Kilka dni temu podczas dyżuru na jednym z przejazdów kolejowych w Głuchołazach zmarła nagle 46-letnia dróżniczka. Leżącą w budce kobietę dostrzegł przypadkowy przechodzień i zaalarmował pogotowie. Na miejsce przyjechali ratownicy z Głuchołaz. Mogli jedynie stwierdzić "brak czynności życiowych". Wezwali policję, PKP, spuścili rogatki na przejeździe i odjechali. Ratownicy medyczni nie mają bowiem prawa wydać aktu zgonu.
Rodzina zmarłej dwie godziny czekała nad zwłokami na przyjazd lekarza, który wypisał stosowny dokument.
- Nawet jeśli nie ma wątpliwości, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, nie można ruszać ciała do przyjazdu lekarza - tłumaczy anonimowo jeden z policjantów.
Kiedyś dokumenty wystawiał od razu lekarz pogotowia. Odkąd w tzw. karetkach podstawowych jeżdżą wyłącznie ratownicy, akt zgonu wypisuje lekarz rodzinny. Problem w tym, że po 18.00 przychodnie są już zamknięte.
- Zawiadomiliśmy Optimę w Prudniku, która organizuje w tym rejonie nocną opiekę medyczną i mogliśmy tylko czekać - relacjonuje policjant. - Kiedyś mieliśmy przypadek śmierci w czasie kąpieli. Zwłoki kilka godzin leżały w wannie, aż dojechał lekarz.
- Wyjeżdżamy do takich przypadków niezwłocznie, ale w kolejności zgłoszeń do zachorowań w terenie - tłumaczy prezes Optimy Adam Szlęzak. - Mam też wątpliwości, czy w przypadku śmierci w miejscu publicznym zgonu nie powinien stwierdzić lekarz pogotowia. Przepisy tego nie regulują precyzyjnie.
Niedawno w Brzegu zmarł mieszkaniec Opola. Nikt nie chciał wypisać aktu zgonu.
- Trudno wymagać, żeby lekarz rodzinny jechał z Opola wiele kilometrów, żeby wystawić taki akt - komentuje dr Marek Dryja, wojewódzki konsultant ds. ratownictwa medycznego. - Albo żeby robił to lekarz z karetki specjalistycznej, bo w tym czasie może być potrzebny do ratowania życia komuś innemu. Generalnie powinni to robić lekarze podstawowej opieki medycznej.
Od ponad roku w karetkach podstawowych pracuje dwóch ratowników, z czego jeden jest też kierowcą. Kilka dni temu opisaliśmy przypadek pacjenta z zawałem, który zmarł w Konradowie koło Głuchołaz. Ratownicy reanimowali go w karetce pod domem, czekając na przyjazd lekarza. Rodzina ma wątpliwości, czy szybki transport do szpitala nie mógł uratować chorego.
- Nawet gdyby byli z lekarzem albo w trójkę z kierowcą, reanimacji nie prowadzi się podczas jazdy - tłumaczy jeden z ratowników. - Trzeba się zatrzymać i ustabilizować chorego, bo to zbyt skomplikowany zabieg. Lekarz w tym przypadku nie zrobiłby nic więcej.
Ratownicy mają jednak obawy, jak będzie się im pracować po zmianach, wprowadzanych przez wojewodę. Gdy będzie tylko jeden punkt dyspozycyjny w Opolu.
- Dyspozytorka w powiecie zna teren i zawsze podpowie, jak szybko dojechać na miejsce - mówi ratownik. - Teraz dostaniemy tylko wydruk z adresem. A nie wszystkie karetki mają GPS.
- Jedna dyspozytornia w województwie ruszy dopiero wtedy, gdy wszystkie karetki będą wyposażone w nawigację - zapewnia Szymon Ogłaza, dyrektor gabinetu wojewody. - Dyspozytor będzie na monitorze widział mapę z miejscem, skąd dzwoni wzywający pomocy. Poza tym w opolskim centrum powiadamiania będą pracować ludzie ściągnięci z powiatów, znający lokalne realia. W całym Królestwie Danii jest tylko jedna dyspozytornia i dobrze sobie radzi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?