Ostatni samuraj

Mak
Wielkie widowisko made in Hollywood, którego akcja toczy się w XIX-wiecznej Japonii, razi schematyczną fabułą, ale uwodzi zdjęciami i scenami walki.

Edward Zwick, reżyser niezapomnianych "Wichrów namiętności", tematem swojego najnowszego filmu uczynił ścieranie się tradycji z nowoczesnością, którego jaskrawym przykładem w historii świata jest zderzenie samurajskiego kodeksu moralnego, budującego podwaliny i potęgę feudalnego państwa z ekspansją Zachodu. Jej uosobieniem w Kraju Kwitnącej Wiśni są nie tylko telegraf i kolej żelazna, ale także armaty i karabiny, jakich japońskiej armii chętnie dostarczają Amerykanie.
Tytułowy ostatni samuraj to Nathan Algren, kapitan armii amerykańskiej, weteran wojny secesyjnej, pogromca Indian. To, co inni uważają za bohaterstwo, on sam uznaje za największą życiową porażkę. Nękany wyrzutami sumienia, prześladowany wizjami indiańskich kobiet i dzieci, które zginęły z jego ręki, topi smutki w alkoholu. Niespodziewanie z tego psychicznego dołka wyrywa go propozycja wysłannika cesarza Japonii. Minister Omur przybył do Ameryki, by zwerbować oficerów, którzy wyszkolą armię jego kraju. Apatyczny Algren przelicza proponowaną zapłatę na butelki wódki i decyduje się na podróż w nieznane.
Już pierwsza audiencja u cesarza przekona go, że młody władca nie jest tyranem, a raczej wrażliwym, słabym człowiekiem, podatnym na wpływy zabiegających o własne interesy doradców. Jaka moralna przepaść dzieli ich od prawdziwych japońskich wojowników, dla których zgodnie z kodeksem bushido najwyższą wartością jest honor, Algren przekona się, gdy już w pierwszej potyczce słabo jeszcze wyszkolonych żołnierzy ze zbuntowanymi samurajami trafi do niewoli. Na czele buntowników stoi Katsumoto, wierny poddany cesarza, ale zagorzały wróg sił, które chcą zniszczyć wielowiekowe tradycje, święte przykazania samurajów. Nathan Algren liże rany wśród - jak mu się na początku wydaje - dzikusów. Żyjąc z nimi, powoli zaczyna jednak rozumieć ich racje, nabiera szacunku dla samurajskiego pojmowania świata. I kiedy nadejdzie czas kolejnej próby, stanie do walki po stronie samurajów, choć ma świadomość, że ta walka z góry skazana jest na klęskę, bo miecze nigdy nie pokonają armat.
"Ostatni samuraj" to typowa bajka z morałem, oparta na schemacie walki dobra ze złem, w której w dodatku - jak to w bajce - dobro zwycięża, chociaż cena jest wysoka. Film Zwicka ma jednak niezaprzeczalne atuty, dla których warto zasiąść w kinie na ponad dwie godziny. Jest wspaniałym widowiskiem. Sceny batalistyczne to prawdziwy majstersztyk. Zachwycają też wspaniałe zdjęcia (film kręcono m.in. w Japonii i Nowej Zelandii).
Nie można również pominąć kreacji Toma Cruise?a w roli ostatniego samuraja. Jego psychologiczna przemiana jest przekonująca, choć burzy ją happy end. Ale to już trudno uznać za winę aktora. W Hollywood szczęśliwe zakończenie to reguła, wynikająca z przekonania, że widz lubi, gdy opowiadana historia dobrze się kończy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska