Nie narzucamy się. Po prostu prosimy, aby dać nam szansę przetrwać. Jesteśmy chyba ostatnią działającą niesieciową księgarnią w Opolu. Chcielibyśmy móc działać dalej, także dla ludzi, którzy związali się z nami na przestrzeni lat - stwierdza właścicielka księgarni Suplement.

A jeśli się nie uda? - Nigdy nie byłam w Bieszczadach. Ponoć najpiękniejsze są jesienią. Dla nas jesień zawsze była czasem myślenia o wszystkim, tylko nie o wyjazdach - mówi pani Alicja. - Nadal wierzę, że pociągniemy jeszcze kilka lat. Ale jeśli to wszystko się skończy, to przynajmniej będziemy mieli w końcu czas, by zobaczyć Bieszczady jesienią.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska