Smaczne danie z Mrożka

Iwona Kłopocka
W "Indyku" nie ma już co szukać prawdy o współczesnych Polakach. Jego ironia i groteska nie straciły jednak smaku.

Sławomir Mrożek "Indyk". Reż. Bartłomiej Wyszomirski, scen. Anna Popek. Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Premiera 11 stycznia 2002 roku.

Napisany w 1960 roku dramat Sławomira Mrożka był drwiną z jałowości tamtej epoki. Satyrą na społeczeństwo w czasach tzw. małej stabilizacji. Jednocześnie w obrazie zbiorowej niemożności i nieautentyczności kpił z romantycznego światopoglądu i naszej skłonności do ulegania mitom. Jeszcze kilkanaście lat temu wymowa ukazanego w "Indyku" miejsca, gdzie nikomu nic się nie chce, gdzie brak wszelkich idei, gdzie powszechnie panoszy się marazm i poczucie bezsensu wszelkiej aktywności, miała czytelny społeczno-polityczny charakter. Wtedy słowa Księcia: "To niebezpieczne ukrywać coś przed prawowitą władzą", podobnie jak oczekiwanie Chłopów na to, "co wyjdzie" ze spiczastego jajka - owocu związku kury z indykiem, któremu "przetłumaczono" - miały dwuznaczną, nie pozbawioną jadu wymowę. Wtedy hamletowskim pytaniem było "po co?". Dziś tym, co nas powszechnie męczy jest raczej "za co?" i nie ma to już nic wspólnego z rozterkami duchowymi.

Tym, co pozostało w "Indyku" nietknięte zębem czasu i wciąż świeże jest pure nonsens, pastisz, parodia, ironia. Wyzwaniem dla reżysera inscenizującego dramat Mrożka Anno Domini 2002, jest wgryzienie się w tekst, który miejscami wydaje się mało efektowny i takie przetworzenie go na język teatru, by każda sytuacja, gest czy fragment dialogu ich wydobyciu właśnie służył. Bartłomiej Wyszomirski poradził sobie z tym bardo dobrze. Osiągnął to, bo uważnie słuchał Mrożka i swą twórczą inwencję nagiął do sugestii autora, który we wstępnych didaskaliach radził, by wystrzegać się grubej groteski, farsy i "lekkości". Sytuacje są precyzyjnie zbudowane, role dokładnie określone, cała struktura intelektualnie dopracowana, a nad tym wszystkim swobodnie unoszą się opary absurdu. Przedstawienie jest od początku do końca zabawne, ale nie ma w nim miejsca na rechot chama, a jedynie na "zaśmiech" inteligenta.

Pyszny obrazek stanowi "chór" Chłopów - niemych świadków scenicznych wydarzeń, ożywających tylko w krótkich intermediach dla wygłoszenia swych absurdalnych dialogów. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że reżyser w ich rolach obsadził kobiety. Chamska tępota czy też tępa chamskość bijąca ze znakomicie ucharakteryzowanych oblicz ma wymiar absolutny.
Dobrze spisał się aktorski zespół. Andrzej Jakubczyk dawno nie miał takiej okazji do pokazania swoich możliwości. Podoba się jego inteligentne, spokojne aktorstwo. Jego Poeta to świadomy twórca masek, pozer absolutny i niebezpieczny w swych ciągotach do manipulacji intelektualnymi marionetkami, jakimi są Rudolf, Książę, Pustelnik i - przede wszystkim - Kapitan. W tej ostatniej roli udanie wystąpił Mirosław Bednarek, który swej postaci dostarczył solidną dawkę rozchwiania emocji i woli, a przy tym ocieplił naturalnym rysem chłopięcej bezradności.

Główną bohaterką wieczoru jest jednak Arleta Los-Pławszewska. W postaci Laury uchwycił Mrożek - z właściwą sobie przewrotnością i ironią - istotę kobiecości. Arleta Los zagrała to doskonale, tworząc portret błyskotliwy i migotliwy, a przy tym nieodparcie zabawny i prawdziwy. Jest mruczącym kociakiem i ponętną kocicą, damą i flejtuchem, niewinnym dziewczątkiem i kobietą fatalną, naiwnym głuptaskiem, głupią babą i przebiegłą manipulatorką, "blondynką" i feministką. Raz wydaje się, że nie wie czego chce i sama sobie zaprzecza w jednym zdaniu, to znów bystrze snuje intrygę, dążąc do dokładnie wytyczonego celu. Te metamorfozy następują w takim tempie, że aż w oczach się mieni. Aktorka celnie trafia w istotę każdej z tych cech, buduje ją jednym gestem, spojrzeniem i nim zdążymy się nią nacieszyć, już proponuje coś zupełnie innego. To kreacja zasługująca na duże uznanie.

Miłym okołopremierowym akcentem było przypomnienie przez dyrektora Bartosza Zaczykiewicza dwóch jubileuszy jego aktorów. 35 lat temu debiutowała na scenie opolskiego teatru lalek Ewa Wyszomirska. 20 lat temu w Jeleniej Górze, u Krystiana Lupy, pierwsze kroki stawiał na scenie Bogdan Zieliński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska