Ratownik aktu zgonu nie wypisze

Mario/360opole.pl
Ratownicy medyczni mają wiedzę niezbędną, by ratować ludzi, ale pracy nie ułatwiają im nowe przepisy.
Ratownicy medyczni mają wiedzę niezbędną, by ratować ludzi, ale pracy nie ułatwiają im nowe przepisy. Mario/360opole.pl
Nowy system ratownictwa medycznego miał usprawnić działania służb niosących pomoc. Praktyka odbiega jednak od teorii.

Kilka dni temu podczas dyżuru na jednym z przejazdów kolejowych w Głuchołazach zmarła nagle 46-letnia dróżniczka. Leżącą w budce kobietę dostrzegł przypadkowy przechodzień i zaalarmował pogotowie. Na miejsce przyjechali ratownicy z Głuchołaz. Mogli jedynie stwierdzić "brak czynności życiowych". Wezwali policję, PKP, spuścili rogatki na przejeździe i odjechali. Ratownicy medyczni nie mają bowiem prawa wydać aktu zgonu.

Rodzina zmarłej dwie godziny czekała nad zwłokami na przyjazd lekarza, który wypisał stosowny dokument.

- Nawet jeśli nie ma wątpliwości, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, nie można ruszać ciała do przyjazdu lekarza - tłumaczy anonimowo jeden z policjantów.

Kiedyś dokumenty wystawiał od razu lekarz pogotowia. Odkąd w tzw. karetkach podstawowych jeżdżą wyłącznie ratownicy, akt zgonu wypisuje lekarz rodzinny. Problem w tym, że po 18.00 przychodnie są już zamknięte.

- Zawiadomiliśmy Optimę w Prudniku, która organizuje w tym rejonie nocną opiekę medyczną i mogliśmy tylko czekać - relacjonuje policjant. - Kiedyś mieliśmy przypadek śmierci w czasie kąpieli. Zwłoki kilka godzin leżały w wannie, aż dojechał lekarz.

- Wyjeżdżamy do takich przypadków niezwłocznie, ale w kolejności zgłoszeń do zachorowań w terenie - tłumaczy prezes Optimy Adam Szlęzak. - Mam też wątpliwości, czy w przypadku śmierci w miejscu publicznym zgonu nie powinien stwierdzić lekarz pogotowia. Przepisy tego nie regulują precyzyjnie.
Niedawno w Brzegu zmarł mieszkaniec Opola. Nikt nie chciał wypisać aktu zgonu.

- Trudno wymagać, żeby lekarz rodzinny jechał z Opola wiele kilometrów, żeby wystawić taki akt - komentuje dr Marek Dryja, wojewódzki konsultant ds. ratownictwa medycznego. - Albo żeby robił to lekarz z karetki specjalistycznej, bo w tym czasie może być potrzebny do ratowania życia komuś innemu. Generalnie powinni to robić lekarze podstawowej opieki medycznej.

Od ponad roku w karetkach podstawowych pracuje dwóch ratowników, z czego jeden jest też kierowcą. Kilka dni temu opisaliśmy przypadek pacjenta z zawałem, który zmarł w Konradowie koło Głuchołaz. Ratownicy reanimowali go w karetce pod domem, czekając na przyjazd lekarza. Rodzina ma wątpliwości, czy szybki transport do szpitala nie mógł uratować chorego.

- Nawet gdyby byli z lekarzem albo w trójkę z kierowcą, reanimacji nie prowadzi się podczas jazdy - tłumaczy jeden z ratowników. - Trzeba się zatrzymać i ustabilizować chorego, bo to zbyt skomplikowany zabieg. Lekarz w tym przypadku nie zrobiłby nic więcej.

Ratownicy mają jednak obawy, jak będzie się im pracować po zmianach, wprowadzanych przez wojewodę. Gdy będzie tylko jeden punkt dyspozycyjny w Opolu.

- Dyspozytorka w powiecie zna teren i zawsze podpowie, jak szybko dojechać na miejsce - mówi ratownik. - Teraz dostaniemy tylko wydruk z adresem. A nie wszystkie karetki mają GPS.

- Jedna dyspozytornia w województwie ruszy dopiero wtedy, gdy wszystkie karetki będą wyposażone w nawigację - zapewnia Szymon Ogłaza, dyrektor gabinetu wojewody. - Dyspozytor będzie na monitorze widział mapę z miejscem, skąd dzwoni wzywający pomocy. Poza tym w opolskim centrum powiadamiania będą pracować ludzie ściągnięci z powiatów, znający lokalne realia. W całym Królestwie Danii jest tylko jedna dyspozytornia i dobrze sobie radzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska