Roboty publiczne - mniej ludzi znajdzie pracę, za to na dłużej

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
W ramach prac publicznych bezrobotni sprzątają cmentarze, ulice, obsługują szalety, pomagają w szkołach.
W ramach prac publicznych bezrobotni sprzątają cmentarze, ulice, obsługują szalety, pomagają w szkołach. Janusz Wójtowicz/Polskapresse
Wójtowie i burmistrzowie muszą wydać więcej, chcąc zatrudnić mieszkańców na roboty publiczne. Część gmin z tego powodu chce ograniczyć taką formę aktywizowania długotrwale bezrobotnych.

Powiatowe urzędy pracy stawiają coraz większe wymagania, rozdzielając pieniądze na roboty publiczne. Gminy muszą gwarantować coraz dłuższy okres zatrudnienia bezrobotnego za własne pieniądze. To dlatego, że ministerstwo pracy wymaga od urzędów pracy coraz większej "efektywności" pieniędzy wydawanych z budżetu państwa na zwalczanie bezrobocia.

W konsekwencji ludzie korzystający z tej formy pomocy publicznej mogą liczyć na dłuższe zatrudnienie, ale miejsc pracy może być znacznie mniej.

W powiecie nyskim jeszcze w ubiegłym roku gmina, zatrudniając kogoś na trzy miesiące na roboty publiczne, musiała mu zaoferować jakikolwiek okres dodatkowego zatrudnienia. W praktyce były to nawet 2-3 dni. Teraz przy trzymiesięcznych pracach publicznych musi przedłużyć bezrobotnemu angaż na co najmniej miesiąc, już za swoje pieniądze. A to wydatek 2 tys. zł na osobę.

- Będziemy się starać o pieniądze na roboty publiczne, ale zatrudnimy mniej ludzi - zapowiada Edward Szupryczyński, burmistrz Głuchołaz. - Rocznie na robotach publicznych mieliśmy 100-150 osób do sprzątania, pilnowania szaletów, do pomocy w szkołach. Teraz zatrudnimy może 10-15. Na więcej nas nie stać.

- Nie mam tylu pieniędzy, żeby zatrudnić ponad 100 osób, jak w poprzednich latach - przyznaje także Janusz Wójcik, burmistrz Korfantowa.

W powiecie prudnickim urząd pracy chce zwiększyć gwarantowany okres dodatkowego zatrudnienia aż do 3 miesięcy, gdy sam daje pieniądze na pół roku pracy.

- Chcemy przekonać do tego samorządy - mówi Grażyna Klimko, dyrektor PUP. - Prudnik już się zgodził przyjąć 15 osób, co będzie ich kosztować 85 tys. zł. Takie rozwiązanie ma sens, gdy gminy mają gotowy harmonogram konkretnych prac dla tych ludzi. Gdy są dobrze wykorzystani.

Powiatowy Urząd Pracy w Nysie nie boi się jednak, że zabraknie chętnych na te pieniądze. Odwrotnie, ogłosił konkurs i zamierza wybrać tylko najlepsze programy, gwarantujące jak najdłuższe zatrudnienie. Na początek do podziału jest 2 mln zł. Do pracy trafią w pierwszej kolejności długotrwale bezrobotni (powyżej roku bez pracy) i osoby zalegające z alimentami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska