Pełna kultura

Małgorzata Kroczyńska Anita Koszałkowska
Edmund Nowak: uważałem, że moją powinnością jest pokazanie historii Łambinowic z polskiej strony.
Edmund Nowak: uważałem, że moją powinnością jest pokazanie historii Łambinowic z polskiej strony.
Dziś prezentujemy nominowanych do honorowej nagrody "Nowej Trybuny Opolskiej" w kategorii kultura

Mecenasem Złotych Spinek jest PLUS GSM
Złotymi Sponsorami nagrody są firmy:
Agencja Marketingowa PREDA,
OTTO Uitzend Kracht Polska oraz PZU S.A. i PZU Życie S.A.
Sponsorami imprezy są:
CHESPA sp. z o.o., Elektrownia Opole,
Górażdże Cement S.A., Intersilesia Mc Bride Polska Sp. z o.o.,
KOLPORTER S.A., POCZTA POLSKA,
Przedsiębiorstwo Wyrobów Cukierniczych ODRA S.A.,
RENAULT Vip Car, RUCH S.A.
i Zakład Energetyczny Opole S.A.
Patronat medialny: Radio Opole

Waldemar Lankauf, nauczyciel z Walc, założyciel teatrów szkolnych w Walcach, Głogówku, Kędzierzynie-Koźlu
Z Torunia do Walc przyjechał15 lat temu. Stąd pochodziła jego żona, tu dostał pracę w szkole. Uczy polskiego, teatrem interesował się od dawna. W pewnym momencie postanowił umieć jeszcze więcej i rozpoczął podyplomowe studia reżyserii teatrów dzieci i młodzieży na wrocławskiej PWST. - Tu tylko utwierdziłem się, że szkolny teatr to nie schemat: wierszyk, piosenka, wierszyk, oklaski. Denerwowało mnie, że na szkolnych akademiach dzieci klepią wiersze i wszyscy udają, że to jest fajne - mówi. - Trzeba dać młodzieży myśleć, trzeba ich otworzyć i pokazać trudne teksty
.
Waldemar Lankauf założył teatry: "Ogród Wyobraźni" przy gimnazjum w Walcach, "Nie Bardzo" w Głogówku, "Garderoba Niespokojnej Młodości" w Kędzierzynie-Koźlu (ten zawiesił działalność, bo aktorzy już studiują) oraz teatr dziecięcy "Piękne i Bestia" także w Kędzierzynie. Wszystkie mają na swoim koncie sporo nagród na najważniejszych przeglądach i festiwalach teatrów dziecięcych w Polsce, łącznie z Złotymi Maskami. W teatrach dziś gra 40 osób.
Romans z Głogówkiem rozpoczął się banalnie. Dyrektorka szkoły po prostu zaproponowała Waldemarowi Lankaufowi prowadzenie kolejnego teatru.- Nie ma sprawy - powiedział. Pierwszy spektakl przygotowali w pięć miesięcy. I od razu grupa zgarnęła pierwszą nagrodę na Wojewódzkim Przeglądzie Amatorskich Teatrów Dramatycznych w Nysie. A spektaklem "Disco Polo Live", traktującym w satyryczny sposób małomiasteczkową rzeczywistość, zachwyciła m.in. Krzysztofa Zanussiego i legendarnego reżysera Erwina Axera. - To było niezapomniane spotkanie, wraz z aktorami goszczeni byliśmy przez Zanussiego, rozmawialiśmy o poezji z Mają Komorowską, o życiu z księdzem Twardowskim, a na specjalne życzenie Axera odegraliśmy fragment "Disco" - wspomina Waldemar Lankauf.
Ze swoimi teatrami dotyka trudnej, ale fascynującej literatury: "Słodkie życie" wg Ibisa Ireneusza Iredyńskiego, "Witaj formo straszna" na motywach "Ferdydurke" Gomrowicza, "Końcówka" według Samuela Becketta - to tylko niektóre ze spektakli głogóweckiej grupy "Nie Bardzo". Lista nagród jest długa: Brzeg, Legnica, Warszawa, Malbork, Opole, Poznań, Andrychów, Wrocław, Nysa. Miłośnicy teatru wiedzą, że to miejsca najważniejszych festiwali.
Becketta grupa pokazywała studentom wrocławskiej szkoły teatralnej. - Potem wykładowca szkoły Andrzej Makowiecki powiedział swoim studentom: patrzcie, tak się robi teatr, najpierw dwie godziny stawia scenografię, potem daje z siebie wszystko, aż pot leci. A wy w piętnaście minut przy pomocy skromnych środków scenograficznych macie etiudę - wspomina. Przy tym spektaklu z głogówieckimi aktorami współpracował znany scenograf Leszek Mądzik. - Bardzo dużo mnie nauczył - mówi Lankauf.
Beckett jest trudny. Ale młodzież Lankaufa do niego dojrzewała. Dziewięć miesięcy trwał okres wtajemniczania. - Zawsze uważałem, że im trudniej, tym lepiej. Ten spektakl pokazał, że teatr amatorski nie musi iść na łatwiznę - dodaje reżyser i wspomina grupę zupełnie nie interesujących się teatrem chłopców z którejś z zawodowych szkół w Malborku. - Po przedstawieniu ich nauczyciel powiedział: jak to zrobiliście, jak zaczarowaliście tych chłopaków - wspomina Lankauf.
A młodzi aktorzy? Reżyser obserwuje, jak się zmieniają. Z zamkniętych, niezainteresowanych literaturą i teatrem, w otwartych, myślących, twórczych ludzi. Młodych ludzi, którzy o teatrze dyskutują na najwyższym poziomie, którzy nauczyli się oceniać sztukę mądrze, wnikliwie, tak, że mogliby toczyć dysputy z zawodowymi krytykami. - Oni mi imponują - mówi Waldemar Lankauf.
W waleckim gimnazjum od dziewięciu lat działa "Ogród Wyobraźni", uczniowska grupa dramatyczna. Mówią nich szczęściarze. Bo spektaklem "Gimnazjum, ty jesteś..." wygrywali wszystko, co było do wygrania łącznie ze Złotą Maską na Ogólnopolskim Forum Teatrów Szkolnych w Poznaniu. Laur otrzymali w uznaniu za nowatorskie podejście do "nudnego i mało twórczego tematu, jakim jest szkoła". A Halina Machulska, prezes Polskiego Ośrodka Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatrów dla Dzieci i Młodzieży ASSITEJ zaprosiła ich na kolejny międzynarodowy festiwal w nagrodę za formę sztuki, którą uprawiają. Natomiast Waldemar Lankauf został mianowany członkiem tego stowarzyszenia, skupiającego czołowych polskich teatrologów, reżyserów i twórców teatralnych.

Dla młodych aktorów teatr jest rozrywką, hobby. Właśnie w trakcie zabawy powstał spektakl "Gimnazjum...". Nawet nie było spisanego scenariusza. Teks jest w ich głowach.
Tak jak pomysły w głowie ich "pana od teatru". Waldemar Lankauf to nietypowy nauczyciel, nietypowy miłośnik teatru. Mieszka w Walcach, kilka razy w tygodniu jeździ na próby do Głogówka, ale wraca już biegiem. 11 km, choć czasem wydłuża trasę do 15. Jak na maratończyka, który ma za sobą biegi po Polsce, i m.in. do Jerozolimy, Watykanu, przystało.
- Pomysły rodzą się właśnie w trakcie treningów. Kiedyś nie mogłem sobie miejsca znaleźć, bo brakowało mi puenty do spektaklu, pomyślałem, że trzeba się przebiec. Na trasie zobaczyłem sarnę, podszedłem, zagadałem, a ona łaps i skończyło się w szpitalu. Ale puentę znalazłem - opowiada.
Jego współpracownicy i znajomi mówią: Waldek, bo ty jesteś nietypowy: biegacz, polonista, zakręcony na punkcie teatru. Gdybyś był typowy, pogryzłby cię pies, a nie sarna.
Mało mu trzech teatrów. Teraz zaczyna pracę teatralną z grupą dzieci niepełnosprawnych. - Są surowi, prawdziwi, naturalni. Musimy się jeszcze poznać, ale powoli widzę, jak granie staje się dla nich ważne. To fascynujące, że dziecko, które ma problemy z czytaniem rwie się do grania - mówi.

Andrzej Czernik: gdyby nie wyjazd do Ameryki, nie stworzyłbym w Opolu swojego teatru.
Andrzej Czernik: gdyby nie wyjazd do Ameryki, nie stworzyłbym w Opolu swojego teatru.

Edmund Nowak: uważałem, że moją powinnością jest pokazanie historii Łambinowic z polskiej strony.

Dr Edmund Nowak, dyrektor i kustosz dyplomowany Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach - Opolu
Zanim zajął się pracą naukową, jego światem było rolnictwo. Skończył technikum rachunkowości leśnej. Zawsze ciągnęło go w kierunku polonistyki, historii, prawa. Zdawał na prawo, ale po jakimś czasie zrezygnował na rzecz socjologii i nauk politycznych. Doktoryzował się z stosunków międzynarodowych XIX i XX wieku w Europie i Ameryce Północnej. Już wtedy znajomi oceniali - masz dobre pióro i zacięcie naukowe. Powinieneś badać i pisać.
Pod koniec lat 80. skorzystał z okazji, w muzeum szukano osoby znającej języki rosyjski i niemiecki, która zajęłaby się badaniem problemu jeńców na Wschodzie, a potem badaniami najnowszej historii Śląska Opolskiego. - To była ogromna szansa, otwierała się szansa, by poznać to, co z powodów politycznych było dotąd zabronione - mówi Edmund Nowak.

Każdy dzień pracy przynosił nowe fakty. Otworzył się dostęp do postradzieckich archiwów. - I ja na początku lat 90. do bólu je wykorzystałem, a szczególnie materiały o powojennych obozach w tym i w Łambinowicach - dodaje.
Wcześniej wiedza o Łambinowicach była żadna. - Pamiętam, jak próbowałem pomóc jednemu z zasłużonych Opolszczyźnie człowiekowi odnaleźć dokumenty, które gdzieś zaginęły. On mi dużo opowiadał o obozie, tylko że ja byłem przekonany, iż chodzi o czasy wojny.
Sprawa istnienia powojennego obozu pracy, w których przetrzymywano m.in. ludność niemiecką przeznaczoną do przesiedlenia w głąb Niemiec, stała się głośna.
- Pomyślałem, że do sądu powinny trafić niebawem tajne dokumenty z MSW. Zadzwoniłem do prezesa sądu, a on mi mówi: ma pan nosa, wczoraj przyszły - wspomina Edmund Nowak. Tak rozpoczęły się długie miesiące mozolnego studiowania zawiłej historii obozu. - Zaniosłem profesorowi Lesiukowi moją pracę, i profesor powiedział: trzeba to natychmiast wydać, to będzie przełomowa praca.
Tak też się stało, w 1991 roku wydano "Cień Łambinowic". A autor, jako jedyny rozmawiał z Czesławem Gęborskim, komendantem obozu, i zamieścił w pracy jego oświadczenie.
Wydawnictwo stało się ważnym nowym źródłem w Polsce i w Niemczech, gdzie utrwalił się apokaliptyczny obraz obozu przedstawiony przez byłego lekarza Heinza Essera. - Uważałem, że powinnością polskich naukowców jest pokazanie tej historii z polskiej strony - mówi Edmund Nowak.
Od tego czasu autor napisał około 500 artykułów naukowych, wydał dziewięć książek. Najgłośniejsze to "Cień Łambinowic" i "Obozy na Śląsku Opolskim w systemie powojennych obozów w Polsce (1945 - 1950). Historia i implikacje", które wydano także w języku niemieckim. Obie były nominowane do narody historycznej "Polityki", a druga otrzymała w 2003 roku prestiżową nagrodę Porozumienia Wydawców Książki Historycznej KLIO drugiego stopnia w kategorii monografii naukowych.
Sukcesem pracy nad "Cieniem Łambinowic" jest także zrealizowanie niemal wszystkich wniosków końcowych, które w 1991 roku autor zawarł w książce. Edmund Nowak przewidział bowiem m.in. ekshumację zwłok na terenie obozu, odnalezienie archiwum obozu oraz utworzenie cmentarza. Jedynym niezrealizowanym dotąd postulatem jest niezakończony jeszcze proces komendanta Gęborskiego.
Od 1992 roku Edmund Nowak przeszedł wszystkie stopnie wtajemniczenia w muzealnictwie: od adiunkta do kustosza dyplomowanego.
Muzeum, któremu szefuje, łączy w sobie trzy elementy: działalność muzealną, kulturalną i naukową.
W tej chwili w magazynach zgromadzono 630 tys. kart żołnierzy polskich, którzy byli w niewoli. Ich rodziny z kraju i świata dzięki tym materiałom dokumentują przeszłość swoich przodków. - Jestem zwolennikiem tezy, że dorobek instytucji zależy od jej podbudowy naukowej. Nie mam wątpliwości, że nasze wydawnictwa nobilitują instytucje w kraju i za granicą - mówi.
Opolsko-łambinowickie muzeum jest dziś bardziej znane właśnie poza granicami Polski niż w kraju. Na bazie jego materiałów wydawane są książki na świecie.

W ubiegłym roku muzeum przeprowadziło 160 lekcji muzealnych. A robi to w sposób nowoczesny, nijak mający się do stereotypu instytucji muzealnej. Młodzież zwiedzając teren obozu, spaceruje ścieżkami przyrodniczo-historycznymi, oprócz wiedzy o przeszłości tej ziemi ogląda florę, która tam występuje. - Tworząc programy edukacyjne, nie chcemy dzieci zamęczać martyrologią, a w sposób ciekawy pokazać im naszą kulturę i tożsamość - mówi dyrektor, który nie raz oprowadza wycieczki szkolne po byłym łambinowickim obozie.
Niestety, jego instytucja, jak wiele kulturalnych, wciąż boryka się z brakiem pieniędzy. - Żeby coś dobrze zrobić, trzeba mieć komfort myślowy, bo trudno twórczo iść do przodu, przekopywać się i odkrywać nowe karty historii, gdy ma się na karku problem typu: skąd wziąć pieniądze na zepsuty bojler - mówi.
Ale mimo wszystko trudno dyrektorowi, pracoholikowi, człowiekowi z wizją i pasją, usiąść i narzekać. - Mam ambicje, by w Łambinowicach stworzyć miejsce o charakterze międzynarodowym, służące pojednaniu - planuje.
Przygotowuje też monografię obozu w Łambinowicach w latach 1870 -1946, która ma ukazać się w przededniu 40. rocznicy istnienia muzeum w 2005 roku.
Zamierza też wydać publikację o żołnierzach świata w łambinowickim obozie, a także odnowić obozową wartownię i przygotować centrum informacyjno-wystawiennicze.
- Musimy też myśleć wciąż o turystach indywidualnych, bo czasy wycieczek już się chyba kończą - mówi i dodaje, że w ubiegłym roku z różnych form działalności muzeum skorzystało 88 tysięcy ludzi. Liczby mówią więc same za siebie.
Przed nim więc jeszcze sporo pracy. Na szczęście, jak mówi, ma rodzinny dom w podoleskich Biskupicach, gdzie odpoczywa. - To moja odskocznia, to tam przy koszeniu trawy wymyślam nowe zadania - mówi i jeszcze dodaje, że tuż po zakończeniu procesu komendanta Gęborskiego chce wydać drugą część "Cienia Łambinowic".

Andrzej Czernik: gdyby nie wyjazd do Ameryki, nie stworzyłbym w Opolu swojego teatru.

Andrzej Czernikaktor, reżyser, producent teatralny
Pracę na deskach Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu od pięciu lat łączy z prowadzeniem własnej sceny - Eko Studio.
- Myślałem, że skończy się na jednym przedstawieniu, a tu, proszę, w marcu będziemy świętować jubileusz - cieszy się Andrzej Czernik i dodaje, że to wszystko zasługa publiczności. Gdyby nie miał dla kogo robić teatru, po prostu by go nie było.
W przypadku Eko Studio scena to tylko przenośnia, bo tak naprawdę ten teatr nie ma swojej siedziby. Pierwsze przedstawienie - "Piłata" - grano w sali Muzeum Diecezjalnego. Potem były "Pamiętniki Adama i Ewy" w Muzeum Śląska Opolskiego. Wreszcie "Wesele" w Muzeum Wsi Opolskiej w Bierkowicach i - jak dotąd największe i najtrudniejsze przedsięwzięcie Andrzeja Czernika - czyli rozpisana na cztery pory roku inscenizacja w bierkowickim skansenie "Chłopów" Reymonta. Nikt przed nim nie podjął takiego ryzyka. Ryzyka uwieńczonego sukcesem.

Spektakle, dla których tłem są pozornie nieteatralne miejsca, to specyfika Eko Studio. I choć na zimę teatr skrył się w gościnnych wnętrzach hotelu "Weneda", jego twórca, aktor, reżyser i producent w jednej osobie, już ma "plenerowe plany".
- Na wiosnę w skansenie wystawimy luźną adaptację "Romea i Julii" Szekspira - opowiada. - W naszej wersji bohaterami będą Rajmund i Julka. Przeniesiemy widzów na śląską wieś sprzed stu lat.
W planach jest także Szekspirowska "Burza" na wyspie Bolko i poetyckie zaduszki na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej.
Eko Studio dostarcza Andrzejowi Czernikowi nie tylko wielkiej satysfakcji, daje poczucie spełnienia i sprawdzenia się w wielu rolach ("w tym teatrze jestem wszystkim, gdy trzeba - także gońcem"), przynosi też prestiżowe wyróżnienia. W grudniu ubiegłego roku został laureatem nagrody marszałka województwa. "Chłopom" zawdzięcza również Złotą Maskę (drugą w dorobku).
- Dobrze być dostrzeżonym i docenionym - nie ukrywa. - To znaczy, że widz mnie zauważa i akceptuje.
Nagrody zresztą nie są jedynym wyrazem akceptacji widzów dla Andrzeja Czernika. Innym, może - jak sam mówi - ważniejszym, jest autentyczna popularność, jakiej aktor doświadcza w Opolu:
- Ludzie rozpoznają mnie na ulicy, zagadują, gratulują roli, dzielą się wrażeniami ze spektaklu. To jest bardzo miłe.

Według Andrzeja Czernika teatr nie jest i być nie powinien sztuką elitarną.
- Jaki sens miałoby granie dla dwóch trzech osób - zastanawia się. - Jasne, że teraz mniej ludzi chodzi na przedstawienia, z różnych pozateatralnych względów, ale ja jestem przekonany, że jeśli teatr daje niezłą sztukę, nie chce nikogo oszukać, a zaprasza widzów, bo chce im coś istotnego powiedzieć, porozmawiać o sprawach najważniejszych, to zawsze będzie grupa, która przyjdzie.
Tę diagnozę Czernik odnosi zarówno do Teatru im. Kochanowskiego, w którym jest etatowym aktorem (w najbliższą sobotę zagra w premierowym przedstawieniu "Noże w kurach"), jak i do swojego Eko Studio, do pracy w którym zawsze zaprasza kolegów z Kochanowskiego.
W swoim zawodowym życiorysie ma występy na deskach teatrów w Legnicy, Kaliszu, Łodzi. W "Kochanowskim" jest od 1987 roku, ale z dość długą przerwą, między innymi na pobyt w Stanach Zjednoczonych.
- Gdyby nie ten wyjazd do Ameryki, tam praca producenta, i gromadzenie mnóstwa doświadczeń, nie stworzyłbym w Opolu swojego teatru - tłumaczy. - Dopiero kiedy wróciłem zza oceanu, przyszedł mi do głowy taki pomysł.
Przyznaje, że lubi nowe wyzwania. Dlatego nie obiecuje, że pozostanie wierny Opolu.
- Świat jest tam, gdzie my jesteśmy - mówi. - Na razie jestem tutaj. Jak będzie dalej, nie wiem. Wiem natomiast, że lubię grać i lubię pisać scenariusze, wystawiać spektakle, być ich producentem. Żeby robić to, co lubię, nie muszę wyjeżdżać.
Jako aktor marzy jeszcze o roli Papkina z Fredrowskiej "Zemsty" ("bo marzenie o zagraniu Romea już mi się, w moim wieku, nie spełni") albo Szekspirowskiego Ryszarda III.
Gdyby miał dużo pieniędzy, wiedziałby, jak je wydać.
- Na Górze Świętej Anny zrealizowałbym wielkie widowisko typu światło i dźwięk - rozmarza się. - Sceną byłaby cała ściana amfiteatru. Projekt takiego widowiska już jest, ale... Może kiedyś.
W zimowe wolne wieczory rąbie drzewo i pali w kominku. W domowym zaciszu najchętniej umawia się na spotkanie ze swoją ulubioną gwiazdą - 5,5-letnią córką Marysią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska