Państwo nakłada obowiązki, a samorządy muszą płacić

Redakcja
Duża grupa mieszkańców Zdzieszowic popiera burmistrza, który chce, by pieniądze     z podatku CIT od firm pozostały w gminach, gdzie fabryki funkcjonują.
Duża grupa mieszkańców Zdzieszowic popiera burmistrza, który chce, by pieniądze z podatku CIT od firm pozostały w gminach, gdzie fabryki funkcjonują. Sławomir Mielnik
Gminy w dofinansowywaniu zobowiązań rządu dochodzą do ściany - ostrzegają wójtowie i burmistrzowie z województwa opolskiego.

Praktyka dokładania zadań przez rząd bez dodawania pieniędzy na ich realizację najmocniej uderza w gminy.

- Teoretycznie samorząd miejski ma własne dochody i nawet ustala podatki - przyznaje burmistrz Brzegu Wojciech Huczyński. - Tylko co z tego. Jeśli ja podniosę podatek o pół procent, podnosi się krzyk. I ja go nawet rozumiem. Tylko co ja mam zrobić, jeśli równocześnie pensje nauczycieli rosną np. o 8 procent? To jest istota tego problemu. W ostatnich 4-5 latach nasila się przyznawanie przez rząd różnych przywilejów. Władza je rozdaje, a nam, burmistrzom i wójtom, mówi: ale zapłać, gościu, ty.
Na przykład zapłać za przedszkola.

- Przedszkole ma być za złotówkę - dodaje burmistrz Brzegu. - A zwrot pieniędzy przez państwo zależy od liczby dzieci w tych przedszkolach z ubiegłego roku. Gdybym w nowym roku szkolnym miał tych dzieci mniej, musiałbym różnicę oddać. Ale mam więcej.

Otwarliśmy dodatkowe oddziały. Bo skoro dzieci 6-letnie miały pójść do szkoły, to pięciolatki praktycznie w komplecie poszły do przedszkola. Dla młodszych dzieci zabrakło miejsca. Skoro je znalazłem, to już jest mój problem. Państwa to nie obchodzi.
Inny oświatowy paradoks, który obciąża samorządy, to obowiązek dopłacania nauczycielom dodatków wyrównawczych na koniec roku.

Oświata to nie wszystko - podkreśla Wojciech Huczyński. - Wojewoda nakazał dołączyć do naszego USC gminę Skarbimierz. Zadanie zlecone dostałem, ale pieniędzy nie. Jeśli dziura między zadaniami a pieniędzmi na nie wyniosłaby tylko 3 proc. rocznie, to w takim budżecie jak nasz daje około 3 milionów.

Dla porównania: za milion wyremontowałbym gruntownie dwie ulice. Z pretensjami, dlaczego tych ulic nie naprawiamy, ludzie nie chodzą do premiera, ale do mnie.

Póki co samorządowcy radzą sobie, tnąc koszty solidarnie - trochę na remonty i inwestycje, trochę na czystość w mieście, na sport, na kulturę itd. Niczego się nie likwiduje, a na wszystko skąpi. Tylko bez końca tak ciąć nie można.

Burmistrz Zdzieszowic Dieter Przewdzing upomniał się niedawno, by z firmami przenoszącymi się - na papierze - z jego gminy poza region nie uciekał ich dochód. - Bez tego będziemy dziadami - mówi. - Mam się martwić o fundusz alimentacyjny, o dodatki mieszkaniowe, zapewnienie lokali socjalnych i komunalnych, o opiekę społeczną, gdzie liczba podopiecznych stale wzrasta. Tylko nikt nie pyta, skąd ja na to wezmę pieniądze.

Wiceburmistrz Sybila Zimerman przytacza liczby: - Łącznie na szkoły i przedszkola potrzeba 21,5 mln, subwencja wynosi 10,5 mln, to mniej niż połowa. Na dodatki mieszkaniowe potrzebujemy 310 tys., na co subwencji już nie dostajemy. Zasiłki rodzinne i fundusz alimentacyjny tylko częściowo refundowane to koszt ponad 2 mln zł.

Za 12 mln zł, których brakuje, można by wyremontować lub zbudować, przede wszystkim na wioskach, 20 km dróg. A oszczędzamy na wszystkim. Nawet na utrzymaniu zieleni. Niektóre mniej widoczne miejsca zamiast raz na miesiąc kosi się 1-2 razy w roku.

W Lubrzy (4,5 tys. mieszkańców), jak w większości małych gmin, największą bolączką jest oświata.

- Subwencja nie wystarcza nie tylko u nas, bo wszędzie jest za mała - ale w mieście są przynajmniej duże szkoły. U nas nie ma przepełnionych klas, więc subwencja jest mniejsza. A obowiązki takie same - mówi wójt Mariusz Kozaczek. Na przykład autokar, którym mamy obowiązek wozić dzieci, kosztuje od 0,5 do 1 mln. W dużej miejskiej gminie z budżetem powyżej 100 mln zł to duży wydatek. My mamy budżet 12 mln. I też sobie musimy radzić.

Wójt podkreśla, że są sprawy, na których nie oszczędza. Przedszkole ma być za złotówkę od godziny, a w Lubrzy jest za 60 groszy.

- Wiem, że na to muszę znaleźć, bo inaczej gmina całkiem się wyludni - dodaje. - I tak już prawie nie ma u nas mieszkańca, który by nie miał bliskich za granicą. Chcę pomóc ludziom pogodzić pracę zawodową z wychowaniem dzieci. Ale dlaczego i z czego mam płacić nauczycielom dodatek wiejski, zupełnie nie wiem. Z oświatą jest szerszy problem. Gmina nie ma wpływu na to, ile i jak nauczyciel pracuje. Ma mu tylko zgodnie z Kartą zapłacić. To absurd.

Opolski politolog dr Grzegorz Balawajder potwierdza, że w Polsce za decentralizacją wynikającą z ustawy samorządowej nie poszły pieniądze. Państwo chętnie zrzuca z siebie przykre obowiązki i spycha je na samorządy. Przecież to wójt, nie rząd zamyka szkoły, jeśli nie znajdzie pieniędzy na ich utrzymanie.

- Trzeba się liczyć z tym, że lobby samorządowe zmęczone ciągłym cięciem kosztów i oszczędzaniem przeforsuje np. podatek katastralny. Będzie on oznaczał zwłaszcza dla właścicieli domów znaczne koszty - dodaje politolog. - Na razie żaden rząd nie odważył się go wprowadzić, ale za chwilę może nie być wyboru.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska