Pacjentkę badało sześciu lekarzy, była w trzech szpitalach. Kobieta zmarła

Katarzyna Kownacka
Medycy podejrzewali kolejno kilka schorzeń. Badań laboratoryjnych jednak nie zlecili.

- Mama była inwalidką pierwszej grupy ze względu na zwyrodnienie biodra i kolana, ale całkiem sprawnie poruszała się o kuli - mówi Wiesław Maziarski, syn.

Pierwszego listopada 69-letnia pani Helena zadzwoniła do syna.

- Skarżyła się na silny ból kolana i ogólne osłabienie - wspomina pan Wiesław. - Mówiła, że nie przespała nocy, upadła, kiedy chciała wstać z fotela, i nie miała siły się podnieść.

Syn zadzwonił na pogotowie. Od dyżurnego dowiedział się, że tego typu sprawy załatwia lekarz pierwszego kontaktu. Wezwał więc lekarza POZ.

- Po zbadaniu doktor stwierdził, że może to być zator i zrobił to, co ja próbowałem zrobić już na początku: zadzwonił na pogotowie, by przewiozło mamę do WCM-u - opowiada Wiesław Maziarski. - Ale lekarz, który przyjął ją w WCM-ie, po kilkuminutowym badaniu uznał, że żadnego zatoru nie ma. Nie zlecił też żadnych dodatkowych badań. Podał tylko przeciwbólowo ketonal, zasugerował konsultację w poradni urazowo-ortopedycznej i karetką wysłał nas do domu. Bo mama nadal nie była w stanie wstać.

Od szpitala do szpitala
W domu pani Helena znów się przewróciła. Zaniepokojona jej stanem rodzina zadzwoniła więc ponownie po pogotowie. Karetka przewiozła pacjentkę na izbę przyjęć Szpitala Wojewódzkiego przy ul. Katowickiej w Opolu.
- Tu lekarz również nie zlecił badań laboratoryjnych. Po kilku minutach stwierdził jedynie, że moja matka nie wymaga hospitalizacji w trybie ostrodyżurowym - wyjaśnia Wiesław Maziarski. - Zasugerował natomiast leczenie nadciśnienia i cukrzycy w ramach POZ i skierował nas do dyżurnego ortopedy.

Ortopeda zlecił prześwietlenie bolącego kolana. Na jego podstawie stwierdził, że kobieta ma duże zmiany zwyrodnieniowe. Odesłał ją do domu i zalecił konsultację ortopedyczną w poradni.

- Mama tymczasem dalej nie miała siły się podnieść ani samodzielnie wstać, była bardzo osłabiona - opowiada syn.
Następnego dnia, 2 listopada, pani Helena nie była w stanie sama pójść do przychodni. Po skierowanie do ortopedy poszedł jej syn. Zarejestrował matkę w poradni. Tam przewiozła ją karetka.

- Lekarz wykonał punkcję i ściągnął z kolana trzy strzykawki płynu ropnego - opowiada pan Wiesław.
Po tym zabiegu pani Helena znów wróciła do domu. Na kilka godzin jej stan poprawił się na tyle, że mogła samodzielnie zjeść. Ale już następnego dnia rano, 3 listopada znowu czuła się bardzo źle. Traciła czucie w rękach, była bardzo osłabiona, ciężko oddychała. Zaniepokojony syn po raz kolejny wezwał lekarza z przychodni. Ten obejrzał kobietę i z podejrzeniem udaru skierował do szpitala przy ul. Wodociągowej.

- Tu już zupełnie straciliśmy kontakt z mamą - opowiada pan Wiesław. - Zasypiała, oddychała bardzo ciężko. Wtedy po raz pierwszy lekarze zlecili wykonanie analizy krwi, badanie głowy tomografem komputerowym.
- Po analizie wyników badań lekarze doszli do wniosku, że matka wymaga jednak opieki internistycznej.
W izbie przyjęć szpitala przy ul. Katowickiej medycy wykonali następne badania i skierowali panią Helenę na oddział chorób wewnętrznych.
- Mama oddychała już wtedy tylko za pomocą maski tlenowej - opowiada rodzina. - Spała albo była nieprzytomna.
4 listopada pani Helena trafiła na oddział intensywnej terapii z rozpoznaniem bakteryjnego zapalenia płuc i wstrząsu septycznego.

8 listopada zmarła, nie odzyskawszy przytomności.

Kto zawinił?
Wiesław Maziarski, syn pani Heleny: - Najbardziej boli mnie to, że badania, a raczej oglądanie matki, trwało często krócej, niż wypisywanie kart informacyjnych.
Dyrektorzy Wojewódzkiego Centrum Medycznego i szpitala przy ul. Katowickiej twierdzą, że trudno określić, gdzie i czy była wina w tej tragicznej historii.
- Zlecenie wykonania jakichkolwiek badań wymaga pewnych przesłanek - stwierdza Marek Piskozub z WCM. - Może w przypadku tej pacjentki choroba rozwijała się tak dynamicznie, że pierwszego dnia nie było jeszcze takich przesłanek. Trudno mi jednak szukać wyjaśnień wyłącznie na podstawie relacji syna. Musiałbym się zapoznać z dokumentacją pacjentki.

- Poza tym - dodaje dyrektor - nie ma badań, których wyniki dadzą odpowiedź na pytanie, czy pacjent będzie żył.
Renata Ruman-Dzido, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego przy ul. Katowickiej, twierdzi, że diagnostyka to rzecz lekarzy POZ.
- I to lekarz pierwszego kontaktu powinien był zlecić takie badania - mówi pani dyrektor. - U nas na pewno nie oszczędza się na diagnostyce, bez względu na to, czy jest to zwykła morfologia czy droższe badania, które wymagają większych nakładów sił i środków.
Czemu więc lekarz z izby przyjęć na Katowickiej, gdzie pani Helena trafiła jeszcze 1 listopada, takich badań nie zlecił?
- Trudno mi się odnieść do tego konkretnego przypadku, bo nie znam dokumentacji - ucina dyrektor Ruman-Dzido.

Wątpliwości jednak są
Kazimierz Łukawiecki, dyrektor opolskiego NFZ, dokumentacji tego przypadku też nie zna, ale obiecuje się nim zająć: - To sprawa bez wątpienia tragiczna, ale też splot przedziwnych zdarzeń budzących wątpliwości.
Jego zdaniem pacjentka po wstępnym zdiagnozowaniu przez lekarza POZ powinna być w opolskich szpitalach wnikliwie przebadana zaraz po przyjęciu.
- Tymczasem pomimo wielokrotnych wizyt w kilku placówkach choroby u pacjenta nie rozpoznano i rodzina może mieć dziś o to pretensje - przyznaje dyrektor NFZ. - Ten przypadek kwalifikuje się do kontroli etycznej ze strony Izby Lekarskiej.

Wiesław Maziarski, syn zmarłej pani Heleny, o ten brak diagnozy, a w zasadzie badań, które mogłyby do niej doprowadzić, żal ma dziś największy:
- Może, by takich przypadków uniknąć, NFZ powinien wprowadzić procedury obowiązkowego ogólnego diagnozowania chorych z zastosowaniem technik laboratoryjnych. Niezależnie od szpitala czy specjalności oddziału, na który trafi chory, oraz od wstępnego rozpoznania lekarza POZ. Oni przecież często diagnozują na wyczucie, po omacku. Wiem, że argumentem będą koszty. Padnie odpowiedź, że nie stać nas na wykonywanie podstawowych badań dla każdego i na pozostawienie każdego chorego na obserwacji. Ale czy stać nas w takim razie na leczenie nie zdiagnozowanej wcześniej osoby na oddziałach intensywnej terapii? Stać na wielokrotne, jak w przypadku mojej mamy, przewozy karetkami z zespołami ratowników?

- W mojej ocenie błąd nie tkwi w braku dostępności do diagnostyki, lecz czasem w braku analitycznego podejścia przez lekarzy - stwierdza Roman Kolek, zastępca dyrektora ds. medycznych oddziału NFZ w Opolu. - Trudno wprawdzie na podstawie jednostronnej relacji ocenić przebieg medyczny choroby, ale bez wątpienia można mieć odczucie, iż wielu z lekarzy badających tę pacjentkę mogło potraktować problem dość powierzchownie.
Dyrektor Kolek podkreśla też, że pieniądze, które dostają izby przyjęć i szpitalne oddziały ratunkowe są niemałe.
- Zwłaszcza w Opolu, gdzie na diagnostykę w porównaniu z resztą województwa, wydaje się naprawdę sporo. I bardzo dobrze - podkreśla.

Będzie kontrola rzecznika
Dr Kolek zapowiada, że sprawę śmierci pani Heleny niezwłocznie przekieruje do rzecznika odpowiedzialności zawodowej działającego przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Opolu.
- Już choćby przez wzgląd na tragiczny finał tej historii widać, że po drodze coś nie poszło tak, jak powinno - stwierdza Roman Kolek.
Pełniący od niespełna miesiąca funkcję szefa Okręgowej Izby Lekarskiej w Opolu dr Jerzy Jakubiszyn zapowiada, że kiedy tylko skarga wpłynie, rzecznik się nią zajmie.

- Trzeba się zapoznać przede wszystkim z dokumentacją wszystkich lekarzy, do których trafiła pacjentka - mówi. - Nie próbuję nikogo bronić, ale czasem bywa niestety tak, że piorunujące stany zapalne, które kończą się sepsą i prowadzą do śmierci, bywają nie do zatrzymania. Ale żeby mieć pewność, trzeba to dogłębnie zbadać. Wtedy dopiero można będzie postawić tezę - czy miał tu miejsce jakiś błąd, czy ktoś zadziałał rutynowo, czy był to jeden z tych trudnych przypadków.

Sprawą zajmować się będzie Zbigniew Kuzyszyn, nowy opolski okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej. By rozpatrzyć ten przypadek, będzie musiał przejrzeć dokumentację ze wszystkich szpitali, do których trafiła Helena Maziarska, i przesłuchać świadków - lekarzy i być może członków rodziny zmarłej.
- Dopiero na tej podstawie można postawić zarzut albo podjąć decyzję o umorzeniu sprawy - wyjaśnia.
Jeśli rzecznik dopatrzy się nieprawidłowości, skieruje sprawę do sądu lekarskiego. Ten może ukarać winnych upomnieniem, naganą, zawieszeniem w prawie wykonywania zawodu na czas od pół roku do 3 lat albo nawet pozbawieniem prawa wykonywania zawodu.

- Nie jestem pieniaczem i sam na pewno nie będę wnosił żadnych roszczeń - zapowiada Wiesław Maziarski. - Tym bardziej że matce życia to już nie zwróci. Myślę jednak, że sprawa powinna zostać naświetlona i przedstawiona publicznie. Nasze szpitale chwalą się certyfikatami zarządzania, ale wystarczy wejść wieczorem na izbę przyjęć, by się przekonać, że chyba nie wszystko działa tak, jak powinno. Chciałbym, aby tragiczny przypadek śmierci mojej mamy był przestrogą dla potencjalnych pacjentów, którzy widząc w szpitalach te wszystkie certyfikaty, myślą, że są w bezpiecznym miejscu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska