Słabemu można tylko współczuć

Redakcja
Ryszard Niedziela (na pierwszym planie z prawej) ze swoimi piłkarzami.
Ryszard Niedziela (na pierwszym planie z prawej) ze swoimi piłkarzami.
Z Ryszardem Niedzielą, prezesem Sportowej Spółki Akcyjnej Ryan Odra Opole, rozmawia Roman Stęporowski

- Po artykule "Szkoda, że na piłce znają się wszyscy", który ukazał się w poprzedni piątek, stwierdził pan, że zawarte są w nim kłamstwa i zapowiedział przedstawienie prawdy o opolskim klubie. Jaka ta prawda jest?
- Tamtem artykuł godził w interesy klubu. Pańscy informatorzy albo z niechęci do Odry, albo z niewiedzy, zarzucili mi jako prezesowi Sportowej Spółki Akcyjnej Ryan Odra Opole niegospodarność, twierdząc, że administracja jest rozbudowana i zarabia wielkie pieniądze.
- Ile więc zarabiali piłkarze, a ile pracownicy klubu?
- W poprzednim sezonie zawodnicy otrzymali od czterdziestu do stu tysięcy. Jedyny duży kontrakt był na poziomie stu siedemdziesięciu tysięcy w skali roku (ok. 14 tys. zł miesięcznie). Ogólnie kontrakty z zawodnikami za sezon 2000/2001 to milion dwieście tysięcy złotych brutto. Natomiast utrzymanie pracowników pochłania około trzynastu tysięcy netto miesięcznie (ok. 160 tys. rocznie).
- Zarzucono panu otaczanie się niewłaściwymi ludźmi.
- Pojawiali się tacy, którzy przy klubie chcieli zrobić interes. Dla nich Odra była dobrym miejscem do stworzenia wokół siebie odpowiedniej otoczki.
- Zimą piłkarze byli karmieni obietnicami i wiemy, jak się skończył sezon.
- Rozmawialiśmy z dziesiątkami firm, w każdej chwili otwierały się drzwi do prezydenta miasta, wojewody, prezesów poważnych przedsiębiorstw i nic z tego nie wynikało. Szukamy więc poprzez stowarzyszenia, ale one na znalezienie pieniędzy potrzebują czasu. Celem strategicznym spółki było osiągnięcie jak najlepszego wyniku sportowego. Nie był on zły.
- Poza miejscami spadkowymi, czwarta lokata była najgorszą z możliwych...
- To jest największy ból wszystkich, bo gdybyśmy od początku grali w środku tabeli, to dziś nie musielibyśmy się tłumaczyć.
- Przychodzili do klubu ludzie, którzy oferowali pieniądze, a potem się z tego wycofali?
- Bywali tacy, którzy mówili, że chcą pomóc. Gdy dochodziło do konkretnych rozmów, okazywało się że przyszli tylko po to, by na moment zaistnieć.
- Podobno jeden z takich "sponsorów" przed meczem z Włókniarzem obiecał dodatkową premię w wysokości 15 tysięcy złotych. Zespół wygrał, a premii nie dostał.
- To prawda.
- Kto to był?
- Nie ma oficjalnych dokumentów, więc nie mogę ujawniać nazwisk. Zaufałem tej osobie i powiedziałem o tym piłkarzom.
- Przez to traci pan zaufanie w ich oczach.
- Zgadza się. Natomiast wielu zawodnikom nie tylko obiecałem, ale też dałem. Jak jest dobrze, to wszyscy cię szanują, gdy jest źle, to o dobrych gestach się zapomina. Na początku roku prosiłem piłkarzy, by trenowali, grali, żeby się nie martwili. Liczyłem, że mając pierwsze miejsce, pozyskamy kolejnych sponsorów. Wysłaliśmy pisma do czterystu firm, tłumacząc, że nadarzyła się niepowtarzalna szansa. Klub dawał rozgłos, promował miasto i region, a z drugiej strony nie było chętnych do pomocy. Za to na stadion przychodziło coraz więcej osób, które z racji wcześniejszych funkcji wchodziły za darmo. Klepali się nawzajem po plecach, ale na klepaniu się skończyło.
- Jesienią ubiegłego roku w klubie zaczęło brakować pieniędzy. Czy któryś z udziałowców nie wywiązywał się ze zobowiązań?
- Browar Ryan Namysłów chciał mieć pakiet większościowy, a każdy inny udziałowiec deklarował swoje możliwości. Szybko się okazało, że niektórzy ze wspólników byli tylko na papierze. Mówię o Ryszardzie Raczkowskim, firmie Janusza Pontusa, Szelbudzie pana Stanisława Szeląga byłego prezesa Odry. Polwod chciał pięć, a wykupił dwa procent akcji, dwuprocentowy udział ma Gaja. Ale to firmy, które oprócz wykupienia udziałów w okresie działalności spółki do klubu nie włożyły ani złotówki. W Odrze było czterech poważnych udziałowców: Browar Ryan Namysłów, miasto, Stowarzyszenie OKS Odra Opole i ja.
- W budżecie ujęto milion złotych obiecany przez miasta. Czy właśnie dlatego klub przestał być wypłacalny?
- Nie można mieć pretensji o to do miasta, bo przekazanie miliona uzależnione było od wielu czynników. Chodziło o znalezienie kupca na parking przy "Cieplaku", który dzierżawiła Odra. To nie była deklaracja bez pokrycia, ale przesunięta w czasie. Kupca znalazłem osobiście i skierowałem do Opola. On wpłacił obiecane pieniądze na rzecz Stowarzyszenia Miłośników Odry Opole. To wszystko działo się jednak zbyt późno.
- Stowarzyszenie otrzymało milion złotych na rzecz Odry, ale przekazało pieniądze w formie pożyczki.
- Wcześniej nie rozmawialiśmy o zasadach przekazania pieniędzy, choć sądziłem, że nie będą one pożyczane, tylko prawnie i legalnie przekazane na pomoc klubowi.
- Niedawno deklarował pan chęć przekazania akcji dla stowarzyszenia. Dlaczego do tego nie doszło?
- Mówiłem, że jestem skłonny odstąpić udziały Stowarzyszeniu Miłośników Odry Opole, ale musimy domówić sprawy formalne i, niestety, nie potrafiliśmy dojść do porozumienia. Nie mogą działać na szkodę swojej firmy.
- Chodziło o pieniądze?
- Za udziały, które odkupiłem od browaru, zapłaciłem sześćset dwadzieścia tysięcy złotych i takie pieniądze chciałem uzyskać od stowarzyszenia. Miałem je przekazać dla klubu w formie umowy na powierzchnię reklamową. Stowarzyszenie ma tylko dwieście pięćdziesiąt tysięcy i tyle może zapłacić. Pytam więc jak można wziąć odpowiedzialność za klub z sumą, która wystarczy raptem na dwa miesiące oszczędnej działalności klubu?
- Po co odkupywał pan udziały od browaru?
- By ratować klub, bo w grudniu, gdy zespół był na szczycie tabeli, browar wnioskował o jego upadłość. Zaproponowałem więc pozostałym udziałowcom, żeby spróbować znaleźć kupca na udziały. Browar dał nam na to sześćdziesiąt dni. Nie potrafiliśmy znaleźć kontrahenta, więc po konsultacji z pozostałymi udziałowcami doszedłem do wniosku, że na krótki czas mogę te udziały odkupić, tym bardziej, że browar uzyskane pieniądze chciał przekazać do klubu.
- Na początku roku udziały miał odkupić tajemniczy Nigeryjczyk...
- Lech Nowakowski, menedżer ŁKS-u Łódź, skontaktował nas z Amerykaninem nigeryjskiego pochodzenia, który ma klub w Nigerii, Chile i chciał też mieć w Europie Wschodniej. W tej sprawie było wiele rozmów telefonicznych pomiędzy Ryanem Gostomskim, a Nigeryjczykiem, ale do transakcji nie doszło.
- Dlaczego?
- Nie uczestniczyłem we wszystkich rozmowach, bo to Browar Ryan Namysłów chciał sprzedać udziały. Widocznie pan Gostomski za słabo przekonywał.
- I nagle po raz drugi w Opolu pojawił się Marian Nowacki...
- Był gotowy zainwestować w Odrę, więc za własne pieniądze poleciałem do Chicago, by omówić jego propozycję. Po powrocie otrzymałem kolejny telefon od Nowackiego, który chciał, bym jego pieniądze zabezpieczył swoim majątkiem. On przekazał na rzecz spółki sześćset dwadzieścia tysięcy, ale de facto te pieniądze znowu ja dałem, ponieważ pozbyłem się części własnego majątku. Teraz pan Nowacki jest współwłaścicielem jednej z moich nieruchomości na Metalchemie. Pieniądze były bardzo potrzebne, więc zaryzykowałem.
- Decyzje Nowackiego były nietrafne, czasem śmieszne.
- Popełnił bardzo wiele błędów, zresztą przyznał się do tego. Jest osobą, która nie liczy się ze zdaniem innych, bardzo szybko podejmuje decyzje. On zepsuł atmosferę w klubie. Żeby awansować, wszystkie sprawy organizacyjne muszą być poukładane. Kiedy KSZO, Radomsko i po części Polkowice szykowały się do bitwy o awans, my się biliśmy, by w klubie były wypłaty i by nam nie wyłączono prądu. Staliśmy na straconej pozycji, bo ze słabym nikt nie chce się układać. Nie jest tajemnicą, że mocne kluby współpracują i sobie pomagają, a słabemu można tylko współczuć.
- Czy to prawda, że Nowacki, jako dyrektor generalny Odry, zarabiał dziesięć tysięcy złotych miesięcznie?
- On przyjechał do Polski za własne pieniądze i żył za własne pieniądze. Klub nie płacił mu żadnej pensji. Jedynym wydatkiem spółki na Nowackiego było wynajęcie na cztery miesiące mieszkania w Opolu.
- Czy nie było błędem pozbycie się Franciszka Krótkiego?
- To następny przykład tego, że nie zawsze interes klubu jest zbieżny z interesem ludzi będących w klubie. Po trzecim przegranym meczu, z Tłokami Gorzyce, rozmawialiśmy w trenerem Krótkim na temat możliwości poprawy sytuacji. Trener skłaniał się do odejścia i na swoje miejsce zaproponował Bochynka. Wracając po przegranym meczu w Ceramice, zadzwoniłem do Krótkiego, a on powiedział: - Wiedziałem, że tak będzie, bo Bochynek to żaden trener... Spytałem wtedy: - Franek, przecież ty go nam zaproponowałeś, a on odpowiedział: - Bochynek załatwił mnie kiedyś w Odrze Wodzisław i teraz ja go chciałem załatwić raz na zawsze.
- Jesienią z własnej kieszeni opłacał pan piłkarzy, ale od zimy zawodnicy żyli tylko obietnicami i stracili do pana zaufanie. Czy w takiej sytuacji nie powinien pan odejść?
- Wiosną piłkarzom również wypłacono spore pieniądze, a mogli zyskać więcej, gdyby awansowali. W dzień po awansie chciałem zrezygnować z funkcji prezesa. Jestem prezesem, co nie znaczy, że chcę i muszę nim być. Natomiast musimy uporządkować wiele spraw w klubie i doprowadzić do zmiany rady nadzorczej, która wybierze nowy zarząd. Zdaję sobie sprawę, że straciłem część zaufania piłkarzy i innych ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska