Pomnik... dźwiękami wzniesiony

Bartosz Żurakowski
Szczególny był nastrój piątkowego koncertu. W ramach obchodów jubileuszu 50-lecia Filharmonii Opolskiej za pulpitem dyrygenckim stanął długoletni jej dyrygent, wytrawny mistrz batuty - Marek Tracz.

Zgodnie z dedykacją prowadzącego, wieczór poświęcony był pamięci muzyków, którzy "odeszli w zaświaty". Oryginalnie skomponowany program koncertu połączył w sobie osiemnastowieczne Adagio na orkiestrę i organy Tomaso Albinoniego, uwerturę do nowatorskiej opery "Tannhäuser" Ryszarda Wagnera oraz IV Symfonię G-dur Gustava Mahlera - dzieło zakorzenione w świecie wielkiego romantyzmu, a równocześnie otwarte na XX-wieczną przyszłość muzyki.
Te pozornie skontrastowane ze sobą utwory połączyło snujące się w dźwiękach przesłanie, które sugerują ich programowe treści - oto cień śmierci nie jest straszny, bo kto żył wśród ludzi, nie zostawi po sobie jedynie śladów na piasku i kręgów na wodzie - zostawi to, co kochał i co go zbawi. Realizację niezwykłej treści artystycznej poprzedziły pewne zmiany techniczne dokonane przez dyrygenta w ułożeniu poszczególnych grup obsady orkiestrowej na rzecz centralnego usytuowania sekcji wiolonczel.
Takie rozwiązanie nasyca ogólne brzmienie niskich rejestrów całego kwintetu smyczkowego, a nadto sprawia, że altówki stają się niejako przedłużeniem skali brzmieniowej wiolonczel, zaś drugie skrzypce, nadające energię każdemu utworowi, uzyskują szczególny wyraz barwowy, działający wprost na ucho słuchacza.
W ten sposób przygotowane instrumentarium już samo w sobie wpłynęło na efekt interpretacyjny dzieł, zaś sztuka dyrygencka nadała im kształt skończony. Adagio Albinoniego, głosem organów realizowanym przez Elżbietę Koszycką-Kowalczyk oraz kameralny skład instrumentów smyczkowych wysnuło jakąś serenadową nić melancholii, skłaniającej do refleksji nad zbliżającym się wieczorem ludzkiej doczesności.
Wagnerowska uwertura streszczająca akcję opery "Tanngäuser" we wspaniałym obrazie muzycznym przybliżyła dramat człowieka miotanego sprzecznymi pragnieniami miłości wyuzdanej i czystej, a jednocześnie szukającego przebaczenia swych win! Puenta jest tu jednoznaczna - tylko miłość szlachetna ma moc odkupiającą! Więc teraz otwiera się już Mahlerowski raj odmalowany zgodnie z duchem prostych wyobrażeń ludowych w IV Symfonii G-dur.
W interpretacji Marka Tracza nacechowanej wewnętrznym spokojem, wynikającym z doskonałego opanowania partytury, stała się ona jednocześnie opowieścią i lirycznym wyznaniem, sceną poetycką i wesołą zabawą. Pełną powagi, ale zaprawioną żartem, bo nawet śmierć występuje tu w roli dobrotliwego przewodnika, który grając na gęślach - tu solo skrzypiec przestrojonych o pół tonu w górę dla osiągnięcia bardziej przenikliwego dźwięku, wykonane znakomicie przez koncertmistrza Jacka Adamaszka - prowadzi swoją trzódkę do doczesnego kresu.
Dalej sopran solo - w subtelnym wykonaniu Jolanty Żmurko - na tle poetyckiej partii orkiestralnej opowiada z dziecięcą prostotą o wymarzonej krainie, gdzie dusza "weselem drży". Myślę, że i dusze melomanów szły tam - tam - na przemożnej fali dźwięków, z których powstał pomnik wyższy nad szczyty piramid.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska